Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna
Zaloguj

Trzy znaki
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna -> Fan made / Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
rapunzel
Szeregowy



Dołączył: 01 Paź 2014
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kalisz

PostWysłany: Pon 12:35, 17 Lis 2014    Temat postu:

Całkiem fajne te teksty, tylko powinnaś przemyśleć wypowiedzi bohaterów i ich myśli. Wtedy nie używano wyrażeń "padnę z wrażenia" czy "debilny". Pewnie się narażę, ale rażą mnie te fragmenty.
Mam też problem z imionami. Ta Michaela... Skoro to Żydówka, to powinna mieć imię żydowskie lub polskie jak Lena.
W drugim znaku te imiona też mi nie do końca grały, zwłaszcza ten Marek.
Natomiast Dawid, Janka świetnie dobrałaś. Sorki, za uwagi, to kwestie techniczne, ale decydując się na osadzenie treści w tych czasach powinnaś uwzględnić język i m. in. modne używane imiona w tamtym okresie, a przede wszystkim niemieckie odpowiedniki imion polskich, np
Jerzy-Georg, a nie Jürgen


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Pon 16:07, 17 Lis 2014    Temat postu:

No więc...
Wiedziałam, że ,,padnę z wrażenia" i ,,debilny" są ryzykowne, ale pomyślałam sobie, że to nie są aż tak dawne czasy, a młodzież zawsze używa bardziej modernistycznego języka. Smile
Co do Jurka i Jurgena... Nie wiedziałam, że jest taki odpowiednik imienia, rzeczywiście tego nie dopilnowałam, zwracałam uwagę na podobieństwo brzmień. Smile
Michaela to niemiecki odpowiednik naszej Michaliny, imienia hebrajskiego, a było wiele Żydów niemieckiego pochodzenia. Poza tym, i u nas jest wiele ,,Nicole" czy ,,Kasprów", a więc nie uważam tego za błąd. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dłużewska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 2938
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:13, 17 Lis 2014    Temat postu:

Co do drugiego tekstu, to odniosłam wrażenie, że bardzo z nim pędzisz, przez co wszystko wydaje się nieco chaotyczne. Pędzisz z wydarzeniami, pędzisz z dialogami. Fragment o pocałunku jakby nieprzemyślany, za mało opisujesz uczucia Izy, nie do końca się wczułam w jej decyzje, a tym bardziej w jej gotowość na śmierć. Ogólnie pomysł świetny i podoba mi się znowu styl Twojego opowiadania, po prostu końcówka zdaje się być napisana na łapu capu, jakbyś szybko, szybko przeniosła słowa z głowy na papier i tyle.
Wybacz, Madziu, to jest pierwszy raz, gdy coś mi w Twoim opowiadaniu zgrzyta Embarassed


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Pon 19:26, 17 Lis 2014    Temat postu:

Przecież nic się nie stało, nie ma czego wybaczać. Very Happy Teraz jak to czytam to też mi się tak wydaje.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
rapunzel
Szeregowy



Dołączył: 01 Paź 2014
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kalisz

PostWysłany: Pon 19:27, 17 Lis 2014    Temat postu:

Z tym modernistycznym językiem młodzieży masz rację, ale chyba nie wyszliby do przodu 70 lat.Smile
Co do Michaeli zwracam honor, faktycznie imię jest hebrajskie. Przyznam, że nie spotkałam się z nim w takim kontekście.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:08, 17 Lis 2014    Temat postu:

Jurgen mi się wydaje jednak dosyć popularne, nie wiem, jak oglądam filmy to chyba są tam jacyś Jurgeni.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
rapunzel
Szeregowy



Dołączył: 01 Paź 2014
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kalisz

PostWysłany: Wto 0:38, 18 Lis 2014    Temat postu:

Owszem, Jürgen to niemieckie imię, ale nie odpowiednik Jurka, choć brzmi podobnie. Nie sądzę, żeby oni wtedy zmieniali te imiona tak od czapy.Smile
Co do głównej bohaterki, to Ilsa czy Ilse wydaje mi się raczej jakąś obocznością od Elsy, więc raczej Elizy.
Tu pasowałaby raczej Isa
[link widoczny dla zalogowanych]

No i intuicja mnie nie zawiodła:

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez rapunzel dnia Wto 0:44, 18 Lis 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Sob 15:23, 18 Lip 2015    Temat postu:

No, to jest. Obejrzyjcie to, a wszystko wam sie rozjaśni - -> https://www.youtube.com/watch?v=c2NGqI6FqeQ

