Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna
Zaloguj

Trzy znaki
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna -> Fan made / Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Czw 19:45, 16 Paź 2014    Temat postu: Trzy znaki

No, zaczynam pierwszą autorską serię. Będzie miała trzy historie. Czy miałam dobry pomysł? Nie wiem, same oceńcie. Smile

Znak I - Gwiazda Dawida
Będzie mało słów i dużo ptaków
nad tym dniem, co się nigdy nie zdarzy.
Nad tym dniem, co mi spływa po twarzy
jak niepomyślana myśl.


Chleb. Michaela zauważyła go, gdy wychodziła do pracy. Było to o tyle szokujące, że tak naprawdę każdy by go tu zauważył. Ale nie. Średniej wielkości kromka z czymś przypominającym szynkę. Oczywiście, była głodna, ale nie do tego stopnia, by od razu rzucać się na jedzenie. Podniosła wysoko głowę i poszła dalej. Wracała do domu, a ona wciąż tam leżał. Spleśniały. Obok śmietnika. Ale tym razem głód wziął górę. Dziewczyna ostrożnie podeszła i upewniła się, czy nikt nie patrzy, by po chwili wepchnąć jedzenie do ust. Było obrzydliwe, szynka smakowała, jakby była starsza od Michaeli, a chleb... Lepiej nie mówić.
Pracowała przy produkcji butów. Były to szpilki albo męskie obuwie wieczorowe. Patrząc na swoje trzyletnie, rozwalone wręcz buty, czuła wstyd i złość. Zaciskała wtedy usta i obiecywała sobie, że kiedyś to Niemcy będą dla niej robić buty. Oczywiście to nigdy się nie zdarzyło.
Nikt nie mogł by powiedzieć, że Michaela jest ładna. Miała garbaty nos i zrastające się, czarne brwi, ale za to jasną cerę i głębokie oczy. Na te dwa atuty nikt jednak nie zwracał uwagi, nawet jej koledzy. Ale może to i dobrze, że nie była pięknością, przynajmniej nie podzieliła losu wielu swoich koleżanek.
Mieszkała w przybudówce razem z rodzicami i pięciorgiem młodszego rodzeństwa. Czuła się tym wszystkim bardzo zmęczona i przytłoczona. Większość obowiązków ciążyła teraz na niej, a do tego dochodziła jeszcze opieka nad braćmi i siostrami. Bunt kumulował się w niej już rok. Rok tego piekła na ziemi. Podobno aryjska strona żyła wieściami z frontu. Nikt o niej myślał. Nic nie znaczyła. Często podchodziła jak najbliżej bramy na ulicy Lwowskiej i patrzyła na szczęśliwych ludzi. Mogła wyjść z getta! Ale niestety nadszedł dwudziesty pierwszy marca i szanse przepadły na zawsze. Zakrył je mur. Był obrzydliwy, ten mur. Dobrze, że przynajmniej mogła zostać w swoim mieście.
Obudziła się któregoś dnia i zauważyła, że w domu są tylko siostry. Strach ją sparaliżował.
- Przyszli w nocy... -zaczęła łkać mama, widząc jej niespokojny wzrok – Przyszli w nocy....
- Mów! - załamał jej się głos.
Mama zaczęła głośno płakać i wybiegła z domu. Za nią wyszedł ojciec, ganiąc najstarszą córkę wzrokiem.
- Ewa, mów, o co chodzi! - złapała młodszą siostrę za nadgarstek. Ewa miała baldozielone oczy i bardzo długie włosy – niepozwoliła ich sobie ściąć nawet, gdy epidemia tyfusu sięgała szczytu.
- Nnno więc przyszli i krzyczeli coś o jakichś niewiniątkach... Już wiem, ,,Rzeź niewiniątek!”, zabrali wszystkich chłopców i poszli – rozpłakała się. Michali także stanęły łzy w oczach. Podeszła więc do lustra, by siostra tego nie zobaczyła. Zaczęła czesać włosy, ze złości strasznie je szarpiąc.
- Michalinko, wiesz co... im jest już lepiej niż tu.
- Nie mów do mnie Michalinko! - zerwała płaszcz z wieszaka. - Idę do pracy – wycedziła przez zęby.
Biegła, a raczej przeciskała się przez tłum dopóki nie zauważyła ojca. Stał tam w towarzystwie tych dwóch bydlaków. On się chyba z czegoś tłumaczył, oni rechotali. Serce zabiło jej szybciej, jak zawsze, gdy się denerwowała. Tym razem był to raczej niepokój niż złość, bo to właśnie złość odczuwała zazwyczaj w takich sytuacjach. Nie...! Tego. Już. Za. Wiele.
- Tato! - krzyknęła, ale zaraz umilkła, bo dotarło do niej, co robi. No, pewnie. Jeden z nich zaczął ją gonić. Zerwała się do biegu. Ludzie zrobili dla tego pościgyu tor, znacznie się roztępując.
Nagle zrobiło się ciemno.

Kiedy się obudziła, ujrzała nad sobą zakrawawioną twarz. Przestraszyła się.
- O, Michaela! W końcu się obudziłaś.
- Co z ojcem? - zapytała, wciąż leżąc, po czym przygryzła dolną wargę.
- Wiesz, myślałem, że padnę z wrażenia, jak cię zobaczyłem taką pobitą (bili ją...?)...
- Co. Z ojcem.
- Nnie żyje.
Pokiwała wolno głową.
- Kiedyś się zemszczę – powiedziała cicho, potakując sama sobie. I nieważne, co ten Dawid sobie pomyśli. Ona się zemści. Kiedyś.
- Która godzina? - zapytała się.
- Dwunasta coś.
- Ja muszę do szopu! - poderwała się i wybiegła w ludzką rzekę.
A Dawid stał w bramie i śmiał się z tej nieco dziecinnej, nerwowej i całkowicie nieładnej córki święteh pamięci pana Haratyma. Był to ostatni śmiech w jego życiu, ale nie rozpisujmy się o tym. On by tego nie chciał.

