Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna
Zaloguj

Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna -> Fan made / Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Krasiwaja
Generał



Dołączył: 06 Sty 2013
Posty: 563
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska

PostWysłany: Nie 20:08, 23 Mar 2014    Temat postu:

Hmm... rana postrzałowa brzucha = utrata krwi = osłabienie oragnizmu = walczyć to ona nie pójdzie.
Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Nie 20:26, 23 Mar 2014    Temat postu:

Pierniczkowa napisał:
Muszę się przyznać, że lubię czytać tylko o bohaterach, których lubię - więc pozwól proszę, że ocenię fragmenty o moich ulubionych postaciach. Gdybym komentowała inne, nie byłabym subiektywna.
Więc, pierwszy fragment o Rudej: cudeńko. Wspaniałe opisy i ciekawa retrospekcja, w ogóle... takie dopracowanie tego, za to mam do Twojej twórczości (właściwie do Ciebie) respekt - tyle cierpliwości do dokładnego opracowania tego.
Drugi o Michale i Władku - wsiadłaś na swojego konika, czyli na ich relacje. Michał, który nie chce przepraszać bo wie, że właściwie nie ma za co. Władek, który nie umie wyrażać uczuć i jest w tym wszystkim taki nieporadny. I przenikliwa Maria oczywiście.
Jednym słowem: ciekawe! ładne!. No i jeszcze więcej proszę. ; )

*tfu, obiektywna


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dłużewska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 2938
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:35, 23 Mar 2014    Temat postu:

Rozczuliła mnie deklaracja "Zająca", że chce trwać przy Celinie, że ją kocha i cóż... Celinie się nie dziwię. Ma potrzebę bliskości i stałego związku, a "Zając" jest pierwszym mężczyzną, który wyznał jej miłość, tak nagle, tak po prostu. To naprawdę było słodkie.

Cieszę się, że Władek, Ruda i Michał wszystko sobie wyjaśnili.
Janek poznał mieszkańców kamienicy, ale najgorsze były egzekucje, na które patrzył z takim chłodem, na dziecko ciskane przez Niemca o ziemię, to, że Janek jedynie ucieszył się, że Lena i Jaś są bezpieczni. Przeraził mnie chłód Janka i chyba obojętność na wyjątkowo straszną śmierć cywili.

A najlepszy fragment:
Cytat:
Uśmiechnął się na myśl o Celinie, o ich ostatniej nocy. O każdej chwili z nią spędzonej. O jej śmiechu. Ciekawe, gdzie walczyła. Pewnie gdzieś na samej górze, wyglądała na dość ważną. To dobrze, ci u góry mieli większe szanse na przeżycie. Kiedy już wygrają powstanie, przeprosi ją za te wygłupy z Karoliną, poprosi o rękę, a potem zabierze nad morze. To był naprawdę świetny plan na przyszłość.

Wygłupy z Karoliną - jesteś wielka, Olu, sprawiając, że Michał tak to teraz widzi - jako wygłupy Very Happy A Celinka była taka dzielna, zdobywając broń ze zrzutu...

Myślałam, że żartujesz, mówiąc, że ta część pojawi się za 3 tygodnie Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:30, 24 Mar 2014    Temat postu:

Aniu, ja bym chciała wcześniej, ale szkoła mnie skutecznie powstrzymuje Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 0:23, 11 Maj 2014    Temat postu:

Esej na konkurs wysłany, czas wracać do "Warszawskich dzieci" Very Happy Przepraszam, że tyle musiałyście czekać, kolejne częsic już będą zdecydowanie częściej.
6 sierpnia
3:25, Zając i Celina
Cisza go przerażała. Przyzwyczaił się do melodii wygrywanych przez erkaemy, granaty, bomby. To dziwne, że nic się nie dzieje. Odruchowo sięgnął do kieszeni, by upewnić się, że vis jest na miejscu.
- Co się dzieje? – usłyszał zaspany głos „Lili”, już Celiny, która, mimo zmęczenia poderwała się od razu,.