Oli, za każde ponaglenie do pisania
Znak III - Sierp i młot
Gdyby ktoś spojrzał na Nanę Gavranov, na pewno powiedziałby, że jej ciało stanowi tylko skóra i kości. Jeśli chodzi o względy wizualne, byłaby to oczywiście prawda. Było jednak jedno ale. Nana składała się także z mięśni – niebywale rozciągniętych, wzmocnionych i elastycznych, oraz rąk i nóg - silnych i zgrabnych. Wspaniałe predyspozycje na gimnastyczkę.
Właśnie, gimnastyka.
To słowo towarzyszyło Nanie od siódmego kwietnia tysiąc dziewięćset dwudziestego trzeciego roku, kiedy w wieku dwóch i pół roku usłyszała je od swojej przyszłej trenerki. Stało się to na rozległej sali, której ściany niemal w całości były pokryte ogromnymi lustrami. Małą Nanę bawiło to, że jest jej kilka. W tych właśnie lustrach najczęściej się widziała. Od piętnastu lat sala treningowa była jej drugim domem, a ta dyscyplina sportu opanowała jej życie do reszty. Zrezygnowała ze szkoły, bo nauczyciele prywatni byli bardziej dyspozycyjni. Codzienny trening trwał sześć godzin, lekcje – trzy. Nana była niebywale zdecydowana, jeśli chodziło o edukację; odrzucała wszystkie przedmioty prócz rosyjskiego, matematyki i języków obcych. Były to najpotrzebniejsze i najpraktyczniejsze nauki. Jednak nawet miłość do przedmiotów ścisłych, logicznego myślenia czy też uczenia się nowych słów nie mogła się równać uczuciu żywionemu do gimnastyki.
Jak można się spodziewać, ciało Nany było obecnie niczym z gumy. Oczywiście nie bez ceny – nie warto nawet liczyć, ile razy trafiła do szpitala z kontuzją kolana, zerwanym mięśniem czy też złamaną kończyną. Ale to się nie liczyło. W chwilach słabości patrzyła na wszystkie medale i trofea, które udało jej się zdobyć do tej pory i odzyskiwała wiarę. Medale wisiały na haczykach w starej, rzeźbionej witrynie – jednak od czasu pierwszego zwycięstwa, to jest, od tysiąc dziewięćset dwudziestego piątego, zostawiała środek trzeciej półki pusty. ,,Na medal olimpijski” - z pewnością odpowiadała Nana, ukazując swój szczerbaty uśmiech pięciolatki. Niepodobna zliczyć, w ilu zawodach brała udział do tej pory. Zdarzało jej się jednak przegrywać. Pamiętała pierwszy konkurs; był to IV Turniej Styczniowy. Nie usłyszała swojego nazwiska na liście zwycięzców. Podbiegła wtedy do mamy, potrząsając swoim krótkim kucykiem, po czym z płaczem położyła jej się na kolanach. Z czasem jej przeszło. Jeśli nie wygrywała, biła brawa jak wszyscy, ale ze spojrzeniem pełnym wyższości.
Teraz miała przed sobą wielką szansę: za parę miesięcy miały się odbyć mistrzostwa świata. Oczywiście oznaczało to wzmożoną pracę; Bogdanova zdecydowała o podniesieniu liczby godzin treningów do dziesięciu dziennie z przerwami. Właściwie od dwóch lat obowiązywał ją tryb ,,iście wyczynowy”, a teraz musiała się jeszcze bardziej postarać. Słyszała dużo o swoich głównych rywalkach: Vlasta Dekanova stanowiła dla niej zagrożenie w skoku, dlatego Nana musiała popracować nad wyższym wybiciem i prostowaniem nóg podczas salta. Matylda Palfyová miała niesamowitą grację i wdzięk, trzeba było na nią uważać w ćwiczeniach wolnych. Ciężka praca była tak samo ważna jak skupienie na zawodach – moment występu był kluczowy, nie można było wtedy myśleć o niczym innym, panować jednocześnie nad sprężonymi stopami w pozycji point, kolanami, odpowiednio ułożonymi dłońmi, wyciągniętą szyją i wciągniętym brzuchem. Trzeba też nabrać pewności siebie, co było trudne; była najmłodszą zawodniczką. Wszyscy będą patrzyli na nią jak na nieopierzoną amatorkę. Możliwe, że one wszystkie się znają... W dodatku większość z nich była Czechosłowaczkami, reprezentowały gospodarzy mistrzostw! Nie warto o tym myśleć.
Kiedy Nana do tego doszła, była dwudziesta trzecia czterdzieści siedem. Trzeba się położyć. Jutro pobudka o piątej.
Niebo było blade. Jak ona. Właśnie czesała się, patrząc w swoje odbicie w lustrze. Miała rude włosy i prostą grzywkę, skrywającą szerokie czoło. Była bardzo blada i do tego wystawały jej kości policzkowe. W połączeniu z jej wychudłym ciałem i długimi palcami wyglądało to dość upiornie. Starała się szukać plusów tej sytuacji; długie palce często ułatwiały dobre uchwycenie stołu gimnastycznego, a nadmierna szczupłość sprawiała, że podczas ćwiczeń wolnych wyglądała bardzo efektownie, poruszając się w powietrzu niczym latająca tyczka. Umyła twarz lodowatą wodą i mydłem, by się otrzeźwić, po czym wyszła z domu.
Było zimno. Nana ubrała się od razu w swoje bladoróżowe body, by nie tracić czasu na przebieranie, więc było jej okropnie tylko w nim i płaszczu. Chcąc się ogrzać, zaczęła biec truchtem w dół ulicy. Wpadła do gmachu szkoły baletowej, w której odbywały się zajęcia, po czym zeszła po schodach do podziemi, by zostawić płaszcz w salce służącej za szatnię. W pośpiechu zmieniła buty na napalcówki, po czym pobiegła do góry, na drugie piętro.
Bogdanova już na nią czekała.
- Osiem kółek na palcach! - krzyknęła równocześnie z chwilą, gdy Nana otworzyła drzwi sali numer dziewiętnaście.
Panna Gavranov, zaprawiona w bojach, rozłożyła ramiona, wciągnęła brzuch i ruszyła biegiem.
- Krok sprężysty...
Nana operowała palcami u stóp po mistrzowsku.
- Przejście przez szpagat turecki...
Po podstawowym zestawie ćwiczeń rozciągających przyszła pora na ćwiczenia układu na poręczach. Kandydatka na mistrzynię świata porwała z maleńkiego haczyka wiszącego w kącie sali równie mały kluczyk do magazynku, z którego wyciągnęła materace, poprzeczki i rozmaite linki oraz haczyki. Skrupulatnie to złożyła, po kilka razy sprawdzając dobre zamocowanie linek i innych zabezpieczeń. Bogdanova odrywała co jakiś czas wzrok znad katalogu, przyglądając się uczennicy z uśmiechem. Nana wróciła do magazynku i wzięła z niego dwa długie bandaże oraz prostokątne pudełko. Owinęła bandaże wokół dłoni, dobrze je mocując, po czym otworzyła pudełko z talkiem i odcisnęła w nim ręce, strzepując potem jego nadmiar. Pokryła nim również kostki i wierzchy stóp.
- Dobrze – Bogdanova wstała zamaszyście. Po jej chodzie widać było, że to wielokrotna mistrzyni Europy. - Pamiętasz, jakie elementy chcemy zawrzeć w układzie?
- Tak. Ale dzisiaj chciałabym popracować nad saltem do tyłu ze stania na obręczy – odpowiedziała pewnie Nana. Widok Nany z zaciętym wyrazem twarzy i potarganymi włosami przypomniał Bogdanovej samą siebie sprzed dwudziestu lat – młodą, głodną sukcesu. Jednak sprawiało jej ból to, że w swojej uczennicy widziała prawdziwą miłość do tej dyscypliny – uczucie, którego, mimo licznych tytułów i setek godzin spędzonych na sali treningowej Alisa nigdy nie miała.
- W takim razie zaczynajmy. Wolisz zacząć od dolnej czy górnej poręczy, bo tego jeszcze nie ustaliłyśmy?
- Od górnej. Ale chcę użyć odskoczni, żeby odbić się od niższej, a potem chwycić górną.
- To zróbmy tak: teraz poćwiczymy samo wybicie, a potem zaprezentujesz mi ten układ i będziemy pracować nad szczegółami. Na półce leży kreda, narysuj tor rozbiegu.
Nana pobiegła – oczywiście na palcach, by ani na chwilę nie brać wolnego od treningu – po kredę, po czym wyznaczyła nią tor.
- Stań na końcu, oczywiście postawa przedstartowa. No, już, już! - instruowała ją Bogdanova.
Nana złączyła pięty, rozwarła stopy, usztywniła kolana i wyciągnęła szyję, po czym dumnie wyciągnęła prawą rękę do góry, a lewą do boku, tworząc z nich kąt prosty. Stała tak kilka sekund. Potem wzięła kilka głębokich oddechów. Pomyślała, gdzie ma zwolnić, tak by na odskoczni stanąć równocześnie obiema stopami i ruszyła. W chwili wybicia pomyślała jeszcze ,,Stopy point!”, po czym, będąc w powietrzu, zrobiła szpagat turecki i odbiła się rękami od niższej żerdzi. Zawisła na wyższej.
- Jeszcze raz. Dobrze, że nie widziałaś, jak zwalniasz, bo można się przewrócić od patrzenia na to. Nie tup jak pingwin! Na palcach, na palcach! Dopiero na odskoczni stajemy całą stopą!
Nana przyzwyczaiła się do tego, że trenerka nigdy jej nie chwaliła. Trudno. Trzeba pracować, a nie cieszyć z pochwał. Teraz myśl o krokach, myśl o krokach. Nie tup jak pingwin!
Powtórzyła bieg.
- Słonie biegają lepiej. Jeszcze raz. Znasz mnie, Nana. Będziesz to robiła, dopóki ci nie wyjdzie. Gracja, do cholery!
Po sześciu kolejnych podejściach Nana zrozumiała, jak to zrobić. Trzeba nie tyle zwolnić bieg, ile przejść do długich skoków. Podczas jednego z nich złączy się po prostu stopy i odbije.
Spróbowała. Była spocona i emanował z niej upór. Popatrzyła się na poręcze i odskocznię jak na wrogów. ,,Ja miałabym nie dać wam rady?”. Nana nie znosiła, gdy coś jej się nie udawało. To jej w gruncie rzeczy ułatwiało dążenie do celu. Złość napędzała.
Ruszyła. Po pewnym czasie przeszła do skoków. Jej palce odbijały się od podłoża, by po chwili przyłączyć się do palców drugiej stopy i odbić się od odskoczni. Palce point, jak najszerszy szpagat turecki. Nie trzymaj za długo niższej poręczy.
Zawisła na wyższej żerdzi.
- Szkoda, że doszłaś do tego dopiero po czterdziestu minutach. Teraz układ. Oczywiście zaczynamy od początku, to jest – od biegu.
Bogdanova często była oschła i złośliwa, ale Nana wiedziała, że w gruncie rzeczy Alisa lubi swoją uczennicę.
Wielka chwila. Nana stanęła w pozycji przedstartowej. ,,Umiesz to zrobić. Umiesz. Bieg raz ci się udał, więc teraz też się uda.”
Gdy zawisła na drążku, już wiedziała, że jednak jej nie wyszło. Bogdanova była zła. Podciągnęła się na drążku i stanęła na nim na rękach. Teraz pora na kręcenie się na poręczy. Po drugim okręceniu przyszła pora na stanie na drążku. Stojąc, odczekała kilka sekund, po czym gwałtownie wygięła się do tyłu, wykonując salto. Chwyciła się wyższej żerdzi i zaraz się jej puściła, łapiąc za to niższą.
Najtrudniejszy element układu był za nią. Potem jakoś poszło. Gdy wykonała finałowe salto do tyłu, kończąc je wyciągnięciem rąk do góry.
- Jedyne, co ci się udało, to podciągnięcia. Ładnie wyszły. Słusznie, że chcesz dopracować salto ze stania. To jest dość niebezpieczny wyczyn, a ty robisz go tak, że jeszcze bardziej narażasz się na spadnięcie i paraliż. Pamiętaj, że za ciebie odpowiadam.
Rzeczywiście, to był to najbardziej niebezpieczny element układów, jaki Nana kiedykolwiek robiła. Była świadoma tego, co jej grozi. Już kilka razy łamała różne rzeczy, ale wolałaby, żeby kręgosłup do nich nie należał.
- Podskocz po prostu do drążka, teraz szkoda czasu na rozbieg – Nana rozpromieniła się. Jeśli Bogdanova mówiła, że na coś było szkoda czasu, to oznaczało to, że coś wyszło. Ach! Opłaciło się.
- Tak, teraz stań! Kolana prosto! Trochę większy rozkrok, będzie stabilniej. Dobrze. Policz do trzech i wygnij się. Ale pamiętaj: na ,,cztery” lekki wyskok z wygięciem, stopy razem, obciągnięte. Zacznij liczyć, ale na głos.