Do szopu wpadła głośno i nagle, na co kierownik zareagował ochrypłym ,,O, Jahwe!”, a koleżanki odetchnęły z ulgą. Już myślały, że współpracowniczkę zabił nagle jakiś Niemiec lub padła z głodu. Bo to się zdarzało.
- Co dzisiaj robimy? - zapytała, zdyszana.
- Co się głupio pytasz? - odburknęła jej Ksymena. - Tu masz materiały, bierz się do roboty.
Dziś podczas pracy Michaela nie myślała o butach, ani nawet o tym, że ona nie dostanie nawet jednej dziesiątej wartości produktu.
Od jakiegoś czasu – klarowała potem w domu te myśli – społeczeństwo składa się z symboli. Swastyka, Gwiazda Dawida, podobno polskie organizacje też mają jakiś swój znak. Czasem czuję, jakbym miała tą gwiazdę wszędzie. Na czole, na policzku. Jakby ktoś na mnie postawił pieczątkę.
Uśmiechnęła się do siebie, sama nie wiedząc, czemu.
W domu było głośno, co od razu ją zdenerwowało.
- Cisza! - krzyknęła na dzieci. Choć i tak było ciszej niż gdy...
Nie płacz.
- Musimy posprzątać – oznajmiła. Sama nie wiedziała, co ja naszło, ale wzięła szmatę, zamoczyła ja w deszczówce i zaczęła myć podłogę. Był to stary, ciemnożółty parkiet. Było jej potrzebne takie sprzątanie. Poczuć, że chociaż nad podłogą ma kontrolę. O ojcu nie powiedziała mamie. Jeszcze nie teraz. Jednak tego wieczoru, mimo śmierci braci i ojca, była... zadowolona. Że umie jeszcze myśleć o czymś innym niż o jedzeniu.
Kiedy zaczęło zmierzchać (czas odmierzano tu bowiem porami dnia, nie zegarem – zabrano im go), poszła po miskę z wodą, by się umyć. Nalała wody do miski i zamknęła drzwi prowizorycznej łazienki. Już miała sięgnąć po skrawek szarego mydła, gdy zauważyła opuchliznę. Zmartwiała. Nie, może to od bicia. Ale tu nie było żadnych siniaków... Czyżby to z głodu, czyżby umierała?
Może to i lepiej.
Pomyślała, że skoro zbliża się jej koniec, to musi dobrze wyglądać. Umyła więc jeszcze włosy. Gdy skończyła, cały dom już spał. Matki nie było. Nie wolno wychodzić o tej porze na ulicę! Gdzie ona jest?! Strach.
/Matka już nie wróciła do domu, jednak Michaela nigdy się o tym nie przekonała, mimo że dwa dni później uczynny Dawid przyniósł tę smutną wiadomość do jej domu./
Nazajutzrz wstała, popatrzyła na połowicznie umytą podłogę, ubrała jasnobrązowy sweter i wyszła do pracy. (Spała w ubraniu. Nie było ją stać na piżamę.) Nie wiedziała oczywiście, która godzina, ale postanowiła się przejść. Znów weszła w ludzką rzekę, ale po kilku sekundach coś ją zaniepokoiło. Wszyscy szliw jednym kierunku. Poczuła nerwowy skurcz. Obawy się sprawdziły. Chwilę później zauważyła dwóch Niemców popychających ludzi z tyłu. Już miała się ewakuować do najbliższej bramy, gdy...
- Zaszczekaj! - zaśmiał się jeden z nich. Pot wystąpił jej na czoło. Takie upokorzenie...! Ale zaszczekała. Jednak nie spuściła przy tym głowy. Była za dumna.
- E, za cicho! Do kolumny! - uderzył ją mocno w plecy, a potem chyba w głowę... Bo znów zemdlała.

Obudziła się na stacji. Zamknęła oczy, by nie było w nich widać zwierzęcego przerażenia. Nie myśl o tym. Naciesz się tym, co nie ma jeszcze związku z obozem. No, śmiało, Michalinko.
Niebo było pomarańczowe i fiołkowe. A ludzie przerażeni. Dal była szara. Zupełnie jak wagony. Przy torach rosły dmuchawce i jakieś chwasty. Tak traktowano ludzi – jak chwasty. Zgrzyt kolejnego pociągu, który się zatrzymywał, brzmiał jak strojenie skrzypiec. Jej brat grał na skrzypcach...
Ktoś złapał ją za włosy i popchnął w stronę wejścia do wagonu. Nabiła się boleśnie na jakiś słupek. W wagonie śmierdziało, było ciemno i brudno. Michaelę upchnięto w sam kąt. Jak niewiarygodnie! Usłyszała sygnał do odjazdu. Wtedy coś się w niej odezwało.
- Proszę mnie przepuścić – powiedziała głośno. Nie zadziałało. - Proszę mnie przepuścić! - wydarła się na cały głos. Poskutkowało. Rozstąpili się nieznacznie. Podeszła do zakratowanego okienka. Położyła palce na ustach, jak zawsze, gdy była zmartwiona. Patrzyła na oddalający się Kraków tak długo, jak mogła. W tej jednej chwili wyglądała naprawdę pięknie.

Nie martwcie się o Michaelę. Nie cierpiała. Zmarła w drodze do Treblinki. Opuchlizny to była jednak zapowiedź końca.