- Nic. Śpij, „Lili” – pocałował ją w czoło.
- Jest strasznie cicho – powiedziała.
- Wiem. Niemcy się poddali – zaśmiał się chłopak.
Jakby na zaprzeczenie tych słów rozległ się okropny huk. Kamienica cała zadrżała, ze ścian zaczął sypać się tynk.
- Jakoś się czuję teraz bezpieczniej – uśmiechnęła się Celina – Bo przynajmniej jest nadzieja, że ten strach się kiedyś skończy, że może nawet za chwilę. Wiesz, ja bym chciała umrzeć.
- Co ty gadasz, Lili? Chodź, musimy się ewakuować. Robi się groźnie. A przecież ktoś musi żyć, musi przetrwać i wygrać powstanie, prawda? A potem odbudować stolicę.
Ten entuzjazm „Zająca” trochę ją irytował. Jakby nie widział bezsensu tego wszystkiego. A może to ona po prostu za wiele wiedziała? „Bór” mówił, że jeśli powstanie nie osiągnie w ciągu dwóch dni sukcesu, to już nic, wszystko na marne. Mogą się już tylko bronić. Tylko jak długo? Czy nie lepiej byłoby, żeby już ich zabili?
Kamienica drżała, zgrzyt gąsienic był coraz bliższy. Plany Niemców stały się jasne. Zmasowany atak miał im umożliwić zdobycie kamienicy i wyparcie powstańców z Woli. Oni mogli sobie na to pozwolić, mieli zapewnione posiłki, a obrońców było z dnia na dzień, z godziny na godzinę coraz mniej.
- Celinko, chodź. Musimy się stąd wydostać i wszystko będzie dobrze – usłyszała głos Zająca.
- Nie. Nie możemy tu zostawić Leny… - przypomniała sobie o przyjaciółce.
- Jakiej Leny?’.
- „Janki”. Pójdę po nią.
- Celina, bądź rozsądna. Nie uda nam się we trójkę, pewnie już są przy drzwiach. Zaraz tu będą, nie możesz marnować czasu.
- Jak się boisz, to możesz iść. Ja Leny tu nie zostawię. Ona ma małe dziecko, męża. Musi żyć.
- Ty też musisz żyć. Dla mnie – powiedział, trzymając ją w objęciach.
Dlaczego właściwie pozwoliła sobie się tak do niego zbliżyć? Po co dała mu nadzieję? Przecież nigdy nie będzie żyła dla niego, zawsze w jej sercu na pierwszym miejscu będzie Michał. Zachowała się jak egoistka, chciała przez chwilę mieć odrobinę czułości i ciepła i wykorzystała Wiktora. Już kiedyś się tak zamotała w uczuciach i nic dobrego z tego nie wynikło.
- Puść mnie – starała się być stanowcza – Puść mnie, ja szybko skoczę po Lenkę i już wyjdziemy, obiecuję – dodała milej.
- Celinka, uważaj na siebie – powiedział, całując ją na pożegnanie w czoło.
Szybko przemierzyła korytarz, na którym kłębiło się już od młodych obrońców. Wszyscy byli zaspani, niektórzy nie mogli znaleźć broni. Patrzyła na te znajome sobie twarze ludzi, z którymi tyle przeżyła. Kilka dni, w normalnych warunkach to nic, ale tyle razy udało im się razem oszukać przeznaczenie, że czuła się z nimi bardzo związana. A teraz miała ich wszystkich zostawić? Uciec? A co z przysięgą? „Aż do ofiary życia mego” te słowa brzmiały jej w uszach. Nigdzie nie mogła znaleźć Leny, czyżby przyjaciółka już uciekła? A może ona walczy?
- „Lili”, ogarnij się – usłyszała zirytowany głos „Wenus” – Potrzebujemy cię.
- Co z „Janką”? Widziałaś ją? Proszę cię, powiedz mi, gdzie ona jest – patrzyła na lekarkę roztrzepanym spojrzeniem.
- Tak, widziałam, biegła po broń. A ty? Co masz w planach, stać tu bezczynnie? – zadrwiła kobieta.