- Raz. Dwa – Nana się bała. Bała się, że jeśli teraz znowu jej nie wyjdzie, naprawdę może się spełnić jedna z czarnych wizji trenerki. - Trzy...
Cztery. Wyskok, stopy razem, gięcie! Wyprostuj ręce i się złap.
Było po wszystkim. Było lepiej! Lepiej!
- To dobrze, że słuchasz moich rad. To może teraz zrobimy to z rozbiegiem, co? Zobaczymy, jak ci wychodzi – uśmiechnęła się Bogdanova, tłumiąc śmiech. Uczennica to zauważyła i obie się roześmiały.
Dobrze mieć taką trenerkę.
Trening się skończył i musiała iść na obiad. W drodze do domu postanowiła pójść do parku. Było jeszcze zimniej niż rano, ale Nanie to nie przeszkadzało. Usiadła obok swojej ulubionej fontanny i zamknęła oczy. Wyobraziła sobie siebie na podium. To było cudowne. Czas, jaki poświęciła na trening, wszystkie naciągnięte mięśnie, dłonie poranione od poręczy, urazy obojczyków i szyi po upadkach z równoważni – to wszystko miało się opłacić!
Nana rzadko miała czas na chwile rozmarzenia – nie pozwalała jej na to pracowitość i trenerka. Była racjonalistką, kierowała się zasadą, że nie opłaca się fantazjować, opłaca się pracować na spełnienie tych fantazji. Zegar na wieży wybił dwunastą. Już nie zdąży do domu. Zadzwoniła do mamy ze stołówkowego telefonu, po czym skonsumowała tanią zupę. Kobieta przy garnku z troską zapytała Nany, czy nie chce dokładki – na koszt zakładu – ale dziewczyna odmówiła. Była przyzwyczajona do takich rekcji ludzi – wszyscy myśleli, że była zagłodzonym dzieckiem klasy niższej. To nie nędza, a morderczy system treningów sprawił, że była takim kościotrupem. Wiele godzin ćwiczeń dziennie i presja wywierana przez kadrę trenerską zaprzątały czas i głowę Nany, przez co o jedzeniu po prostu zapominała. Za to piła dużo – przy takiej ilości wysiłku organizm bardziej upominał się o wodę niż o pożywienie.
Waga Nany zawsze była powodem jej kłopotów. Po jej urodzeniu matka popadła w depresję i nie było jej w głowie karmienie niemowlęcia, przez co już w wieku pięciu miesięcy miała etykietkę zaniedbanego dziecka. Gdy zaczęła trenować również zeszczuplała, a do tego doszedł jeszcze kryzys i brak żywności w sklepach. W wieku ośmiu lat jej mama poważnie zachorowała i ojciec zdecydował, że Nana musi zamieszkać u cioci. Tam pilnowano tego, by jadła i bardzo przybrała na wadze. Po powrocie trenerka powiedziała jej, że gimnastyczki nie mogą tak wyglądać. Zawodniczka bardzo wzięła to do siebie i praktycznie przestała jeść. Dopiero wtedy matka zainteresowała się córką naprawdę: jej dziecko popadło w anoreksję. Co prawda Nana wyszła z tej okrutnej choroby, ale i tak była bardzo chuda. Teraz mierzyła sto osiemdziesiąt centymetrów, ważyła – czterdzieści.
Wyszła ze stołówki i jej kroki znów skierowały się w stronę szkoły baletowej. Przechodząc obok ogromnego okna gmachu zauważyła Yelenę – swoją najbliższą koleżankę, baletnicę. Yelena miała długie, jasne włosy, zawsze perfekcyjnie uczesane z kok, z którego żaden kosmyk nie śmiał się wysunąć, jakby bojąc się chłodnego charakteru właścicielki. Yelena rzadko się uśmiechała – jej myśli obracały się wyłącznie wokół baletu i nauki. Teraz nie zauważyła Nany. Jak zawsze skupiona, podążała wzrokiem za swoją falującą ręką. Nanie często było żal, że z Yeleną nie dało się porozmawiać o rzeczach niezwiązanych z tańcem i w ogóle nauką czegokolwiek. Wiecznie kalkulowała, co ma jeszcze zrobić, nad czym popracować. Co gorsza, kontrolowała także postępy Nany! ,,Jak ci idą przygotowania do mistrzostw?”, ,,Czy przejście na końcu ćwiczeń wolnych już ci wychodzi? A wejście na równoważnię?”. Czasem miała tego serdecznie dosyć, jednak nie okazywała tego; nie chciała sobie robić wrogów w miejscu, w którym spędzała codziennie tyle czasu. Westchnęła tylko i weszła. Wciąż była w swoim body, nie musiała się przebierać.
- Zacznijmy od pozycji wyjściowej do ćwiczeń wolnych.
Nana stanęła, wystawiając jedną stopę do przodu i przekrzywiając ją znacznie w bok.
- Muzyka! - krzyknęła Bogdanova do siedzącej przy fortepianie z kącie sali Maliny.
Rozległy się pierwsze dźwięki ,,Marszu torreadora”. Nowy układ idealnie pasował do charakteru marszu – energiczny, uporządkowany. Bardzo charakterystyczny. Nana falowała przez chwilę rękoma, po czym wzięła niewielki rozbieg i wykonała przewrót w powietrzu.
- Stop! - krzyknęła trenerka.
Malina momentalnie przerwała.
- Kiedy przechodzisz do biegu, nie możesz wyglądać, jakbyś się zastanawiała, jak to zrobić – tłumaczyła Alisa – wszystko musi być zaplanowane, dopracowane. A jeśli tak nie jest, to bardzo mi przykro, ale to oznacza, że jeszcze tego nie umiesz. Masz teraz pięć minut. Zostawimy cię z Maliną samą.
Wraz z zamknięciem drzwi dziewczyna wzięła się do pracy. Starała się płynąć jak łabędź, być lekką, poruszającą, niewiarygodną, wręcz mityczną w swoich floor excercises.
Nana od dawna wiedziała, że aby coś się udawało, trzeba ciężko pracować i za każdym podejściem mówić sobie, że teraz się uda. Zapomniała nagle o wszystkich, w głowie zostawiła tylko elementy układu.
- No, pokaż, co tam masz – powiedziała Bogdanova i rozsiadła się na ławce.
Jak łabędź. Jak nimfa.
Podziałało. Od dawna wmawiano, że tylko techniczna perfekcja prowadzi do sukcesu. Wtedy jednak zrozumiała, że nie chodzi tylko o technikę. To trzeba po prostu czuć. A ona czuła. Ta myśl przyprawiła ją o tyle wiary w to, że się uda, iż czuła, że po prostu unosi się w powietrzu.
- No, ładnie. Przejdźmy dalej.
Nana zmarszczyła brwi. Czemu trenerka zawsze była taka oschła wobec jej postępów? A może... Tak! Zazdrościła jej. Zazdrościła jej tego, że Nana to kocha, a ona nie. Że Nana czuła się spełniona nawet, gdy na poręczach obcierała dłonie do krwi, a Alisa po prostu zapełniała gimnastyką jakąś pustkę. Tylko po czym? Nana czuła jednocześnie satysfakcję i żal.
Tej nocy długo nie mogła zasnąć.
Na początku przestraszyła się tego, że zaczęła roztrząsać sens trenowania, bo przecież teraz trzeba było ciężko trenować. Jednak chociaż kolejne dwa tygodnie czuła się jak w malignie, to z przyjemnością odkryła, że przynosi to efekty. Jej układy były lepsze, bardziej dynamiczne. Oczywiście przyczyniło się do tego codzienne osiem godzin na hali.
Tak minęły cztery miesiące. Nana kilka razy trafiała do szpitala z wycieńczenia, ale kolejnego dnia wracała na halę i nikt już o tym nie wspominał. To był właśnie radziecki system. Była bardzo zszokowana, kiedy w Pradze zawodniczki opowiedziały jej o swoim programie treningów. Wtedy zauważyła, jak wyniszczająca jest jej praca.
Nadszedł dzień wyjazdu. Jak zwykle Nana miała koszmarne zawroty głowy ze stresu, ale tylko do momentu wejścia do samochodu. Jadąc, wypatrywała za okno, myśląc, że jedzie ku lepszej przyszłości. Podjechali pod dom Evgenyi, koleżanki z klubu która miała reprezentować ZSRR razem z Naną. Rodzice znajomej stali przed domem, machając córce na pożegnanie. Mama i tata nigdy tak nie robili, przyszło Nanie. Właściwie nigdy nie poświęcali jej wiele uwagi. Była niechcianym dzieckiem i zdawała sobie z tego sprawę, choć nikt nie mówił o tym wprost. Jej przyjście na świat przerwało jej mamie, wschodzącej gwieździe pływania, rozwój kariery.
Tamara Gavranov od razu zajęła córkę uprawianiem sportu, by część obowiązków wychowawczych przejęli trenerzy. Z własnego doświadczenia wiedziała bowiem, że potrafią być oni większym autorytetem niż rodzice. W mieście otworzono właśnie sekcję gimnastyczną przy Instytucie Baletu, a dyscyplina ta wydawała się być najbardziej odpowiednia. Już po dwóch latach nauki Nana zaczęła często wyjeżdżać na zawody, dzięki czemu rzadko bywała w domu.
Ale tak jest dobrze, pomyślała Nana. Jej rodziną byli trenerzy i koleżanki z klubu. Nie czuła żadnej więzi z Tamarą i Olgierdem Gavranov.
W normalnych warunkach klub Nany wynająłby własny przedział, ale Mistrzostwa Świata były wydarzeniem tak ważnym rangą, że większość pieniędzy poszła na reprezentacyjne stroje i akcesoria. Zawodniczki jechały drugą klasą, wciśnięte między pasażerów różnej narodowości i pozycji społecznej, nie mogąc się nawet wyspać. To nic. Nadrobią na miejscu.
Praga była śliczna. Spokojne, czyste miasto. Prosto z dworca pojechały do hotelu wynajętego przez FIG specjalnie na tę okazję. Do dyspozycji Rosjan oddano pięć pokoi – po jednym dla każdej zawodniczki i trzy dla trenerów.
- W końcu mam własny pokój! - ucieszyła się Evgenya. Żyła z rodzicami i szóstką braci w niewielkim domku. - Jakie ładne firanki! - usłyszała potem Nana zza ściany. Zaśmiała się.
Po rozpakowaniu się i umyciu poszła spać. Jutro ceremonia otwarcia mistrzostw i czterogodzinny trening. Trzeba wypocząć.
Zasypiała ze wzrokiem utkwionym w oficjalny dres reprezentacji Związku Radzieckiego. Tyle pracowała, żeby móc go wreszcie założyć.
- No, wstajemy, o jedenastej uroczystość, a trzeba jeszcze poćwiczyć krok!
Dwie zawodniczki w samych koszulach nocnych stanęły w długim korytarzu pokoju prezeski klubu, po czym Bogdanova policzyła do trzech. Zaczęły od lewej nogi i poszły na palcach do okna i z powrotem.
- Jest dobrze. Idźcie teraz do pokojów, załóżcie stroje startowe i na to dresy, potem przyjdzie tutaj. Uczeszemy was.
Hala była ogromna. Po wylegitymowaniu się przeszły do sekcji dla uczestników.
I wtedy Nana je zobaczyła.
Vlasta Dekanova i Matylda Paflyova.
Tyle o nich słyszała! Faworytki zawodów, istne maskotki gospodarzy – obie były Czechosłowaczkami. Teraz śmiały się pokazując sobie co bardziej skomplikowane elementy układu. Onieśmieliły ją. Były... dorosłe. Nana miała co prawda osiemnaście lat, ale to nie to samo.
Starała się nie dać się speszyć, wyobrażać sobie, że jest na swojej sali treningowej... Zawodniczki ustawiono w kolejności, w jakiej miały wychodzić na paradę. Wyczytano ZSRR.
Ćwiczyły to tysiące razy. W jednej chwili rozpromieniały uśmiechem i, zaczynając od lewej nogi, wyszły ku rozentuzjazmowanej publiczności. Wszyscy bili brawo, grała muzyka. Z Nany uleciała niepewność. Lubili ją! Teraz nie liczyła się polityka, wygląd ZSRR w oczach innych – tu doceniano ciężką pracę gimnastyczek, nie zwracano uwagi na ich pochodzenie; tak to przynajmniej wyglądało w oczach Nany. Sceptyczna Bogdanova miała pewnie inne zdanie.
Dziewczyna popatrzyła na flagę swojego kraju niesioną przez reprezentację klubu i stwierdziła, że w gruncie rzeczy wolałaby reprezentować inne państwo. Po powrocie do domu jej sukces na pewno zostanie umniejszony, może nawet zakwalifikowany jako ,,efekt wsparcia ludu”. Nie! To będzie osiągnięcie Nany i trenerek! Jakiego ludu? Związek Radziecki nie pomagał sportowcom i artystom. Warunkom, w jakich trenowała Nana, daleko było do europejskich standardów.
Ale teraz trzeba się było uśmiechać i robić tym dobrą wizytówkę. Siebie, nie ZSRR.