Będziesz kiedyś przechodziła dzielnicą Podgórze, albo patrzyła przez okno tamtejszej szkoły na ulicę Limanowskiego. Czy widzisz ją, wychodzącą ze swej przybudówki, w zielonej, kraciastej sukience, podartym swetrze i rozwalonych butach? Czy widzisz jej zacięte usta i łzawiące oczy? Doceń to, co masz i wykorzystuj to. Chyba nie chcesz, tak jak Michaela, czekać na dzień, który nigdy nie nadejdzie?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Czw 19:53, 16 Paź 2014    Temat postu: Re: Trzy znaki

Zapomniałam dodać, że to opowiadanie jest z dedykacją dla Oli - za wspaniałe rozmowy.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pierniczkowa dnia Pią 15:31, 17 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:54, 16 Paź 2014    Temat postu:

"lbo patrzyła przez okno tamtejszej szkoły na ulicę Limanowskiego." ale mnie to rozwaliło, naprawdę! Przeczytać o swojej szkole.
Piękne. Po prostu piękne, idealne, brak słów. Czuję się trochę matką tego pomysłu, wiem, że tak nie jest, ale się tak czuję!
Co do samej treści. No cóż... idealnie (tak, tak, powtarzam się). Podoba mi się to, że do opowieści o Michaeli wplatasz swoje wypowiedzi one są bardzo mocne. Sprawnie napisane. Pozornie bez emocji, a niosą ich bardzo wiele. Weź to dziewczyno wydaj!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lora
Generał



Dołączył: 04 Sie 2014
Posty: 518
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:06, 16 Paź 2014    Temat postu:

Pomysł genialny, naprawdę genialny. Świetny styl, spójna koncepcja, wszystko naj naj naj. Ja z różnych przyczyn nie umiem takich historii czytać spokojnie, więc się po prostu popłakałam - i niech to będzie dla Ciebie największy komplement.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Czw 20:08, 16 Paź 2014    Temat postu:

Słusznie się czujesz matką tego pomysłu, bo Tobie o tym napisałam i wysłałam rysunki. Smile Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczy ten komentarz! Smile No i chciałam zmienić post, a nie go cytować, ale nieważne. XD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Czw 20:10, 16 Paź 2014    Temat postu:

Tobie Loro też dziękuję, dopiero teraz przeczytałam. Smile Nie mogę uwierzyć w to, że wywołuję jakieś emocje...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:59, 16 Paź 2014    Temat postu:

Oooo, a mogę wstawić zdjęcie rysunku Michaeli?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Czw 21:00, 16 Paź 2014    Temat postu:

A pewnie. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:02, 16 Paź 2014    Temat postu:

To jutro wstawię <3

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Czw 21:05, 16 Paź 2014    Temat postu:

Podoba Ci się, że chcesz wstawić? Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:26, 17 Paź 2014    Temat postu:

Piękne są!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Wto 19:13, 11 Lis 2014    Temat postu:

Ta część jest... dla Oli, która na nią czekała i dla Klaudii, za to, że wieczory umilam sobie jej opowiadaniami.

Znak II - swastyka
Szatanem jestem złym, aniołem z aureolą
Wrogiem i kochankiem, aktorem z ulubioną rolą
Dopełnieniem świata, oceanem, pustą szklanką
Jestem i wyrokiem, nawet sędzią, nawet katem
nawet katem jestem ja, ja...
Jestem, jestem wszystkim, jestem nawet Bogiem,
tylko sobą być, sobą być nie mogę!

Dżem, ,,Kim jestem - jestem sobie"

Słońce bawiło się w pomarańczowych koralikach. Iza uśmiechnęła się do swojego odbicia, zakładając je na szyję. Ale zaraz posmutniała. Tata dostał je od jakiegoś tam pracownika Gestapo podczas ostatniej wizyty w Krakowie, ,,dla tej pięknej blondynki, Twojej córki". Oficer nie kupowałby biżuterii dla jakiejś nieznajomej dziewczyny... Na pewno należała do jakieś warszawiaczki. Janka opowiedziała jej, co tam się działo. Że oprócz mordowania rabowano domy. Zdjęła korale i schowała je do szkatułki z napisem ,,Pamiątka z Nowego Targu". Tata kazał jej wyrzucić szkatułkę, bo była na niej polska nazwa. Iza jednak nic sobie z tego nie robiła.
Wyjrzała za okno. Malutkie sosny sięgały już parapetu i zaglądały do jej pokoju. Iza bardzo je lubiła. Były takie bezbronne. Stała więc z założonymi rękoma i patrzyła się w okno jak nie wiadomo jaka rozmantyczka.
- Ilsa! - mama watrgnęła do pokoju. - Chodź już, obiad!
Iza spokojnie wyszła spuszczając głowę.
Stół wyglądał dziś nadzwyczajnie. Wszędzie cięte kwiaty, wymyślnie złożone serwety. Usiadła, zauważając zdjęcie Fuhrera na komodzie naprzeciwko niej. Zachciało jej się śmiać z tego nabzdyczonego gościa, który pewnie trząsł portkami w swoim schronie. Hitler miał debilne, jakby to określiła Janka, uczesanie, krzyczał do swoich żołnierzy jak oszalały i mordował ludzi, bo nie mieli aryjskiej urody (oczywiście on sam był czarnowłosy). Jak jej rodzice mogli uwierzyć w kogoś takiego?
- Kochani – ojciec postukał łyżeczką w kieliszek – dziś dwudziesty dziewiąty kwietnia, urodziny naszego Fuhrera. Wiemy, że ci idioci...
- Mark, dziecko... - mama wskazała głową na jej młodszego brata, Jurka, lub, jak woleli rodzice: Jurgena.
- ....że źli ludzie bombardują teraz Berlin, ale my pozostaniemy wierni – podniósł głowę tata.
- Pozostaniemy – przytaknęła mama, patrząc się na niego z uwielbieniem.
- No, jedzmy.
Ilsę zżerała złość, kiedy to słyszała. Co prawda kult Hitlera dogorywał, ale rodzcie cały czas zachowywali się jak omamieni. W sumie zaczęło się jeszcze przed wojną.