- Muszę ją znaleźć. Ona musi stąd uciec, rozumiesz?
Do kobiet podszedł porucznik „Klim”. Strasznie zmienił się przez te ostatnie dni – na głowie przybyło mu siwych włosów, jakoś tak się przygarbił, ale w oczach pojawił się nieznany wcześniej błysk szaleństwa. Czy już tak zawsze będzie? A może kiedyś w końcu odpoczną, uspokoją swoje emocje?
- Żadnych ucieczek – powiedział stanowczo – Za dezercję kula w łeb. A teraz, pani ładna, weźmie pani broń i stanie przy oknie.
- Panie poruczniku, to nie ma…
- Oj, tak, „Funia” mi opowiadała, że dla pani to wszystko jest bez sensu. Ale ja pani o zdanie nie pytam, tylko rozkazuję się bronić. Jasne?
- Tak jest, panie poruczniku. Proszę mi tylko pozwolić poszukać „Janki”. Przyjaźnimy się – zawiesiła głos, czekając na odpowiedź dowódcy.
- Mowy nie ma. Teraz jest walka, nie ma czasu na sentymenty, czy to jasne?
- Tak jest, panie poruczniku.
Zrezygnowana wyciągnęła zza paska broń. Pierwszy raz nie cieszył ją przypływ adrenaliny, poczucie wolności, spełnienia, któro płynęło z coraz częstszego naciskania na spust pistoletu. Zobaczyła bezsens całej walki – może i wyzwolą Ojczyznę, ale czy to wróci matki sierotom? Dzieci, zrozpaczonym rodzicom? Nie była wcale tego pewna, czy „Bóg, honor, Ojczyzna” mają być dewizą zawsze.
- „Lili”, osłaniaj! – usłyszała krzyk „Klima”.
Pierwszy raz poprosił ją o pomoc. Celina w ogóle się tego nie spodziewała, więc zdezorientowana upuściła broń. Pięknie. Znowu bezużyteczna. Od kilku dni była jakaś taka roztargniona, chyba od tamtej nocy z Michałem.
- „Lili”, do cholery, chodź, pomożesz mi z rannymi – poczuła szarpnięcie „Wenus”. Poddała się jej i dała zaprowadzić się do dyżurki.
- Siadaj – rozkazała lekarka – Co się dzieje? Jesteś ostatnio taka roztargniona…
- Wydaje ci się, „Wenus”. Po prostu, tyle się dzieje… Jeszcze parę dni temu spacerowałam z przyjaciółmi po parku, a teraz w każdej chwili mogę umrzeć. I jeszcze ta śmierć „Idy”, myśmy się już trochę zaprzyjaźniły, więc wiesz…
- „Lili”, trzeba być silnym. Mi też jest teraz ciężko, bardziej niż tobie. Zostawiłam u mojej mamy swoją córkę, Agatkę, ona ma trzy latka. Mój mąż nie żyje, w styczniu Niemcy go zakatowali. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo tęsknię za Agusią i boję się. Boję się, że ją osierocę. Ale wiem, że kiedy jest walka, to nie mogę o tym wszystkim myśleć. Muszę skupić się na tym, by przetrwać, rozumiesz?
Celina była zszokowana. Nigdy nie myślała, że koleżanki z oddziału mogą mieć swoje prywatne życie, istniały dla niej tylko jako żołnierze batalionu Chrobry I. Każda ze swoim własnym, wyznaczonym zadaniem. I tyle.
- „Wenus”, ja nie wiem, co ci powiedzieć. Bo cokolwiek mi się nie wydaje, to przy twoich problemach to pikuś. I to chyba nie czas teraz na takie zwierzenia, nasi nas potrzebują.
- Poradzą sobie. A ty, taka rozbita, na wiele się nie zdasz.
- Tu chodzi o wiele spraw. Przyjaźń, miłość… nie wiem, od czego zacząć – powiedziała skurszona.
- Zacznij od przyjaźni – doradziła koleżanka.