Ceremonia się zakończyła i trzeba było iść na trening. Sala była cudowna – miała jasnofioletowe ściany i wysoki sufit, poza tym była ogromna. Naprawdę trudno było się skupić na układzie, przebywając w tak ładnym miejscu.
Po obowiązkowych ćwiczeniach przyszła kolej na próbę generalną.
- Teraz całość; wchodzicie na matę, pozycja startowa, układ, ukłony. Evgenya, zaczynasz. Nana, poćwicz jeszcze.
Tak upłynął cały dzień. Była bardzo zmęczona, ale szczęśliwa. Jutro pierwsza część zawodów – równoważnia i skok. Oczywiście czuła stres, ale trzeba się go było szybko pozbyć – ile razy coś jej nie wyszło z powodu nerwów! Nie znosiła tego.
Idź spać, Nana. Jutro dzień pełen wrażeń.
- Wstajemy! - obudził ją głos trenerki. Była siódma rano. Zawody zaczynały się za cztery godziny, ale trzeba było jeszcze zaliczyć dwugodzinny trening i rozgrzewkę na miejscu.
Próby przebiegły szybko, i, co najważniejsze, bez kontuzji. Wiele razy zdarzało się, że przed samymi zawodami naciągała mięsień albo łamała nogę i nie mogła podejść do konkurencji.
Pojechały na halę. Nana otrzymała numer 21, Evgenya – 24. Natychmiast nakleiły je na swoje czerwone body z maleńkim sierpem i młotem naszytym na kołnierzu. Zaraz potem założyły dres – było dość zimno.
Jak przed każdą konkurencją odbył się przemarsz uczestników. Na przedzie szła Vlasta Dekanova, trzymając tabliczkę z napisem ,,równoważnia”. Była wysoka, dojrzała, miała łagodne spojrzenie i uśmiech. Nanie wydała się bardzo... mamusiowata. Oczywiście startowała jako pierwsza. Miejsca dla oczekujących na występ znajdowały się tuż przy macie, toteż Nana miała świetny widok na poczynania swojej konkurentki. Dekanova podeszła, oparła ręce na przyrządzie i na nich stanęła. Potem zaczęła układ. Był bardzo trudny – niesamowity! Nie wiedziała, czy uda jej się przebić wynik Czechosłowaczki. Cyferki na tablicy – przypominała ona nieco takie, jakie widywało się na dworcach – kręciły się przez chwilę, by za moment sklecić wynik 9.2. Nana przeżyła chwilowe załamanie. A jeśli jej się nie uda?
- 21!
Wstała, podeszła do równoważni. Przyjęła pozycję startową. Ćwiczyła to tysiące razy, czemu teraz miałby się nie udać? Z doświadczenia wiedziała, że pierwszy występ był zawsze najtrudniejszy. Położyła dłonie na powierzchni równoważni. Zarówno one, jak i przyrząd były białe od talku. Uniosła się na rękach i zrobiła szpagat turecki w powietrzu. Stanęła na nich, zeszła na nogi. Przeskoki. Stopy point! Przejście. Głowę Nany wypełniały uwagi dotyczące układu. W końcu zrobiła trzy salta. Gdy zauważyła, że pod spodem jest już tylko podłoga, okręciła się w powietrzu i i wylądowała na prostych nogach. Usłyszała brawa, uniosła ręce i uśmiechnęła się. Gdy już usiadła, wyściskana przez koleżankę i trenerki, spojrzała na tablicę wyników. Wiedziała, że nie wygra, ale nie była zła. To jej się zdarzało chyba pierwszy raz w życiu.
Po kwalifikacjach oraz półfinałach przyszła kolej na finał i Nana została brązową medalistką! Dobry początek. W skoku postara się bardziej.
Przed skokiem była przerwa obiadowa. Dziewczyna była zbyt podekscytowana mistrzostwami, by cokolwiek przełknąć.
- Zjedz coś, bo zasłabniesz – trenerka Evgenyi podsunęła jej talerz z kawałkiem pieczeni rzymskiej i brokułami.
- Zdarzało mi się to tyle razy, że ten jeden w te czy we wte – zaśmiała się Nana, ale posłusznie zjadła. Wolała jednak nie zemdleć.
Czechosłowacka kuchnia posłużyła Rosjance. Pod koniec pobytu ważyła niecały kilogram więcej, ale nie wyglądała tak chorowicie.
Trzy godziny po obiedzie przyszła pora na skoki. Przed startem Nana ćwiczyła w swojej loży ,,na sucho” - brała rozbieg i robiła kilka salt.
- 21!
Nie znosiła wyczytywania. Choćby była nie wiem jak zrelaksowana, po jej plecach przebiegał dreszcz. Stanęła przed linią startową. Roztarła talk na dłoniach. Wystartowała. Zbliżając się do stołu gimnastycznego, pomyślała jeszcze, żeby złączyć nogi. Chwyciła stół, wybiła się i zrobiła podwójne salto z popularną ,,okrętką”. Koniec. Wylądowała. Czuła, że coś zrobiła źle.
Zobaczyła wynik 8.60. A tyle ćwiczyła! Na treningach skakała na przynajmniej 9.3! Uśmiechnęła się i pomachała do publiczności, ale aż nią trzęsło w środku. Wróciła do swojej loży i ze złością porwała z krzesła dres. Pociekły jej łzy. Jej wynik był jak dotychczas najniższy. Tylko kompletna porażka innych zawodniczek – w tym Evgenyi – mogła ją uratować.
Nie stało się tak.
Nana upalsowała się na ostatnim miejscu. Tego dnia do północy ćwiczyła swój układ na poręczach. Musi jej się udać. Rano obudziła się o szóstej i pomknęła na salę w swoim starym, przybrudzonym białym body, ale nie obchodziło ją to, jak wygląda. Będzie się o to martwić, jak już stanie na podium. Teraz liczyły się tylko poręcze. Kiedy weszła do sali, oniemiała. Ktoś właśnie rozciągał się przed lustrem. Vlasta Dekanova! Uśmiechnęła się do Nany.
- Spokojnie, zajmij sprzęt. Ja już skończyłam.
Skończyła? O szóstej? Kiedy w takim razie wstała?
Najwyraźniej treningi o piątej rano to był przepis na sukces. Dekanova zajęła pierwsze miejsce. Nana stanęła na trzecim.
W ćwiczeniach wolnych nie zajęła niczego, co uświadomiło jej, że emocjonalne przeżywanie układów jest dobre na jakąś galę. W rywalizacji liczyła się technika. Ostatni dzień Rosjanie poświęcili na zwiedzanie Pragi. Była piękna! Poza tym mieli tu bardzo dobre jedzenie.
Trzeba było jednak wracać do domu. Przez kolejny rok trenowała jeszcze ciężej, zawiedziona swoimi wynikami na mistrzostwach. Doznała w tym czasie ciężkiego urazu kręgosłupa i przez niego mogła wystartować dopiero w Międzynarodowym Turnieju Lata w Turynie w czerwcu trzydziestego dziewiątego. Mimo bardzo napiętej sytuacji politycznej w Europie niektóre imprezy sportowe nadal się odbywały. Tam zdobyła dwa złote medale – za ćwiczenia wolne i równoważnię. Kiedy zadowolona Nana podjeżdżała pod swój dom, zauważyła na ganku mamę, nerwowo przystępującą z nogi na nogę. Wyszła po nią przed dom pierwszy raz! Dziewczyna pożegnała się z trenerami i wyszła przywitać się z matką. Tamara Gavranov, w przeciwieństwie do innych rodziców, nigdy nie rozmawiała z trenerami po powrocie swojego dziecka z zawodów.
- Pakuj natychmiast wszystkie rzeczy, wyjeżdżamy! - powiedziała cicho.
Nana nie zadawała pytań – nigdy nie widziała matki w takim stanie. Wzięła tylko niezbędne rzeczy – ubrania, notatki z lekcji języków, całą torbę z zawodów. I wszystkie medale. Tata już czekał w aucie. Dziewczyna zastanawiała się jeszcze, czy niczego ważnego nie zostawiła. Dotknęła kieszeni swetra. Dokumenty były. Kiedy tylko mama zamknęła drzwi, ruszyli.
- Co się stało? - odezwała się pierwszy raz.
- Do ojca przyszło kolejny raz wezwanie z urzędu. Pewnie znowu chodzi o zbyt odważne pisanie o polityce. Który raz przysłali nam takie coś? To już nie żarty.
Ojciec nienawidził nowej władzy i wykorzystywał swoją pozycję redaktora w popularnej gazecie do okazywania tego. Nana była na niego trochę zła. Narażał siebie i rodzinę. To przez niego mknęli teraz przez łąki i pola, uciekając przed NKWD.
- Gdzie jedziemy?
- Po prostu jak najdalej stąd. Może do Polski, nie wiem.
Cały bagażnik był zapełniony kanistrami z benzyną, więc wszystkie rzeczy zabrane z domu trzeba było zmieścić we wnętrzu samochodu. Nana opierała nogi o torbę matki, a siedziała na płasko złożonych swetrach. Cały czas próbowała ułożyć w głowie to, co się stało. Co z domem? Co z treningami? Czy Bogdanova się dowie, co się stało z jej uczennicą? Z pewnością nie pozwolą jej wysłać listu ze względów bezpieczeństwa. Musieli po prostu zniknąć bez śladu.
Jechali cały dzień z krótkimi przerwami. W końcu dotarli do Krakowa. Ojciec zapytał się, gdzie tu jest jakiś dobry hotel. Nana wykorzystała ten moment i wyszła rozprostować nogi. Prawie się przewróciła, tak jej zesztywniały. Kraków trochę przypominał jej Pragę. Był tak samo zadbany. Stała w wąskiej ulicy z dwupiętrowymi kamieniczkami pomalowanymi na żółto. Były tu też kamienne donice z czerwonymi kwiatami, porozstawiane w kilkumetrowych odstępach. Nana chciała zamieszkać właśnie tutaj! Niestety, tata kazał jej wsiadać z powrotem do samochodu. Pojechali na ulicę Do Fortu, jak dziewczyna wyczytała z tabliczki. Tu też było całkiem ładnie. W recepcji pojawił się problem, ponieważ personel nie mówił po rosyjsku. Nana wspięła się na wyżyny swoich lingwistycznych możliwości i próbowała powiedzieć, czego chcą, po polsku. Otrzymali pokój na samej górze. Dotarcie tam po kilku dniach jazdy w bezruchu, w niewiarygodnej ciasnocie było trudne. Większość bagaży zostawili w samochodzie. Ten hotel miał nawet własny parking! W ich miasteczku nie widywało się raczej czegoś takiego, choć podobnych przybytków było całkiem sporo.
Pierwszy raz od kilku dni spała w łóżku! Nawet nie wiedziała, jaki to luksus. Nazajutrz rodzice siedzieli już przy stoliku i najwyraźniej czekali, aż Nana się obudzi.
- Trzeba pomyśleć o jakimś zarobku – powiedziała mama po skończeniu śniadania, na które składało się kilka bułek z twarogiem, jeszcze z podróży. - Przede wszystkim musimy zapoznać się z językiem. Jest podobny do naszego, więc z tym nie będzie aż takiego problemu. Najlepiej, żebyśmy znaleźli jakiegoś nauczyciela. Pójdę dzisiaj w tej sprawie do obsługi hotelu. Nana, pójdziesz ze mną, zapytasz się po polsku. Języki to jednak potęga! Szkoda, że ani ja, ani ojciec się ich nie uczyliśmy.
- A co z pracą?
- Dzisiaj w recepcji dostałam aktualną gazetę, za chwilę czegoś poszukamy. Czegokolwiek!
Rodzice znaleźli pracę jako osoby do sprzątania. Mówili, że się cieszą, bo nie trzeba do tego dużej znajomości języka, ale Nana widziała, jakie to dla nich upokarzające. W końcu mama była w swoich czasach gwiazdą rosyjskiego sportu, a tata, od kiedy Nana pamięta, pisał do gazety i to jego gabinet ktoś sprzątał. Teraz on będzie musiał sprzątać w czyimś biurze.
Po odwiedzeniu wielu miejsc potencjalnego zatrudnienia jej też udało się znaleźć pracę. Podobnie jak rodzice, sprzątała. Nanie to jakoś szczególnie nie przeszkadzało, zwłaszcza, że pracowała w bardzo miłym miejscu – na poczcie. Wstawała o czwartej rano, bo już o szóstej otwierali. Przypadł jej także obowiązek otwierania obiektu, co uznała za przejaw ogromnego zaufania. Nie wie, czy dałaby jakiejś obcej cudzoziemce klucze do takiego miejsca.
W Krakowie się nóciła. Codziennie w drodze z pracy mijała kościół, ale zajrzała do niego dopiero któregoś letniego dnia, a stało się to za sprawą pewnego młodego człowieka.
Sprzątała jak co dzień, kiedy w zamknięte od środka drzwi ktoś zapukał. Nana podniosła głowę. Był to chłopak może trzy, cztery lata starszy od niej. Otworzyła.
- O co chodzi? - zapytała, starając się, by jej rosyjski akcent nie był słyszalny.
- Jeszcze nie otwarte?