Słuchając przemówień dowódcy Rzeszy, tata zawsze palił papierosa i myślał na głos.
- Może to i dobrze by było, prawda – mawiał – gdyby nas podbili. Ale w maju Beck, prawda, niepotrzebnie uniósł się, prawda, honorem i teraz Niemcy traktują nas, jak, prawda, wrogów.
- Tak, tak – mama tylko potakiwała. Można by pomyśleć, że jest głupia, ale nie – mama tacie po prostu ufała. Niestety później przerodziło się to w chore uzależnienie. Tata, wskakując do rzeki nazizmu, pociągnął ze sobą mamę. Tylko Iza została na brzegu, nie wiedząc, co robić dalej.
Rankiem pierwszego września oczywiście bali się bombardowań. Ale siedząc skulonym w piwnicy, ojciec cały czas powtarzał, że ,,może będzie szansa wyjazdu do Niemiec".
Wyjechać nie wyjechali, ale pojawiła się nowa możliwość oderwania się od własnego narodu, co mama ujęła jako ,,słońce wychodzące zza chmur": volkslista. To słowo pojawiało się w każdej rozmowie rodziców. Przy śniadaniu, obiedzie, kolacji, podczas prac w ogrodzie, mycia naczyń, karmienia kota czy nawet sprzątniu łazienki. W końcu rodzice podjęli decyzję. Był to początek listopada, rok po wybuchu wojny. Chudsza, zszarzała Iza stała w korytarzu i wpatrywała się bezmyślnie w ubierającego się ojca.
- Gdzie jedziesz? - spytała.
- Do Warszawy – odpowiedział, zakładając czapkę. – Po lepsze życie! - zaśmiał się.
Tu weszła mama. Była rozanielona. Najwyraźniej uważała to za słuszne.
- Uważaj na siebie – podeszła do ojca i go pocałowała. Ale zaraz zaczęli się całować jeszcze mocniej. Ojciec rozpiął mamie guziczek sukienki. Izabelę zemdliło. Nie dość, że postępowali niemoralnie, to jeszcze zapominają się przy swojej jedenastoletniej córce!
- No, jedź już – zaśmiała się mama, po czym wypchnęła ojca za drzwi. Izie zdawało się, że było w tym geście coś wyzywającego. Poszła więc do pokoju zająć się haftem.
Nie była patriotką, oczekiwała po prostu sprawiedliwości. Skoro inni Polacy cierpieli, czemu oni mieliby nie? Co prawda także mieli mało jedzenia i liche ubrania, ale i tak żyło im się lepiej. Tata zadawał się z dawnymi niemieckimi przyjaciółmi, co skutkowało małymi prezentami kilka razy do roku – czekoladkami, wełnianym szalikiem. Mogła jednak nie mieć czekoladek ani ciepłego elementu ubioru, jeśli ceną za to miały być wyrzuty sumienia.
Tata wrócił do Grójca jeszcze wieczorem.
- Córeczko, chodź na chwilę! Paulino, ty też!
Usiedli przy stole. Gdy Iza potem wspominała tamten moment, pamiętała tylko szklankę z wodą, w którą wpatrywała się przez cały czas przemówienia ojca. Nie chciała widzieć jego radosnego oblicza.
- Jutro mam się zgłosić po swoje dokumenty, a wy wypełnicie podania. Izuniu, przygotuj sobie jakąś ładną sukienkę, najlepiej tę niebieską z koronkowym kołnierzykiem. Aryjsko w niej wyglądasz. Słuchajcie, co nam przysługuje!
,,Aryjsko"? Co to znaczy, wyglądać ,,arysko"?! Uraziło ją to. Poszła do siebie. Usiadła po turecku na dywanie i myślała o Jance. Czy żyje? Czy ma gdzie mieszkać i co jeść? Chętnie by ją odwiedziła, ale nie widziała takiej możliwości. Rodzice nie pozwolą jej przechadzać się samej po wielkim mieście. Nagle coś jej się przypomniało. Żeby zrealizować swój plan, musiała zagrać obrzydliwą rolę. Ale nieważne. Po kąpieli, uczesana w dwa warkocze, jak jakaś pożal się Boże deutsche Madchen poszła do sypialni rodziców. Mama siedziała w swoim amarantowym szlafroku, który przywiózł jej tata i kremowała ręce.
- Czy mogę mieć do ciebie sprawę? - zapytała się najgrzeczniej jak mogła.
- Pewnie, siadaj – uśmiechnęła się. Iza odebrała to jako sztuczny uśmiech.
- Wiem, że zabroniłaś widywać mi się z Janką...
- Bo to prosta trzpiotka! - wyrwała się mama.
- Wiem... Ale jej tata jest profesorem germanistyki, więc może mogłabym chodzić do niego na lekcje?
- Dobry pomysł z tymi lekcjami, z tym, że tata Janki nie żyje – powiedziała to z niesamowitą lekkością, tym razem przyglądając się swoim paznokciom.
Izie wyciągnęła się twarz, łzy stanęły w oczach. Pierwszy raz podczas tej wojny dowiadywała się o śmierci kogoś znajomego. Pomimo początkowego szoku reakcja na tę wiadomość była błyskawiczna.
- Czemu to przede mną ukrywaliście?! - nie krzyczała, ale jej podniesiony głos brzmiał bardzo przekonująco. - Nie wiem, jak... nienawidzę was, wiecie? Popieracie ten cały morderczy system, z lekceważeniem mówisz o śmierci kogoś, z kim kiedyś piłaś wódkę przy jednym stole...! - przestała, bo przez płacz zabrakło jej tchu. Coś, co zbierała w sobie dwa lata, w końcu wybuchło. Oczywiście, nie mogła obwiniać rodziców o śmierć pana Malickiego ani o szaleństwo Hitlera, po prostu ich nie poznawała. To było dla niej najbardzej przerażające.
Mama na chwilę zacisnęła usta, spoglądając się na nią z zastanowieniem w oczach.
- Idź do swojego pokoju – postanowiła wreszcie.
- To nic nie da – wycedziła Iza, zdając sobie sprawę z tego, że sprawia jej ból.
Kiedy w nocy przeżywała tę sytuację setny raz, pomyślała, że może by pomóc mamie? Ona się męczy, widać, że sama nie za bardzo wierzy w to, w co deklaruje, że wierzy, że nie popiera tego wszystkiego co się dzieje za sprawą Niemiec. Ale z drugiej strony – jest osobą dorosłą, sama odpwowiada za to, co robi. Zmęczona płaczem i rozmową sama nie wiedziała, kiedy zasnęła.
Nazajutrz wstała wcześniej niż zwykle, co przyszło jej z trudem, gdyż przez ostatni rok nie chodziła do szkoły. Na palcach, w cienkiej koszuli nocnej, przemknęła przez lodowaty przedpokój prosto do kuchni. Doszła do wniosku, że musi, po prostu musi spotkać się z Janką i z nią porozmawiać. Wykradła z kosza, w którym tata przywiózł wczoraj zakupy, kilka warzyw i wróciła do siebie. Pojawił się problem z pakowaniem. Jak to przemycić? Pod płaszczem? A jeśli będzie musiała go zdjąć? Rodzice na pewno zorientują się w jej planach. Sapnęła ze złością, po czym usiadła na łóżku.
,,Co ja sobie właściwie wyobrażam?" - myślała - ,,Janka pewnie nie żyje, a nawet jeśli, to nie ma szans, bym się z nią widziała. Jesteś głupia, głupia, głupia, Izo!". Znów się rozpłakała. Tego wszystkiego było za dużo. Ludzie nagle podzielili się na lepszych i gorszych, jedni nie mogli się zadawać z drugimi, trzeci kupować w sklepach dla pierwszych, którzy to pierwsi bezkarnie mordowali tych trzecich, drudzy nie mogli pomóc trzecim, bo bali się pierwszych, i tak dalej, i tak dalej. To było nie do zniesienia. Ale najbardziej to, że nie mogła nic z tym zrobić. Stała i biernie przyglądała się, jak wszystko się sypie.