- Więc… znasz „Jankę”, prawda? Dołączyła do nas parę dni temu. To moja przyjaciółka, poznałyśmy się kilka lat temu. Lenka, ona zawsze była, kiedy jej potrzebowałam. Biło od niej takie ciepło, taka normalność, że zawsze, gdy miałam zły dzień, szłam do niej na kawę. To moje oparcie. Widzisz, ona ma męża i synka, dwumiesięcznego. Janek, jej mąż, kazał jej siedzieć bezpiecznie w Otwocku, ale ona tu wróciła. Obiecałam sobie, że będę ją chronić, że nie pozwolę, by Jasiek był sierotą. A teraz wiem, że w każdej chwili ona może umrzeć – głos się jej załamał – No, a miłość to dłuższa historia. Miałam kiedyś narzeczonego. Jego już nie ma, Niemcy go zabili w ’41. Ale w tym czasie poznałam Michała i… Pierwszy raz kogoś aż tak pokochałam. Stał się dla mnie wszystkim. To tak strasznie głupio brzmi, ale ja wiem, że teraz to on był i jest najważniejszy. Tylko, że gdy dowiedziałam się o śmierci narzeczonego, to odrzuciłam Michała, on zniknął. Wrócił w tym roku z nową narzeczoną. Starałam się o nim zapomnieć, ale to mi nie wychodziło. Cały czas miałam w sobie zazdrość. Próbowałam zapomnieć, naprawdę, tylko, że to cholernie nie wychodziło. Ryczałam nocami w poduszkę, a rano nakładałam makijaż i mówiłam sobie, że wszystko jest w porządku. Chciałam tak przedawać całe życie, ale Karolina, ta narzeczona… Umarła. Jestem podła, ale mnie to cieszyło. Strasznie cieszyła mnie jej śmierć. Nie liczyłam oczywiście na to, że Michał do mnie wróci.
- Ale wrócił? – przerwała „Wenus”.
- Tak. Nie. Nie wiem. Spotkaliśmy się i poszliśmy do łóżka. Nie mam pojęcia, czy to coś dla niego znaczy, czy jestem tylko panienką na jedną noc. Tylko, że od tego czasu… Zawsze Michał pojawiał się w moich myślach, gdy byłam pewna, że ze mną wszystko w porządku, że nad sobą panuję. A ostatnio jest ze mną ciągle. Nie mogę się na niczym skupić, bujam w obłokach…
- A „Zając”? Byłam pewna, że jesteście razem… Nie chcę być wścibska, ale przyznam, że niewiele z tego rozumiem.
- To tak jak ja. „Zając” jest wspaniały. Pociesza mnie, wspiera…
- Ale to nie to? – domyśliła się lekarka.
- To może być raz w życiu. I mi uciekło, minęło, przeleciało między palcami. A „Zając” jest ze mną i… nie wiem, czy kiedyś go pokocham. Próbuję.
- „Lili” – ich rozmowę przerwał wbiegający do pokoju Wiktor – O, cześć „Wenus” – przywitał się z koleżanką, ale patrzył tylko na Celinę. Znowu czuła się źle z tym, że dała mu nadzieję, nie odwzajemniając jego uczuć – Co jest? Jesteś ranna?
- Nie, „Wenus” mnie zaciągnęła tu bez powodu, żeby pogadać.
- Toście sobie świetną porę wybrały. Niemcy wkroczyli do budynku, chłopcy walczą na parterze.
Celinę oblał strach. Zaschło jej w gardle, przed oczami pojawiły się czarne plamki. Więc byli już kilkanaście metrów od niej… Uda się? Przeżyje? Spotka się jeszcze z Michałem. „Zając” rozgrzewał jej lodowatą rękę w swojej dłoni. Trzymał ją mocno, przekazywał odwagę, pozwalał wierzyć, że kiedyś wszystko się jakoś ułoży.
- Uciekamy – szepnął jej na ucho, wyciągając niemal siłą za drzwi dyżurki, gdzie urzędowała „Wenus”.