- O szóstej otwierają. A pan w jakiej sprawie?
- List wysłać, bo tak się składa, że ja dzisiaj cały dzień jestem w zakładzie u ojca i...
- Przecież skrzynka jest na zewnątrz – zaśmiała się Nana. Był zabawny.
- Wiem.
Nie wiedziała, co powiedzieć.
- Gdybym tak po prostu wrzucił list tutaj, nie miałbym okazji z panią porozmawiać.
Nana się zarumieniła, co musiało dziwnie wyglądać na jej białej twarzy. Takie traktowanie ze strony chłopaka było jej zupełnie obce. Trochę ją speszyło.
- O której pani kończy?
- Za godzinę.
- Może o osiemnastej zobaczymy się w Złotym Ogrodzie?
Zamilkła na chwilę. Ktoś nieznajomy tak po prostu zapraszał ją na... randkę?
- Chętnie – uśmiechnęła się nieśmiało. Nie podobał jej się jakoś szczególnie, ale dzięki niemu mogła pozyskać nowych znajomych w mieście, a teraz bardzo tego potrzebowała. Poza tymmusiała odpocząć od tego całego zamieszania z ucieczką, z ukrywaniem się. W końcu miała też swoje życie.
- To do osiemnastej – powiedział nieznajomy. Nana obserwowała go przez szybkę w drzwiach, kiedy odchodził.
Kiedy skończyła sprzątanie, pobiegła do kościoła. Uklękła w ławce, dziękując Bogu za to, że zesłał jej kogoś takiego. Bo tego, że w życiu zagubionej w nowym miejscu, skołowanej, przerażonej Nany, która bardzo potrzebowała przyjaciela czy po prostu znajomego, nie dało się wytłumaczyć inaczej niż działaniem Wszechmocnego. Od tamtej pory znowu zaczęła chodzić na msze.
Wróciła do hotelu i poszukała czegoś, co nadawało się na takie spotkanie. Przez chwilę przemknęła jej po głowie myśl, że on wcale nie przyjdzie, ale szybko ją od siebie odpędziła. Zanim wyszła do kawiarni, poszła jeszcze po zakupy i znowu na pocztę, by pouczyć się polskiego, konwersując z zapoznaną sobie niedawno Marią. Maria pracowała w sortowni, toteż mogły sobie spokojnie siedzieć w chłodnym wnętrzu i rozmawiać. Nana nie powiedziała jej o dzisiejszym spotkaniu, bo nie chciała zapeszać. Martwiła się o to, czy zdoła się z nim dogadać. Co prawda jej polski zrobił duże postępy, ale...
Kiedy znów pojawiła się w pokoju hotelowym, by przebrać się w jedną ze swoich ładniejszych sukienek – błękitną z białym paskiem. Tamara zapytała się Nany, gdzie ta się stroi, więc odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie spodziewała się, że mama tak zareaguje. Powiedziała, żeby lepiej nie szła, bo na razie lepiej nikomu nie ufać, poza tym, kto wie, do jakiego towarzystwa on się zalicza. Dziewczyna obiecała tylko, że nic nie powie o ich sytuacji, bo tego, że są Rosjanami i mieszkają w Krakowie od niedawna, nie da rady ukryć.
Nana wysiadła z tramwaju (Maria powiedziała jej, który tam dojeżdża, gdy niby mimochodem się ją o to spytała) i zauważyła, że już tam czeka. Jednocześnie zdała sobie sprawę z tego, że nie wie, jak ten on ma na imię.
- Witam panią – przywitał ją z uśmiechem.
- Cześć – zaśmiała się Nana. Nigdy nie spotkała kogoś podobnego! Był taki kulturalny w swojej bezpośredniości, taki... uroczy!
Weszli do kawiarni. Dla Rosjanki był to szok, w jej mieście nie było tak eleganckich lokali. Do tego nie była tutaj sama, ktoś ją tu zaprosił! A jeśli zachowa się niestosownie? Chciała pokazać się z jak najlepszej strony. Usiedli przy stoliku pod oknem. Nana otworzyła kartę dań. Nie rozumiała połowy słów! W tym momencie Łukasz, jak przedstawił jej się nieznajomy, wziął menu i na jego miejscu położył gazetę otworzoną na kolumnie ,,sport”. Widniało tam zdjęcie z mistrzostw, przedstawiające Vlastę Dekanovą, Matyldę Paflyovą i ją samą na podium.
- To ty? - zapytał się wprost.
Nana pokiwała głową. Z niewiadomych przyczyn zrobiło jej się głupio.
- Czemu taka osoba jak ty sprząta na poczcie? - powiedział cicho. - Co ty w ogóle robisz w Polsce?
Nie wiedziała, co powiedzieć. Prawdę? Nie mogła. Z drugiej strony, wydawał się taki godny zaufania...
- Chodzi o politykę? - pytał dalej.
Oblała się rumieńcem. Zrozumiał.
- Nikomu nie powiem – wyszeptał.
- Dziękuję – odpowiedziała równie cicho.
- Wiesz co, może chodźmy lepiej na spacer.
- Tak, tak będzie lepiej.
Wyszli na zewnątrz. Świeże powietrze dobrze na nią podziałało. Szli w dół ulicy.
- Jak sobie radzisz z językiem?
- Uczyłam się polskiego w domu, więc znam podstawy.
- Jakie tam podstawy - mówisz bardzo dobrze, tylko masz problemy z gramatyką.
- To zawsze była moja słaba strona – zaśmiała się. - We wszystkich językach, jakich się uczyłam, to właśnie było najgorsze. Niemiecki, francuski, polski, angielski.
- Miałaś na to czas?
- Rodzice zorganizowali mi prywatne lekcje. Powiedziałam im, że chcę uczyć się najważniejszych przedmiotów – matematyka, języki. To mi się bardzo przydało...
- Skoro jesteś tu od niedawna, to pewnie nie poznałaś dobrze miasta.
- Nie było na to czasu. Trzeba było sobie jakoś zorganizować życie, znaleźć pracę...
- Byłaś na Kazimierzu?
- To jakaś dzielnica?
- Chodź.
Na Kazimierz pojechali tramwajem. Kiedy tylko wysiedli, Nanę uderzyło to, że ludzie wyglądają tutaj inaczej.
- To typowo żydowska dzielnica. Lubię tu przyjeżdżać. Jest tak... inaczej. Chociaż z ludźmi żyjemy jak z tymi naszego wyznania, to jednak oni mają coś w sobie... Mają ciekawą kulturę.
- Nigdy nie widziałam Żyda – wyznała Nana.
- Naprawdę? Wiesz, po kobietach i dzieciach raczej nie widać, że są mojżeszowi. Ale jak zobaczysz dorosłego mężczyznę, o, patrz!
Niedaleko nich szedł ubrany na czarno, brodaty staruszek w czarnym kapeluszu.
- Jej.
Jest też bardzo piękna synagoga, jak poczekamy trochę to usłyszymy, jak śpiewają, bo dzisiaj szabat.
Czekając, spacerowali po wyłożonych kocimi łbami ulicach Kazimierza. Chociaż na początku Nana traktowała Łukasza jako swoją bramę do kontaktów w mieście, to teraz mogła powiedzieć, że chyba się zakochała.
Tak. Zakochała się. Bardzo.
Nigdy wcześniej się tak nie czuła. Kiedy mieli się żegnać, zrobiła się nagle taka smutna...
- Pomożesz mi się pouczyć polskiego? - zapytała, niewiele myśląc.
- Pewnie – uśmiechnął się, i, czy jej się zdawało? Chyba też oblał się rumieńcem!
- To może spotkamy się w sobotę, jeśli ci to oczywiście odpowiada, i...
- Odpowiada, pewnie.
W tym momencie Nanie coś się przypomniało.
- Zaraz, czy ty nie miałeś być dzisiaj cały dzień w zakładzie u ojca?
- Są ważniejsze rzeczy – powiedział jakimś dziwnym głosem.
- Do soboty – szepnęła Nana.
- Do soboty.
Jeszcze długo za nią patrzył, gdy odchodziła.
Wszystko zaczęło się układać. Rodzice znaleźli mieszkanie do wynajęcia, co prawda straszne, szare i obdrapane i w dodatku na poddaszu domu w niezbyt dobrej dzielnicy, ale to się nie liczyło. Nie musieli płacić kroci za kolejną dobę w hotelu. Koszty wynajęcia mieszkanie były malutkie, stosownie do warunków. W dodatku na jednym ze spotkań Łukasz przekazał jej bardzo dobre wieści.
- Dalej potrzebujesz pieniędzy? - zapytał się, gdy tylko zobaczyła go pod bramą swojej kamienicy.
- Pewnie – odpowiedziała z nadzieją.
- To słuchaj. Kiedy rozmawiałem z kolegą, zupełnie przypadkiem powiedział mi, że w jednym lokalu, tym, gdzie byliśmy razem po raz pierwszy, szukają tancerek. Ciebie przyjmą na pewno, z twoimi osiągnięciami...! Jest tylko jeden problem. Będziesz musiała się przygotować na pytania czemu nagle skończyłaś karierę albo co cię skłoniło do ucieczki ze Związku Radzieckiego.
Z Nany uleciało powietrze. Możliwe, że nawet, jeśli im się nie przedstawi, rozpoznają ją.
- Chyba nie mam innego wyjścia – powiedziała po dłuższym namyśle – jak spróbować. Potrzebujemy pieniędzy, a ja od dawna nie trenowałam... Przecież chyba nie będą jechali do urzędu miejskiego w Uljanovsku, żeby na nas donieść! Ale jeszcze porozmawiam z mamą. Ja osobiście nie do końca rozumiem jej obaw, jesteśmy tak daleko od domu, poza tym to było tylko wezwanie do urzędu, a z drugiej strony...
- Boisz się?
- Nie wiem.
- Spróbuj.
W Złotym Ogrodzie oczywiście ją rozpoznano i przyjęto. Zapytano się jej także, czemu uciekła, i odpowiedziała zgodnie z prawdą. Dyrektor obiecał jej dyskrecję, ale kiedy potem analizowała swoją decyzję, wydała się sobie bardzo niedojrzała i nierozsądna. Jej pierwszy występ zaplanowany był na sobotę wieczór. Nana przefarbowała włosy i poprosiła o dobranie takiego stroju, by jak najmniej przypominać siebie. Nie chciała, by ktokolwiek z publiczności ją rozpoznał. Dyrektor poprosił znajomą choreografkę o pomoc i tym sposobem Nana poznała panią Kaliciak, która stała się potem jej trenerką gimnastyki. To wszystko było jak sen! Nagle znajduje tylu ludzi, którzy chcą jej pomóc, ma szansę kontynuować treningi! Teraz modliła się jeszcze częściej, dziękując Bogu za to wszystko, czym ją obdarzył.
Nana dostała gorące brawa i nawet dwie wiązanki kwiatów! Kiedy wróciła za kulisy, podziękowała pani Kaliciak za współpracę przy występie i umówiły się na pierwszy trening na prawdziwej hali sportowej! Kraków był jednak bardzo nowoczesnym miastem. Musiała podziękować komuś jeszcze.
Powiedział, że będzie przy wyjściu ze ,,Złotego ogrodu”. Nana przebrała się więc w zwykłą sukienkę najszybciej, jak mogła, żeby nie musiał na nią zbyt długo czekać.
- Gratuluję – powiedział, wyciągając zza pleców bukiet róż. Te kwiaty były dla niej ważniejsze niż te, które dostała od publiczności.
- Chodźmy nad Wisłę – zaproponowała Nana. Po występie w pełnym dymu papierosowego lokalu potrzebowała długiego spaceru.
Rzeka była piękna nocą. Po jej drugiej stronie było widać podświetlony Wawel. Był to tak śliczny widok, że Nana stała przez chwilę bez ruchu z uśmiechem dziecka, które właśnie zobaczyło najcudowniejszą zabawkę. On patrzył się w ten sam sposób – na nią.
- Wiesz – zaczęła – nigdy nie sądziłam, że tu spotka mnie tyle szczęścia. Dostałam pracę, choreografka zaproponowała mi, że zostanie moją trenerką, mamy swoje mieszkanie... I poznałam ciebie. To jest chyba najlepsze.
Zupełnie nie panowała nad tym, co mówi. Płynęło to z jakiegoś tajemniczego miejsca w środku, o którym sama nie wiedziała.
- Nigdy nie miałam kogoś naprawdę bliskiego, więc kiedy cię poznałam... Pierwszy raz moje życie nie jest tylko gimnastyką, pierwszy raz czuję się jak... kobieta. Dziękuję ci za to.
Nic nie mówił. Zorientowała się, jak naiwnie brzmiało to, co właśnie z siebie wyrzuciła.
- Ale to głupie.
- Kocham cię.
Nana obróciła głowę, żeby zobaczyć, czy to na pewno do niej. Nie patrzył teraz na nią, tylko na Wawel, jak ona przed chwilą.
- Kocham cię – powtórzył.
Zrozumiała, czym było to, co czuła przez ostatnie dwa miesiące.
Tej nocy całowała się po raz pierwszy w życiu.
Jak piękny jest świat, gdy jest się zakochanym z wzajemnością! Ciężkie treningi z wymagającą, jak się okazało, panią Kaliciak, sprzątanie na poczcie, występy o coraz późniejszych godzinach – to wszystko wydawało się Nanie takie cudowne!