Nie spodziewała się aż takiego zubożenia. Wszystko, dosłownie wszystko się zmieniło. Ludzie nagle zaczęli chodzić przygarbieni, patrzyli w ziemię, cały czas się spieszyli. Iza przyglądała sę temu wszystkiemu zza szyby samochodu – jedynej rzeczy, której nie sprzedali, by mieć za co kupić jedzenie i opał. Wstydziła się za to, jak wygląda, za to, że jej mama wiezie w torebce drożdżówkę, podczas gdy inni nieśli ziemniaki w siatkach. Nie chciała, by ludzie myśleli oni jak o zdrajczyni. I tu pojawiła się myśl, która miała jej towarzyszyć do końca życia - ,,Przecież to nie tak". Apatycznie wyglądając za okno dojechali do urzędu. Nie wiedziała, jaki to urząd ani gdzie się znajduje. Była głęboko zamyślona. Zdawało jej się, że kończy się jakiś etap w jej życiu.
- Ilso! - usłyszała naglący głos mamy, po czym zdała sobie sprawę, że od kilku minut stoi przed tablicą ogłoszeń z przechyloną główą i na wpół otwartymi ustami. - No chodź tu, nie rób nam wstydu.
Nie było przed kim robić wstydu, bo siedzieli w pustej poczekalni, ale Izę zbyt bolała głowa, by zastanawiała się nad swoim zachowaniem.
- Państwo Paulina, Marek i Izabela Lemm – wyczytała sekretarka wychodząca za rozentuzjazmowanym małżeństwem, ściskającym w dłoniach nowe dokumenty. Ilsa spojrzała się na nich ponuro. Weszli. Gabinet był ładny, miał jasne podłogi i rzeźbione biurko. No i popiersie Fuhrera, ale kto by na niego zwracał uwagę.
- Witam – uśmiechnął się urzędnik, siadając. - Z panem już się wczoraj widziałem, teraz obsłużymy panią – błysnął zębami.
Iza właściwie nic z tej rozmowy nie rozumiała, bo jej niemiecki był na zerowym stopniu zaawansowania, mimo znajomości tego języka wśród jej rodziców.
- A teraz córka – oznajmił, chwytając ją za palec, położył go na poduszeczce z tuszem, po czym odcisnął na dokumencie. - Coś za gruby ten palec, nie uważa pani? - zwrócił się do mamy. Paulina Lemm zaczewieniła się, po czym wzruszyła ramionami.
- Hm – zastanowił się człowiek zza biurka.
Treść jego dalszej przemowy Iza poznała w aucie.
- Tak więc widzisz, córeczko, musisz się bardziej postarać. Możemy kupić cytryny, to sobie nieco rozjaśnisz to przebarwienie na podbródku, a co do włosów... może po prostu je przefrabować? A co z paznokciami? Mark, co myślisz?
A Iza siedziała, marszcząc brwi. Nikt nie będzie jej nic robił z włosami ani paznokciami. Co dobre takie, jakie są. A jak fuhrerowi nie pasują, to niech się wypcha.
I tak minął dzień. Nie odwiedziła Janki, stała się zdrajczynią, do tego mama siłą ufarbowała jej włosy. Wyglądała teraz jak kościotrup – z jasnymi włosami i jeszcze jaśniejszą cerą.
A potem minął miesiąc. Trzydzieści dni nienawidzenia siebie samej za to, kim się jest.
,,Zdrajczyni" – przychodziło jej na myśl, kiedy po wstaniu widziała się w lustrze.
,,Szmata" – cisnęło jej się na usta, gdy mówiła ,,Już nie mogę" bo sytym, bogatym obiedzie.
,,Zdzira" – zdawały się mówić spojrzenia przechodniów. W Grójcu oczywiście część mieszkańców już wiedziała. Mimo, że nie była to wioska, wiadomości szybko się rozchodziły.
Siedemnastego grudnia tata wrócił z dokumentami. I tu Izie odebrano ostatni kawałek jej normalnego świata.
- Ja nie jestem żadna Ilsa – powiedziała stanowczo, acz ze zdzwieniem.
- Nie wydziwiaj. Nie podoba ci się? - ojciec się zirytował.
- Nie jestem żadną Ilsą – powtórzyła, tym razem głośniej. - A ty nie masz na imię Mark, a mama Paula. Ty jesteś Marek, a mama jest Paulina, nasze nazwisko to Lemm, nie jakiś Lemman!
- Cicho! - wydarł się na nią ojciec. Umilkła, chcąc przebić tatę spojrzeniem jak sztyletem. Nie udało się.
- W ciągu trzech sekund widzę się w pokoju. Raz. Dwa. Trzy.
Wciąż stała tam, gdzie poprzednio. Nie wytrzymał. Wziął to, co miał pod ręką – czyli parasol ze stojaka, bo stali jeszcze w przedpokoju – i bezceremonialnie ją uderzył.
- Jak coś ci się nie podoba to mogę powtórzyć.