Jak miała uciekać, gdy nogi wrosły jej w ziemię? Nie miała siły postawić kroku, nie mówiąc o dłuższym biegu, który miał ich czekać. A zresztą, jak miała zostawić lekarkę, która pozwoliła jej wylać wszystkie swoje żale. Która przez chwilę zabrała wszystkie problemy? A „Klima”? Lenę? „Sarnę”?
- Nie, „Zając” – powiedziała sucho – Nie możemy ich zostawić. Musimy trwać, bez względu na konsekwencje – Tak powiedział jej „Marcin”, gdy aresztowano „Grota”. I tak trwała, bez względu na ból, na strach, na to, ze powoli traciła siebie na rzecz mitycznej „Toli” – chodzącego ideału.
- „Lili”, twoja przyjaciółka czeka na nas na zewnątrz. Uciekniemy we trójkę i dołączymy się do pierwszego lepszego oddziału, jaki spotkamy, przysięgam. Przysięgam ci to, „Lili”.
- Tu jest nasz przydział. Walczyć aż do śmierci.
- Celina, do cholery! – pierwszy raz od początku powstania „Zającowi” zadrżał głos. Zawsze był silny, choć miał około pięć lat mniej niż ona – Nie chcę umierać. Boję się, że to się wszystko zaraz skończy. A bardzo, bardzo chcę być szczęśliwy. Z Tobą. Mam dopiero dziewiętnaście lat, całe życie przede mną. I nie chcę go zmarnować. Pardon, poświęcić na ołtarzu Ojczyzny!
Była zszokowana. Jasne, wszyscy się bali, ale nie „Zając”. On miał być jej siłą, jej oparciem. A teraz? Co miała mu powiedzieć? „Przepraszam cię, ale chcę umrzeć, żeby zapomnieć o mężczyźnie, którego kocham beznadziejną miłością od trzech lat”?
- Dobrze – zdecydowała zamiast tego – Idziemy.
Chwyciła dłoń Zająca i prowadziła go przez schody, na dach. Z korytarzy dochodziły odgłosy wystrzałów, krzyki kolegów, duszące zapachy ognia. Musiała, musiała być silna. Niezłomna.
Byli już na dachu. Zając ciągle kurczowo trzymał jej dłoń, bawił się nią, muskał paznokcie. Dodawało mu to spokoju? A może pozwalało zająć myśli czymś innym. Stali już na skraju, gdy Celina popatrzyła w dół. Ogień. Gruz. I tyle zostało z ich marzeń o niepodległej Polsce. A sami uciekali, zostawiając cywilów samych sobie. I kolegów. To chyba bolało najbardziej. Tata nauczył ją, jak ważna jest lojalność. Gdy donosiła na siostrę lub braci, ojciec odpłacał jej pasem. Czasem, gdy wiedziała, że robi źle, czuła ten zimny dotyk metalowej sprzączki, obijającej się o jej plecy.
- Skaczemy? – zapytał niepewnie Wiktor.
- Skaczemy.
8:15, Wanda
Czasami, gdy była się sama, myślała, dlaczego właściwie znalazła się w kuchni polowej. Nigdy nie była przecież bohaterką, trzymała się z daleka od konspiracji, przechowując złe wspomnienia współpracy z Karolem. A jednak, gdy tylko usłyszała o powstaniu w Warszawie, wróciła do stolicy. Nie pożegnała się z mamą, nie zabrała ze sobą żadnych rzeczy. Gdy ujrzała zabarykadowane ulice, wypełnione radosnymi ludźmi w biało czerwonych opaskach, poczuła się jednak trochę nie na miejscu. Nie potrafiła właściwie nic, broń trzymała tylko raz, na planie filmowym. Brakowało jej zacięcia do konspiracyjnej roboty. Czyżby miała tylko się ukrywać? Taką zrezygnowaną odnalazła ją pani Mieczysława – przed wojną wielka dama polskiego kina, przewodniczka, mentorka i dobra dusza Lody, Iny i Wandy, do 1 sierpnia właścicielka kawiarni „U aktorek” a obecnie szefowa kuchni polowej na Woli. Bóg jeden wie, jak w tej zmizerniałej, zniszczonej kobiecie dostrzegła swoją podopieczną, jedną z najbardziej obiecujących aktorek młodego pokolenia. Niemal od razu zaproponowała Wandzie pracę. Ryszkowskiej może i krojenie i obieranie kojarzyło się ze znienawidzonym domem Kuglów, ale przecież nie chciała całe powstanie siedzieć bezczynnie. Już wystarczająco długo to robiła. Teraz kobieta miała opuchnięte ręce od ciągłego operowania nożem, a głowa wprost jej pękała. To pewnie wina ciągłego ostrzeliwania, tak samo to drżenie rąk.