Niestey, było coraz bardziej niespokojnie. W końcu nadszedł tragiczny wrzesień.
Wojna zabrała jej rodziców, po których pod jej nieobecność przyszło gestapo, mieszkania i wielu praw. Gdziekolwiek by nie pójść, napotykało się tabliczki ,,tylko dla Niemców”. To było straszne. Całe szczęście, że miała jeszcze pracę! Dyrektor pozwolił jej spać w garderobie, zanim nie znajdzie sobie nowego mieszkania, które w końcu udało się wynająć pod koniec sierpnia tysiąc dziewięćset czterdziestego. To był bardzo ciężki czas dla Nany. Całe szczęście, że miała jeszcze Łukasza. Spotykali się, jak często mogli, a ich stałym zwyczajem był spacer nad Wisłą po każdym jej występie. ,,Złote ogrody” stały się lokalem, do którego Polacy nie mieli wstępu, więc dziwnie się czuła, tańcząc dla okupantów.
Nana właśnie siedziała w pokoiku będącym jej garderobą, zmywając makijaż, kiedy ktoś zapukał.
- Proszę!
- Dobry wieczór – powiedział wysoki, czarnowłosy mężczyzna. Nana skądś go kojarzyła. Ależ to był jej kolega, Julian! Nie poznała go w pierwszej chwili, zupełnie inaczej wyglądał w garniturze. Znali się z poczty. Był jednym z jej najbliższych znajomych tutaj...
- Dobry wieczór – odpowiedziała.
- To dla ciebie – zostawił na stoliku ogromny kosz kwiatów. - Muszę ci powiedzieć, że ogromnie cię cenię, masz niesamowity talent, kocham patrzeć, jak tańczysz...
Nana dalej siedziała na kanapie, zawstydzona tyloma komplementami naraz.
Mężczyzna zamilkł na chwilę, nie wiedząc najwyraźniej, co powiedzieć. A potem po prostu usiadł obok niej i zaczął ją całować! Próbowała się wyrwać, ale była zbyt słaba, by go odeprzeć. Pech chciał, że w tym samym czasie Łukasz, zaniepokojony tym, że Nana tak długo nie wychodzi, otworzył drzwi do jej garderoby. Nachalny adorator odskoczył od niej jak oparzony.
- Boże, to nie tak... - Nanie łzy stanęły w oczach.
Łukasz pokręcił głową i wyszedł. Pobiegła za nim.
- On przyszedł i zaczął się do mnie dobierać, ja wcale nie...
- Nana, wiesz, że cię kocham – obrócił się do niej gwałtownie. - Nie rozumiem tylko, czemu... Pomogłem ci we wszystkim, a ty... Tyle mi o nim opowiadałaś, powinienem się domyśleć, że...
- Nie wierzysz mi? - rozpłakała się.
Nie odpowiedział. Odszedł.
Zrozpaczona Nana wróciła do domu. Dziś nie miała już siły na wyjaśnienia, poza tym zbliżała się godzina policyjna. Jutro do niego pójdzie i spokojnie porozmawiają.
Jak zwykle wstała o czwartej rano, by posprzątać na poczcie. Potem poszła po zakupy i z powrotem na pocztę, spotkać się z Marią. Opowiedziała jej o tym, co zdarzyło się wczoraj i ona też uważała, że lepiej do niego dzisiaj pójść.
Nikt jednak nie spodziewał się łapanki na ulicy Oleandry.
***
Mimo przyzwyczajenia do złych warunków i obskurnych wnętrz, podróż pociągiem z Krakowa do Oświęcimia było chyba najgorszym doświadczeniem w życiu Nany. Wagony załadowane ludźmi do granic możliwości, krzyki, płacz, histeria, głód i okrutny smród. Do tego dopiero nauczyła się języka, nie znała nikogo z tych ludzi! Wszyscy patrzyli na nią nieprzychylnie ze względu na jej pochodzenie. Nana stała ściśnięta w samym środku wagonu, nie mogła nawet ruszyć ręką, powoli zaczynało brakować powietrza, przez co część pasażerów popadała w panikę. Pociąg gwałtownie się zatrzymał, ludzie stracili równowagę. Przewróciła się na nią jakaś starsza kobieta. Kiedy zaczęto się podnosić, Nana skorzystała z okazji i przepchała się do mikroskopijnego otworu w ścianie wagonu. Był zakratowany, ale można było co nieco dostrzec. Nadal stali. Widziała puste, zachwaszczone poletko za torami. Na peronie stało kilku ludzi. W miarę, jak zbliżali się do Oświęcimia, ich liczba malała. To było przerażające.
Wraz z zatrzymaniem się na stacji usłyszała krzyki i uderzanie kolbą w wagon. Wystraszyła się. Dzieci zaczęły płakać. Nana pomyślała tylko, że cieszy się, iż nie jest z żadnej inteligenckiej rodziny; podejrzewała bowiem, że w okupowanej Polsce obowiązuje taka sama kolejność likwidacji ludzi jak w Związku Radzieckim. Na razie żaden Niemiec nie wie, że jest Rosjanką, toteż nie zginie za pochodzenie. Reszta była niewiadomą. Kiedy tylko wyszła, ktoś pchnął ją w grupę kobiet. Oddzielone przed chwilą od mężów płakały i krzyczały. Nana nie miała nikogo. Przez chwilę przemknęło jej przez głowę, że chciałaby mieć w ogóle za kimś płakać. Ale nie miała nikogo.
Zauważyła, że na razie podzielono ich według płci. Potem zaczęła się selekcja wewnątrz grup. Starszych, dzieci i chorych od razu odciągano. Matki krzyczały i błagały, ale w zamian dostawały tylko kopniaka w brzuch. Nana nie mogła na to patrzeć.
Dreszcz przebiegł jej po plecach. Przecież z jej bladą cerą i wychudzonym ciałem ktoś może ją wciąć za chorą! A ona chciała żyć. Przecież musi jeszcze raz spotkać się z Łukaszem, wszystko mu wyjaśnić! Spanikowała. Co robić? Nie mogła nic wymyślić. Teoretycznie mogłaby pokazać wszystkie gimnastyczne figury, żeby udowodnić, że jest sprawna fizycznie, ale w tych warunkach... Trzeba się było kogoś zapytać.
- Co mam zrobić, żeby wyglądać na zdrową? - zapytała się jakiejś kobiety stojącej obok. Ta rozejrzała się tylko, czy nikt nie patrzy i natychmiast odeszła.
Musiała spróbować jeszcze raz.
- Przepraszam, proszę pani! - próbowała krzyczeć szeptem, co nie wyszło jej najlepiej. - Co mam zrobić, żeby wyglądać na zdrową?
- Rozetnij palec i natrzyj policzki krwią. Jak nie będziesz taka blada to może cię przepuszczą dalej.
- Dziękuję, bardzo dziękuję.
Boże, co by było, gdyby zupełnie nie znała polskiego! Nie miała jednak czym rozciąć palca. Widziała, że zbliża się jej kolej, więc bez zastanowienia wyrwała sobie ząb i krwią natarła twarz.
Była to pierwsza sytuacja w obozie, gdy musiała posunąć się do czegoś, co wcześniej nie przyszłoby jej nawet do głowy. Wiele takich miało jeszcze nastąpić.
Tego, co zrobiono z niezdolnymi do pracy, można się było tylko domyślać.
Zapędzono ich do wielkiego budynku i kazano oddać wszystkie cenne rzeczy. Nana nic przy sobie nie miała. Przechodzili potem przez rząd stanowisk. Kazano pokazać jej przedramię. Otrzymała numer 67512. Miejsce tatuażu paliło ją żywym ogniem, a ponieważ miała bardzo patykowate ręce, podejrzewała, że mogli uszkodzić jej kość albo coś w tym rodzaju.
Kiedy obcinali jej włosy, strasznie płakała. Nie dlatego, że była do nich szczególnie przywiązana. Ograbiono ją ze wszystkiego, nadali numer, jakby była zwierzęciem hodowlanym.
A potem kazali jej się jeszcze rozebrać.
Stały w sto, może w dwieście kobiet w ciemnym, ogromnym pomieszczeniu. Z sufitu zwisało coś podobnego do pryszniców, ale Nana bała się, że to może być ta siejąca strach komora gazowa. Kiedy znajomi rodziców przychodzili do domu, trochę mówili o obozach. Obawiała się długiej, bolesnej śmierci. Wolała być rozstrzelana.
Wtedy stało się coś, czego w tych warunkach Nana nigdy by się nie spodziewała. Otóż obok niej stały dwie dziewczyny, mniej więcej w jej wieku i szeptały coś do siebie, cały czas patrząc w jej stronę. Bez trudu można było usłyszeć, co mówią.
- Patrz, jaka ta wysoka jest płaska!
Nanę bardzo to zabolało. Nie miała kompleksów, ale nie mogła uwierzyć, że w tych okolicznościach, w obliczu nieuchronnej śmierci, wyniszczenia i bólu, te dwie dziewczyny po prostu komentowały wygląd innych. To było niepojęte.
Z pryszniców poleciała jednak woda i tym samym pozwolono im się pobieżnie wymyć po tej nieludzkiej podróży.
Dali im jakieś pasiaste ubrania i zapędzono do baraków. Tam też było strasznie ciasno. Z braku przestrzeni Nana prawie dostała histerii.
Najgorszym problemem była jednak higiena i fizjologia. Powitalna ,,kąpiel” okazała się jedyną w ciągu całego pobytu w obozie. Wkrótce wszyscy mieli wszy i byli chorzy. Do tego głód. Dopiero w obozie Nana doceniła wartość jedzenia. Kiedy po całym dniu pracy pozwolono im w końcu zjeść tę kromkę dziwnie pachnącej brei, rzucała się na nią jak zwierzę. Pracowała przy jakichś metalowych częściach. Nie obchodził jej cel tej pracy, cały czas odliczała godziny do wieczora, kiedy w końcu dostanie coś do zjedzenia. Dziękowała Bogu, że nie dano jej cięższej pracy fizycznej.
Wkrótce jednak przydzielono ją do kopania rowów. Mimo wspaniałej kondycji, po kilkunastu minutach plecy Nany wręcz krzyczały z bólu. Z każdą chwilą była coraz bardziej przekonana, że już nie wyjdzie z tego obozu. Co gorsza, miała bardzo uciążliwy katar i żadnej możliwości, by wyczyścić nos.
Skoro zmuszają ich do tak ciężkiej pracy, czemu nie pozwolą im chociaż mieszkać w dogodnych warunkach? Czemu ich głodzą? Czemu codziennie z baraku zabierają kolejne kobiety, o których potem słuch ginie?
Zrozumiała. To była masowa mordownia. Mimo pozornego porządku, marionetkowej administracji, numerowania więźniów, prawa do korespondencji, choć kontrolowanej, ich koniec był z góry przesądzony.
Ludzi zaszczuwano tutaj jak psy, wszyscy trzęśli się ze strachu. Nana cały czas miała wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Tu było tak.. To było piekło na ziemi. Szarzy, wychudzeni, przepracowani ludzie, których los był z góry przesądzony.
Właśnie, prawo do korespondencji. Dowiedziała się o nim od Eryki - dziewczyny, która powiedziała o Nanie, że jest płaska. Okazała się całkiem miła. Spały na jednej pryczy. Podobno trzeba się było zgłosić w tej sprawie do nadzorującego pracę. Postanowiła zrobić to kolejnego dnia rano. Żywa stąd nie wyjdzie, ale musi chociaż wyjaśnić wszystko Łukaszowi. Nie może przecież umrzeć, dopóki on nie dowie się, że to jego naprawdę kocha! Bardzo bała się, że nawet, jeśli przeżyje, on już o niej zapomni. To było gorsze od wszystkiego, co spotykało ją tutaj. Choć ze strachu w jej głowie pojawiało się tysiąc różnych myśli na minutę, ta trzymała się jej najbardziej. To nadzieja, że będzie mogła napisać i nawet dostać odpowiedź, trzymała ją przy życiu.
Nazajutrz jak zwykle obudził ją wrzask komendantki. Była piąta rano. Nana spała zaledwie trzy godziny. Całą noc myślała o liście. Co napisać. Z jednej strony czuła się jak głupia trzpiotka, myśląca w obozie o swoich sprawach sercowych. Z drugiej, trzeba było walczyć o swoje. Miała prawo do korespondencji, trzeba było z niego skorzystać.
Po dwóch godzinach morderczej pracy chwiejnym krokiem – już sama nie wiedziała, czy ze strachu, czy ze zmęczenia – podeszła do komendanta. Poprzedniego dnia nauczyła się od jakiejś kobiety, jak po niemiecku zapytać się o możliwość napisania listu.
- Przepraszam, słyszałam o prawie do korespondencji, czy mogłabym z niego skorzystać?
Niemiec tylko szyderczo się zaśmiał i ją spoliczkował. Pewnie była zbyt bezpośrednia. Desperacja robi z człowiekiem dziwne rzeczy.
- An die Arbeit! - wrzasnął.
Łzy popłynęły Nanie z oczu. Co teraz? Musi do niego napisać! Wróciła do kopania, wciąż płacząc. Nikt nawet nie zwrócił na nią uwagi.