Teraz wzrok Izy był raczej spojrzeniem psa niż hardej osoby. Nie sądziła, że ojciec posunie się do czegoś takiego. Ale nie umiałaby ustąpić. Była za dumna. Nawet nie była świadoma, dzieli los Janki, swojej przycjaciółki, która też była w tym momencie bita, ale nie w domu, tylko – w Oświęcimiu.
- Uderz mnie jeszcze raz, ale nazywam się Izabela Lemm.
Tata odstawił parasol, podszedł i uderzył ją w twarz. Ale w tej chwili zeszła mama i aż jej krew odpłynęła z twarzy.
- Mark! - wydarła się. - Co ty robisz? Dziecko bijesz?
- Bo to rozpieszczona smarkula! Nie docenia, co my dla niej robimy! Będzie miała co jeść i gdzie spać, i co? Jeszcze jej mało! Głupia!
- Ilso, idź do swojego pokoju, a z tobą, Mark, muszę poważnie porozmawiać.
Iza biegiem puściła się do swojego pokoju. Popatrzyła w lustro, chwyciła szkatułkę (tak, właśnie tę, do której pięć lat później schowa koraliki od oficera Bluma) po czym je stłukła. A potem się rozpłakała. A raczej wyła, szarpiąc swoje włosy. Nie rozumiała. Nie rozumiała.
Minęły cztery lata. Cztery lata bólu, rozpaczy, rzezi. Cztery lata, obok których stała Iza, anemicznie wyglądając i patrząc się podkrążonymi oczyma na cały ten bałagan. Praktycznie nic się nie stało w ciągu tego czasu, oprócz tego, że urodził jej się brat, kuzynka mamy rozstrzelana na Pawiaku, a ją samą zatrzymano ją w łapance podczas pobytu u babci w Warszawie i uratowały ją folksdojczskie dokumenty. Szła potem, ściskając je w dłoni i płacząc.
W drugim tygodniu października tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku pojawiła się szansa, by i Iza przyczyniła się do ratowania warszawskich cywilów.
To była noc. Iza spała pod grubą kołdrą, w rozpuszczonych włosach, które zajmowały całą poduszkę. Niedługo je zetnie, ale zanim to się stało, wydarzyło się jeszcze kilka bardzo ważnych rzeczy. Obudziła się nagle, co zdarzało jej się coraz częściej. Siedziała tak jakieś pół godziny, wpatrując się w lustro toaletki, aż usłyszała pukanie do drzwi. Pierwszym odruchem było podskoczenie na łóżku. Najciszej jak mogła podeszła do drzwi i spojrzała przez wizjer. Struchlała. To była Janka! Prawie bez włosów, pobita i w samej halce, ale to była ona. Iza otworzyła jej czym prędzej.
Janka ciężko dyszała.
- Nie wiedziałam – wyszeptała – czy jeszcze tu mieszkacie. Ale mieszkacie – próbowała się uśmiechnąć, ale nie mogła.
- Jezu – powiedziała tylko Iza, po czym wepchnęła ją do środka. - Chodź! - pociągnęła ją w strone wejścia do piwnicy.
- Czemu szłaś tak w nocy? Prawie bez ubrania! Ktoś mógł cię...! Co się działo?!
Janka, która dostała już wodę i kawałek chleba (Iza nie dała jej więcej, bo możliwe, że przyjaciółka nie jadła od dawna, a zbyt duża dawka jedzenia na raz mogłaby jej zaszkodzić), w końcu mogła jej o wszystkim opowiedzieć. I Iza się dowiedziała. O śmierci ojca. O obozie. O tym, jak ją z niego wypuszczono i jak sama w to nie wierzy. O powstaniu. O ucieczce z miasta. O tym, jak cały dzień i całą noc szła przez las sama, bo zgubiła się z mamą i siostrą.
- A teraz... nie mam gdzie się podziać.
- Ja nie mogę cię ukryć, przepraszam. Rodzice... Janka, jestem folksdojczem. Ale to przecież nie tak. Ja nie miałam na to żadnego wpływu.
Janka popatrzyła się na nią z nieufnością.
- Aha. Czyli mam iść.
- Nie, zostań. Ja coś wykombinuję.
- Nie, nie. Może lepiej pójdę.
- Janka, przecież wiesz.
- Wiem. To nie twoja wina. Ja sobie poradzę. Naprawdę.
- Może w piwnicy u mnie zostaniesz?
- Iza, daj sobie spokój. Ja pójdę.
- Czekaj, dam ci jakąś sukienkę.
Kiedy Janka odchodziła polną drogą (Iza mieszkała prawie pod lasem) jej przyjaciółka jeszcze długo patrzyła za nią, płacząc.
Jankę zastrzelił patrol.
Kiedy Iza wróciła do swojego pokoju, bez zastanowienia wzięła nożyczki i zaczęła obcinać włosy. Aż do głowy. Chciała cierpieć tak jak Janka. Musiała.