- Mam już dość – przysiadła się do niej koleżanka z teatru, Lidka – Ja nie przywykłam do takich prac. Palce mnie strasznie bolą.
Wanda nie wiedziała, co odpowiedzieć. Też była zmęczona i obolała, też do tej pory nie pracowała tak intensywnie. Zresztą, ta cała Lidka była jakaś podejrzana. Kiedyś występowała w teatrze dla Niemców, potem niby deklarowała „nócenie”, ale kto ją tam wie. Lepiej być ostrożną.
- Wanda, nie przeszłabyś się ze mną po wodę?
- Przepraszam Cię, Lidka, jestem zajęta.
- Rozumiem, nie chcesz się zadawać z niemiecką zdzirą – stwierdziła bez zaskoczenia koleżanka.
- Nie, nie o to chodzi – powiedziała, nie do końca zgodnie z prawdą, Wanda – Jestem trochę zmęczona.
- A ty wiesz, dlaczego ja to zrobiłam? – Cisza. – Pamiętasz Zbyszka Orkisza? Mieliśmy romans, wychowywaliśmy wspólnie jego dziecko, Elizę. Po Wrześniu on gdzieś zniknął, nie zostawiając mi żadnej wiadomości, nie mówiąc o pieniądzach. Miałam na utrzymaniu trzyletnią dziewczynkę, a teatr… To jedyne, co mi w życiu wychodziło. Ale to i tak nie uratowało Elizki. Umarła pod koniec zeszłego roku. Tyfus. I wtedy przysięgłam sobie, że to koniec. Nie będę się już upokarzać, narażać naszym. Złożyłam wymówienie, chciałam wyjechać i zacząć nowe życie. Oni zgarnęli mnie na ulicy, zapędzili w ciemny róg i ostrzygli – W oczach aktorki zalśniły łzy.
Lidka słynęła kiedyś z pięknych blond loków. To one były jej głównym atutem. Teraz, w kwiecistej chustce na łysej głowie, wyglądala trochę jak straszydło.
- Boże, Lidka, nie wiedziałam…
- Ale osądzałaś. A ty, też masz swoje za uszami, prawda?
Wiedziała o Karolu? Skąd? Ile Wanda dałaby, by zapomnieć, cofnąć się do chwili, gdy uwierzyła swojemu mężowi. I wszystko zmienić.
- Co to za pogaduszki? – niewiadomo skąd, obok pojawiła się Martyna, aprowizatorka – Chłopcy czekają na śniadanie, wydajcie im.
Wanda kroiła chleb na równej grubości kromki, uśmiechała się do młodych żołnierzy. Zazdrościła im tego blasku w oczach, nadziei, entuzjazmu. Sama trzymała się tylko myśli o Bronku – bo przecież musi go gdzieś spotkać.
- Pani Wanda? – z rozmyślań wyrwał ją głos jednego z powstańców – Pani Wanda Ryszkowska? – mówił, strasznie podekscytowany.
- Tak, to ja – ach, ta nieostrożność. Bronek mówił jej tyle razy, by nie przyznawała się do prawdziwej tożsamości.
- Oglądałam każdy pani film. Byłem na wszystkich spektaklach. Marzyłem, by panią spotkać, choć może w bardziej sprzyjających okolicznościach.
- Każde okoliczności są dobre – powiedziała podając chłopakowi kromkę z pomidorem i kubek mocnej, aromatycznej kawy. Skąd Martyna ją wzięła?
- Dziękuję, pani Wando. Do zobaczenia kiedyś. W lepszych czasach.