Tu bez przerwy ktoś płakał. Zawodzenia, złorzeczenia, rozpacz, płacz i histeria były na porządku dziennym. Nawet Eryka nie zapytała się jej, co się stało. Kolejne pięć dni Nana chodziła z czerwonymi oczami, pociągając nosem. Zrozumiała beznadzieję swojego położenia.
Ale jej prawdziwym nieszczęściem nie było to, że była w Auschwitz. Jej prawdziwym nieszczęściem było to, że była z dala od niego.
Z jedzeniem było coraz gorzej. Po pierwszym miesiącu Nana zauważyła, że pozbawiono je luksusu w postaci ciemnej mazi, która miała być zupą. Teraz dostawały tylko kawałek czarnego chleba. Kiedy tu trafiła, i tak ważyła prawie osiemnaście kilogramów za mało – teraz musiało być już zupełnie tragicznie.
Co gorsza, wszystko było podszyte paraliżującym strachem. Odkąd tutaj przyjechała, wciąż się bała. Ginęło się za nic, trzeba było uważać na wszystko, co się mówi, robi. Co dziwne, w nocy było zupełnie inaczej. W ich baraku światło nigdy nie gasło, kobiety i dziewczęta rozmawiały, recytowały wiersze. Nana trzymała się z boku, ale czasem bardzo tego żałowała. Chciała na chwilę zapomnieć o tym wszystkim, powspominać dawne czasy razem z nimi. Jej polski był coraz lepszy. Kolejnym razem się do nich przyłączy. Nie znała wierszy i piosenek, nie znała się na malarstwie, ale pozostawała jeszcze gimnastyka. Co prawda w przepełnionym, ciasnym baraku nie było miejsca na takie wyczyny, ubiór – pasiak, pod którym nie miała absolutnie niczego, z wiadomych powodów nie nadawał się do szpagatów, ale może uda jej się zrobić kilka figur? Jeżeli pozwoli jej na to stan organizmu. Był wycieńczony, nie wiadomo, czy nie doszło do zaniku mięśni. Od czasu do czasu zastanawiała się, co będzie z treningami, jeśli to przeżyje. Nie dość, że nie ćwiczyła, to wycieńczony organizm nie będzie w stanie poradzić sobie z takim wysiłkiem. Prawdą jest, że w domu nie dbała o swoje zdrowie jakoś szczególnie, ale jej ówczesne złe nawyki nie zaszkodziły ciału aż tak jak obóz.
Jak się okazało, gimnastyka miała jej się przydać do czegoś zupełnie innego. Jak co dzień kopały rowy. Pracę nadzorował ten sam Niemiec, co zwykle, ale dzisiaj towarzyszył mu ktoś wysoko postawiony we władzach obozu, ktoś, jak to się mówiło, ,,przy komendancie”. Z obrzydzeniem spoglądał na pasiaste postacie poruszające się w dole.
- Ty! - wrzasnął niespodziewanie. Nana odruchowo podniosła głowę. Zawsze lepiej było zareagować. Tym razem rzeczywiście chodziło o nią.
- Numer?
- 67512.
- Ona pójdzie ze mną – zwrócił się do swojego towarzysza.
Nanie przebiegł dreszcz po plecach. Co on chce jej zrobić? Ona chce dalej kopać! Mocniej okryła się połami pasiaka. Zaprowadził ją do szarego budynku. Nie była to chyba siedziba komendanta, bo w środku nie było przyjemnie; brzydkie, szarozielone do połowy ściany, czarne, stare deski podłogowe. Zeszli schodami do ciasnego pomieszczenia w piwnicy.
Pomyślała o Łukaszu. Wytrzyma to. Dla niego.
Niemiec usiadł na krześle. Nana stała ze wzrokiem utkwionym w podłogę.
- Siadaj.
- Usiadła.
- Nana Gavranov, prawda?
Pierwszy raz od dawna ktoś użył jej imienia i nazwiska. Ale czemu nie zapytał się o to na dworze?
- Tak – szepnęła.
- Byłem na wielu twoich występach, to znaczy na zawodach, na których byłaś. Moja żona uprawiała kiedyś gimnastykę i... Do rzeczy. Władze obozu zadecydowały o poszukaniu tutaj byłych sportowców. Mauthausen potrzebuje silnych ludzi do pracy.
Pobladła. Mauthausen. Najcięższy obóz. Silnych ludzi? To śmieszne. Wszyscy tutaj umierają z wycieńczenia.
- Pomyślałem jednak, że zrobię żonie przyjemność. Zostaniesz tu, ale będziesz dla nas występować.
- Chodzi oczywiście o same ćwiczenia wolne? - zdołała z siebie wydusić Nana.
- Tak, przecież tu nie ma sprzętu. Myślę, że Elfride będzie zadowolona, że występuje dla niej gimnastyczka takiej klasy – spojrzał się na nią tak, jakby to wcale nie Elfride miała być zadowolona. Nanie zrobiło się niedobrze.
- Rano przyjdę po ciebie do rowu, 67512. Masz mieć gotowy układ. A teraz idź sobie.
Nana szybko wyszła z pokoju. Chciało jej się płakać. Jak ma robić salta na takiej powierzchni, w samym pasiaku? To było jakieś szaleństwo. Owszem, słyszała już co nieco o ludziach, którzy przeżyli, spełniając żądania Niemców, ale zazwyczaj byli to muzycy grający im do posiłków. Gra na instrumencie to coś innego niż sport.
Wróciła do kopania, cały czas myśląc nad elementami układu. Chyba wykorzysta ten ostatni, którego nauczyła ją jej polska trenerka. Ćwiczyła go po południu, w kilometrowej kolejce do latryny, w nocy w baraku. Musiała tu zostać. Tutaj zawsze mogą ją wysłać do gazu, ale... Nana już nie wiedziała, co robić. Czego mogła się spodziewać w Mauthausen?
Kolejnego dnia wyszła z innymi więźniarkami do pracy. Żołądek podskoczył jej do gardła, tak się denerwowała. Wciąż myślała o problemie z ubiorem. Pod spodem nic nie miała. Po tym, jak wczoraj się na nią spojrzał, całkiem poważnie zaczęła się zastanawiać, czy nie chodzi po prostu o podglądanie jej, gdy przy salcie czy innym wyczynie pasiak będzie się podwijał. Ale będzie tam też jego żona, pomyślała. Przy niej chyba mnie nie tknie.
Przyszedł po nią. Kobiety spojrzały się na nią ze współczuciem, a niektóre także z nienawiścią. Pewnie myślały, że się puszcza.
Tym razem poszli do auta. Zakręciło jej się w głowie. Nie było tu żadnej kobiety. A jeśli zaraz ją skrzywdzi? Było tu też trzech Niemców. Kazał jej wsiadać do środka. Niemcy usiedli obok niej, pilnując, by nie uciekła. Jeden z nich był szoferem. Wyjechali z terenu obozu.
Nana nigdy nie sądziła, że dojdzie do czegoś podobnego. Była poza obozem. Widziała świat taki, jaki jest, nie przez drut kolczasty. Zaraz potem przywołała się do porządku. Nie może wyglądać za okna, żeby nie myśleli, że chce zwiać. Wysiedli przed wielkim, ładnym domem. Skuli Nanę kajdankami. Jeden z Niemców szedł przed nią, drugi za nią. Zaprowadzono ją do dużego pokoju, z którego najwyraźniej wyniesiono meble. Sufit jest wysoki – to dobrze. Przy małym stoliku siedziała kobieta, którą przedstawiono Nanie jako Elfride. ,,Ochroniarze” wyszli, zamykając drzwi. Poczuła się dziwnie zarożona.
- Zaczynaj – powiedział Niemiec oschle.
Nana spróbowała zapomnieć o tym, gdzie się znajduje i w jakich okolicznościach. Znów była w swoi żywiole. Wyobrażała sobie, że to kolejna z tysięcy godzin treningów. Stanęła w pozycji wyjściowej.
Zapomnij o tym, że pod spodem jesteś naga. Zapomnij o tym, dla kogo występujesz.
Zaczęła. Pilnowała swoich ruchów bardziej niż na jakichkolwiek zawodach. Teraz naprawdę bała się pomylić. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby coś mu się nie spodobało.
Teraz salto. Spokojnie.
Zakończyła. Nie wiedziała, jak znalazła w sobie siłę na to wszystko. Desperacja i strach napędzają człowieka. Elfride biła brawo. Nana delikatnie się uśmiechnęła.
- Pięknie! - powiedziała po rosyjsku. Wzruszyła się, gdy usłyszała swój ojczysty język.
- Dziękuję – powiedziała nieśmiało.
- Pokaż jeszcze kilka figur.
Nana stała przez chwilę, zanim zdecydowała. Skorpion, szpagat na lewą, na prawą nogę. Potem odważyła się nawet na turecki, ale musiała podwinąć ty pasiaka do przodu i podciągając go do góry, tworząc z ,,sukienki” coś na kształt spodenek.
- Koniec na dzisiaj. Jutro o tej samej porze zwolnię cię z pracy.
- Czekaj Erwin.
Elfride wróciła z małym, białym woreczkiem.
- To dla ciebie – uśmiechnęła się. Erwin zgromił ją wzrokiem. Nie pochwalał bycia uprzejmym dla Rosjanki.
Odwieziono ją z powrotem do rowu.
- Dziwka! - usłyszała za plecami. Odwróciła się.
- Tak, o tobie mówię! Myślisz, że tego nie widać? Wczoraj, dzisiaj. Puszczalska.
Inne kobiety z rowu jej przytaknęły. Łzy stanęły Nanie w oczach. Miała ochotę się na nie rzucić. Nie można jednak było robić sobie wrogów.
Wieczorem Eryki nie było na ich wspólnej pryczy. Podeszła tylko do Nany i powiedziała, że nie będzie spała z rosyjską kurwą na jednym łóżku. Czemu wszyscy myśleli, że chodzi o to?
Znów była całkiem sama.
Otworzyła prezent od Elfride, który zawiesiła sobie wcześniej na szyi. Nie wierzyła własnym oczom – bielizna! Będzie w końcu tańczyć bez skrępowania.
Przez kolejne jedenaście dni wieczorami układała wymyślne kompozycje figur i salt, tworząc układ.
- Jutro masz wolne – powiedział Pritsin, bo tak się nazywał, po jednym z występów.
Elfride uśmiechnęła się. Chyba polubiła Nanę.
Nazajutrz dziewczyna woziła taczki z jakimś żelastwem, którym miały wykładać wykopany już, podłużny dół. O ile Nana wcześniej trafiła do grupy pracującej na terenie obozu, o tyle teraz musiała – znowu z obstawą Niemców – wychodzić poza jego obszar i stamtąd zwozić te metalowe elementy. Żałowała, że wcześniej nie trafiła do pracy przy kopaniu pozaobozowego fragmentu rowu.
Patrzyła pod nogi, żeby przypadkiem potknąć się o wystający z ziemi kamień, kiedy poczuła, że ktoś zatrzymuje jej taczkę. Podniosła głowę. Pritsin. Przecież miała mieć wolne!
- Zostaw to i idź ze mną.
- Fritz, zwalniam ją znowu – powiedział do nadzorcy prac.
Nie miała układu. Zaczęła kompletować go w głowie, kiedy zrozumiała. Przy żonie powiedział, że dzisiaj Nana ma wolne, a teraz po nią przyszedł...
- Przepraszam, ale muszę to skończyć dzisiaj – powiedziała, niewiele myśląc.
- Idziesz ze mną, suko!
Posłusznie weszła do auta. Płakała. Spoliczkował ją. Żaden z ochroniarzy nic nie powiedział. Po prostu siedzieli wyprostowani jak struny. Samochód ruszył.
Nana cały czas myślała o Łukaszu. Na pewno by ją teraz obronił. Gdzie był?
Zatrzymali się przed domem. Inni Niemcy odjechali z powrotem, a Pritsin wepchnął ją do willi i zatrzasnął drzwi, po czym zaczął dobierać się do przewiązki przy jej pasiaku. Chciał ją rozebrać! Nana zaczęła wzywać pomocy. Szarpała się, chciała uciec. Płakała, krzyczała. A on po prostu pchnął ją na ścianę. Uderzyła w nią mocno plecami. Kontuzja!
Nie mogła się ruszyć. Czuła, jakby po kręgosłupie przepływał jej prąd. Wciąż leżała, a on to wykorzystał. Ciągnął ją za nogi po schodach do piwnicy.
Nie chciała pamiętać tego, co stało się potem.
Na końcu chyba straciła przytomność, bo obudziła się dopiero, gdy poczuła dziwne szarpanie. To Pritsin ubierał ją w czerwoną, o wiele za dużą sukienkę w białe punkciki. Nie miała siły niczego powiedzieć, nie mogła nawet wstać. To było straszne. Złapał ją za nogi i znów ciągnął po schodach, tym razem w górę. Każdy stopień sprawiał jej niewyobrażalny ból. Wpakował ją do samochodu i jechali dobre parę godzin, zanim wyrzucił ją w polu. Potem zniknął.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pierniczkowa dnia Nie 15:35, 19 Lip 2015, w całości zmieniany 8 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Sob 20:26, 18 Lip 2015    Temat postu:

Z początku leżała na plecach, ale potem przewróciła się na brzuch. Wtedy zobaczyła w oddali zabudowę – była niedaleko jakiegoś miasteczka. Widziała niskie domy i wieżę drewnianego kościoła. Spróbowała stanąć na nogach, ale się nie udało.
Musiała zawalczyć o życie.
Zaczęła się czołgać. Kawałek po kawałku przemierzała trawiastą przestrzeń, jęcząc. Powoli zapadał zmierzch, a ona nadal się czołgała, nocą także. W pewnej chwili, a był to już ranek, poczuła, że nie może wyciągnąć do przodu prawej ręki. Chciała, ale nie mogła. Wtedy do niej dotarło, że to już koniec. Że nie dotrze do miasta.
A przecież miała jeszcze zdobyć złoto olimpijskie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Łączniczka
Harcerz



Dołączył: 09 Cze 2014
Posty: 49
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 10:55, 24 Lip 2015    Temat postu:

Opowiadanie jak zwykle piękne. Można było się w nie wczuć. Bardzo polubiłam Nanę Wink Tą jej pasję. To, że nawet w tak ciężkich chwilach nie zapomniała o swojej wielkiej miłości - gimnastyce. Pokazałaś tutaj tez ciężkie życie w obozie. Był też wątek miłosny. Opowiadanie po prostu mnie urzekło Smile WspaniałeSmile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Nie 19:35, 26 Lip 2015    Temat postu:

Bardzo dziękuję

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 12:05, 29 Lip 2015    Temat postu:

Magda <3 Przepraszam, że tyle nie komentowałam, jestem najgorsza, wiem.
Dziękuję za dedykację.
W tym opowiadaniu przeszłaś samą siebie, a jednocześnie to opowiadanie jest takie Magdowe Smile Przepięknie oddałaś piękno gimnastyki, Twoją i Nany fascynację nią.
Za każdym razem rusza mnie, jak opisujesz Kraków. W Twoich opowiadaniach jest to po prostu jakieś magiczne miasto.
Przecudowna fabuła i niesamowita bohaterka. Zastanawiałam się, jak rozwiążesz problem wydostania się Nany z Oświęcimia, a ty zrobiłaś to po prostu genialnie!
Cudownie opisane wszystkie emocje, zarówno ekscytacja związana z pierwszym zakochaniem, jak i strach przed esesmanem.
Oh, chyba dawno tak nie słodziłam, ale zasłużyłaś na to, Magdaleno!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna -> Fan made / Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Programy
Regulamin