Nadszedł ósmy maja tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku. Siedzieli przy stole, zastanawiając się, co teraz z nimi będzie. W końcu tata zagryzł zeby i poszedł do piwnicy.
- Mark, co ty robisz! - krzyknęła za nim przerażona mama.
Tata wrócił z rewolwerem. Izie aż zaparło dech z przerażenia.
- Jak on, to my też – powiedział tylko.
Mama chyba od dawna tego chciała. Nie żyć.
- Najpierw mnie – wyszeptała. - Ale obiecaj mi, że dzieci też, słyszysz? - złapała go za kołnierz. - One nie mogą zostać bez opieki.
Iza była już pełnoletnia, ale nieważne. Tu działy się rzeczy wielkiej wagi.
- Obiecuję.
Strzał. Mama osunęła się z krzesła.
Izą to wstrząsnęło. Zerwała się na równe nogi i uciekła z domu. W biegu porwała odruchowo sweter, w którym miała dokumenty. Tata wycelował do niej i strzelił, ale kula trafiła we framugę drzwi.
Tata jak obiecał, tak zrobił. A Iza biegła, zapłakana w stronę lasu. W mieście pewnie wszyscy przeżywali euforię z okazji zakończenia wojny. Nie chciała im przeszkadzać.
- Stój! - krzyknął do niej człowiek z karabinem, najwyraźniej polski partyzant.
Po raz drugi widziała dziś broń, ale nie przejęła się. Już nikogo nie miała.
- Jestem Polką! - odkrzyknęła. To, co było w dokumencie, było nieważne. Teraz, gdy rodzice nie żyli, była w końcu kim chciała. Była Polką.
Podszedł do niej.
- Na pewno! - odburknął. - Ja przecież stąd jestem i wszystkich znam.
Iza nigdy nie widziała tego człowieka!
- Dawaj dokumenty.
- Nigdy pana nie widziałam.
- Dawaj dokumenty!
Zastanowiła się chwilę. To by oznaczało wyrok śmierci. Ale Iza czuła, że tego potrzebuje. Potrzebuje śmierci. Dała dokumenty.
- Długo nie pożyjesz, zdziro – pociągnął ją w głąb lasu.
Jedyne, co dziwiło Izę, to to, że przecież akowcy byli, z tego co słyszała, wspaniali, odważni i sprawiedliwi. A teraz postępują jak Niemcy. Wojna się skończyła!
- Wojna się skończyła – przypomniała mu.
- No właśnie. Trzeba wyrównać rachunki.
Zaprowadził ją na łąkę. Było tu mnóstwo ludzi, i to takich, którzy byli znajomymi rodziców! Oczywiście wszyscy to folksdojcze. Musiała się dowiedzieć, o co chodzi. Podeszła do pierwszej lepszej kobiety.
- O co chodzi?
- Nie wiem, dziecko.
I tak chodziła. W końcu postanowiła zwrócić się do źródła, to jest – do jednego z partyzantów.
- Przepraszam – powiedziała, a wtedy on się odwrócił. Izie na chwilę zaparło dech. Nie, niemożliwe zakochać się od tak, od razu.
- Nie mam pojęcia – zaczęła dumnie – czemu mnie tu zaciągnięto. Czy mógłbyś mi to wyjaśnić? - był to najwidoczniej jej rówieśnik.
Popatrzył się na nią jak na wariatkę. A jeśli pomyślał, że ma tupet? Zrobiła więc dumną minę i odeszła. Serce tłukło jej jak młot – sama nie wiedziała, czy dlatego, że pewnie ją zastrzelą, czy dlatego, że się zakochała.
Tak, zakochała się. To całkiem miłe uczucie. Szkoda tylko, że krótko będzie je czuła.
I wtedy wszystko się odwróciło. Chciała żyć. Dotychczas jej życie nie miało jakiegoś większego sensu, ale teraz...! "To szalone,, - myślała sobie. Uśmiechała się więc sama do siebie jak głupia. Tak siedziała aż do nocy. Aż do chwili, kiedy do niej przyszedł.
Właśnie rozczesywała palcami włosy, siedząc na pniu, kiedy usłyszała kroki na trawie za sobą.
- Ej – zaczepił ją. Miał taki piękny głos. - To ty się mnie pytałaś, no wiesz?
- Przecież i tak wiem – odparła z uśmiechem, całkiem nieadekwatnym do sytuacji. Ale, ale, adekwatnym – on był cudowny!
- Wiesz – usiadł na trawie – nasz dowódca... on oszalał. Rodzinę zabili na jego oczach, a teraz twierdzi, że trzeba się zemścić... Najgorsze jest to, że większość oddziału to popiera. Chciałem mu tłumaczyć, że postępuje tak jak Niemcy, ale on się uparł. Kazał szukać folksdojczów i... No, sama wiesz. Teraz jest tu dużo ludzi, więc myślę, że niedługo...
- Rozumiem go – westchęła. - Nie wiem, jak ci wszyscy, ale ja od dawna chcę umrzeć. Sama nie wiem, czemu ci o tym mówię! - choć tak naprawdę wiedziała.
- Tak dziwnie mieć świadomość, że rozmawiam z kimś, kogo jutro nie będzie. Ile masz lat?
- Osiemnaście. Ale czuję się gotowa na śmierć. Nie zrobiłam niczego dobrego, ale czuję się gotowa. Tylko... nigdy się nie całowałam – zdziwiła się swoją śmiałością, ale skoro miała umrzeć? To ostatnia okazja. I to z kim? Z pierwszą osobą, w której się zakochała! - Pocałuj mnie! - zaśmiała się.
Lekko go to zszokowało.
- ,,Arek", smarkaczu, gdzie jesteś? - zawołał nieprzyjemny głos.
- Jutro przyjdę – odpowiedział niepewnie.
Całą noc miała zamknięte oczy, wyobrażając go sobie.
Rano, nie wiadomo dlaczego, zaczęła płakać. Może wcale nie była gotowa? A może to naturalna reakcja, mimo gotowośc i na odejście z tego świata?
Przyszedł około południa. Był smutny.
- Roztrzelano już paręnaście osób – powiedział łamiącym się głosem, patrząc się na nią oczami pełnymi rozpaczy.
- Ty mnie zabij – powiedziała Iza. - Zabij mnie. Wolę zginąć z twoich rąk. Ale najpierw mnie pocałuj.
Pocałował ją niemal w tym samym momencie, gdy to powiedziała. Nie wiedzieli, ile to trwało. Po chwili Iza położyła mu rękę na ramieniu.
- Strzelaj. Wiem... ja wiem, że musisz – powiedziała, wciąż płacząc. Zamknęła oczy i oddaliła się od niego na długość karabinu.
- Ja tego nie zrobię – wyszeptał.
Zrobił to jego starszy kompan, około pięciu minut później. Iza nie ma grobu. Oszalały ,,Dąb" kazał spalić ciała. Jej prochy użyźniły grójeckie łąki.