10:27, Władek i Michał
Władek był naprawdę zszokowany. Stracili już tyle ulic, w tylu domach toczyły się walki. Czy to przez to, że opuścił pole walki? Próbował się usprawiedliwiać, że przecież musiał być przy swojej narzeczonej, ale czy zostawienie kompanów można jakoś usprawiedliwić? Przysięgał służyć wiernie, a zawiódł.
- Władek, porozmawiamy? – usłyszał głos Michała, idącego obok niego w ciszy.
Tak jak wiele lat temu. Guzik ciągle go męczył, zagadywał. Czy on się nigdy nie zmieni?
- Nie – uciął Władek – Nie chce mi się z tobą gadać.
- Władek, nie bądź dzieckiem…
- Ja? Ja jestem dzieckiem? To ty się zachowujesz jak gówniarz, kiedy chcesz, żeby z tobą gadał. Zniszczyłeś mój świat. I co? Mam cię przytulić, poklepać po ramieniu i powiedzieć, że nic się nie stało? – Po raz pierwszy od dawna dał się ponieść emocjom.
- Znienawidziłeś mnie, tak?
- Nie mam teraz na to czasu. Musimy wrócić do naszego oddziału. Walczyć. A potem mogę mieć czas, żeby cię znienawidzić.
- Dla mnie Ruda nic nie znaczy – westchnął Michał – Ani ja dla niej.
- Nie truj, Guzik.
Rozmowę przerwała zbliżający się zgrzyt gąsienic Pantery. Zamknięta uliczka, pięknie, nie mieli żadnych szans. Władek odruchowo chwycił ramię brata i wepchnął go do pobliskiej kamienicy. Nawet się nad tym nie zastanawiał, ratowanie Michała było dla niego rzeczą tak oczywistą, jak to, że oddycha. Obiecał rodzicom, że będzie miał na młodego baczenie. A zawsze dotrzymywał słowa.
- Co robimy? – W takich sytuacjach Michał zawsze zwracał się do brata, jako do największego autorytetu. Władek zawsze wiedział, co robić. Tak jak wcześniej tata.
- Musimy przejść piwnicami na drugą stronę.
- Cofniemy się. I nie dotrzemy do chłopaków – zakwestionował decyzję brata Guzik.
- Masz lepszy pomysł?
- Poczekajmy. Może się cofną?
- Może, może. A jak nie? – niecierpliwił się Władek.
- To wtedy robimy po twojemu.
11:15, Janek
Nie miał autorytetu, to trzeba przyznać. Powstańcy nie mogli się z nim zżyć, nie traktowali chyba jak swojego dowódcy. Może nie potrafili uwierzyć, że naprawdę wie co robi. To prawda, nie wyglądał na takiego profesjonalistę jak Władek, ale przecież przeszli takie samo wyszkolenie. Tylko jak miał o tym przekonać „Sarmatę”, „Fyrderyka”, „Irenę”? Dla nich był obcym, który ni stąd, ni z owąd zaczął nimi dowodzić. A o Konarskich znowu słuch zaginął. Czy żyli? Może wpadli w ręce Niemców? A może zginęli od jakiejś przypadkowej kuli?
- „Profesorze” – zaczepił jednego z powstańców, starszego pana z siwą bródką – Nie ma pan może papieroska?
- Ja nie palę – powiedział fizyk, uśmiechając się niezręcznie – Ale „Sarmata” powinien mieć.
- A, to nie takie ważne – westchnął Janek.
„Sarmata” chyba sam chciał dowodzić, w każdym razie nie przepadał za porucznikiem „Fałszerzem”. Nie mógł go oczywiście o nic oskarżyć, chłopak sumiennie wypełniał każdy rozkaz, który padł podczas intensywnych walk. Ale czuć było taką obcość, chłód chłopaka.
- Dowódca wrócił! – z ponurych rozmyślań wyrwał go radosny krzyk „Fiołka”
Więc bracia żyli… To dobrze, będzie mógł w końcu wrócić do swojego oddziału. I chwilę sobie porozmawiają od serca. Na razie jednak Władek rozprawiał o czymś z „Fryderykiem”. Chyba o czymś ważnym, bo wyglądał na dość skupionego.