Możliwe, że nigdy nie będziesz w Grójcu. Jednak, jeśli kiedyś się to zdarzy, pójdź na łąkę i pomyśl przez chwilkę, przez ułamek sekundy, że nie bacząc na okoliczności, zawsze warto bronić swojego zdania i swoich ideałów – tak jak robiła to Iza. Bo mimo, że nie uciekła z domu, choćby do cioci w Piasecznie, która folskdojczką nie była, to pozostała sobie wierna. Do końca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lora
Generał



Dołączył: 04 Sie 2014
Posty: 518
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 22:20, 11 Lis 2014    Temat postu:

Cytat:
Ale w maju Beck, prawda, niepotrzebnie uniósł się, prawda, honorem i teraz Niemcy traktują nas, jak, prawda, wrogów.


Kurczę to zdanie brzmi jak trochę gorzka lekcja historii. W końcu teraz my też mówimy, że nie potrzebnie, że między Ukrainę i Rosję, że nas jak wrogów. Eh...gorzkie.

Cytat:
Jedyne, co dziwiło Izę, to to, że przecież akowcy byli, z tego co słyszała, wspaniali, odważni i sprawiedliwi. A teraz postępują jak Niemcy. Wojna się skończyła!


Wielki szacun, za to, że nie bałaś się poruszyć takiego trudnego tematu. I zrobiłaś to naprawdę bardzo dobrze, wielkie ukłony. Naprawdę jak czytam to opowiadanie to w mojej głowie siedzi tylko jedna myśl, że strasznie Cię szanuję, za inteligencję, za talent, za wiedzę. Za wszystko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:47, 12 Lis 2014    Temat postu:

Wow. Wow. Wow.
I jeszcze raz. WOW!
Nie wiem, co powiedzieć. Naprawdę. Świetnie wykreowałaś Izę. Nie jest to do końca "swastyka", bo jednak ona czuje się Polką. Pięknie przedstawiłaś to, jak ona musiała zrezygnować ze wszystkiego, co jej drogie, a jednak wiernie wytrwała...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dłużewska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 2938
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:17, 16 Lis 2014    Temat postu:

Przeczytałam pierwszy znak - Gwiazda Dawida...
Jak... Jak to zrobiłaś, że napisałaś coś tak bolesnego, Ty, taka młoda... To było niesamowite, kipiące od emocji. Styl, słownictwo, cała ta historia - mistrzostwo. Do tego wzruszające, coś, co nie może spokojnie przejść przez serce i głowę czytelnika.

A jeśli mam się do czegoś przyczepić, to popełniłaś sporo literówek, co czasem przeszkadza w czytaniu, ale... ale co tam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna -> Fan made / Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Programy
Regulamin