- Janek! Co ty tu robisz? – usłyszał obok głos Guzika.
- Ktoś musiał was zastąpić.
- Nie wiesz, że my jesteśmy niezastąpieni? Co tam u Ciebie?
- W porządku. Ciągle nas ostrzeliwują, ale tutaj też. Ale my się im nie damy.
- Serwus, Jasiu – do rozmowy przyłączył się Władek.
Janek objął przyjaciela i poklepał go po ramieniu.
- Dobrze cię widzieć – powiedział – Czemu was nie było? Zaczynałem się martwić.
- Ruda jest ranna. Razem z Michałem zanieśliśmy ją do szpitala.
- Ale żyje? – upewniał się Markiewicz.
- Żyje, Żyje. Mama ją operowała – wtrącił Michał – A co u twojej Lenki?
- Lenka jest w Otwocku. Z Jaśkiem. Mam przynajmniej taką nadzieję, chociaż jak znam moją żonę, to... A zresztą, szkoda gadać.
- Boisz się, że wróci? – Władek jakby czytał mu w myślach.
- Tak. Ona jest do tego zdolna. Chociaż z jednej strony chciałbym, żeby tu ze mną była. Tylko, że Jaś… Lena powinna się nim zajmować i tak dalej. Inaczej pewnie zabiegałbym, żeby była w moim oddziale – westchnął porucznik – A ty, Michał? Jakaś nowa narzeczona?
Może to nie było najbardziej trafne pytanie. Mogło przecież Michała zaboleć. Niedawno pochował Karolinę, a tak za nią szalał. Nawet z Władkiem się pokłócił z jej powodu.
- Jedna i ta sama. Od tylu lat…
- Od tylu lat? – Nie chodziło o Osmańską. Więc kim była wybranka Michała? – Czy my o czymś nie wiemy?
- Cela – wyjaśnił Władek – Ten idiota dopiero sobie teraz o niej przypomniał.
No tak. Michał i jego sercowe perypetie to temat, na którym tylko Władek czuł się dobrze. On chyba najczęściej wyciągał Guzika z jego życiowych zawirowań. I do końca w niego wierzył. Tak samo, jak Janek w Staszka. Mimo, że brat był komunistą, starszy Markiewicz do ostatniej chwili wierzył, że najbliższy mu człowiek jeszcze wyjdzie na ludzi. Przebudzi się, zobaczy, że nie służy Polsce, tylko jej wrogom. Niestety. Nie udało się. Staszka zabili jego „przyjaciele”, Sowieci.
- Zawsze o niej pamiętałem. Tylko to wszystko… Nie jest takie proste – burknął Michał.
- Jasne, jasne. A jak byłeś z Osmańską, też o niej pamiętałeś?
- Zamknij się, Władek.
15:53, Celina, Zając i Lena
Szli już tyle godzin. Celinie zaczynało się powoli kręcić w głowie z niewyspania, głodu, zmęczenia. Kurczowo trzymała się ramienia Zająca. Jak dobrze, że on był.
- Celina, trzymaj się – usłyszała jego szept – Już niedługo, wiesz?
- Co niedługo? Niedługo zginiemy, niedługo odpoczniemy, niedługo znajdziemy jakiś oddział? – westchnęła Dłużewska – To wszystko nie ma sensu.
- Cela, damy sobie radę – to Lena, pomimo przygnębienia, postanowiła dodać przyjaciółce otuchy – Przecież gdzieś muszą być jakieś oddziały, prawda?
- Zostawiłyśmy ich wszystkich, Lena? To był nasz oddział, tak? Więc kto nas teraz przyjmie? – wątpiła Celina.
Było jej coraz gorzej. Powietrze było takie gorące od upału i pożarów. Oddałaby wszystko za łyk wody, nogi odmawiały jej posłuszeństwa. A Wiktor ciągle wydawał się taki radosny, pełen optymizmu.
- O, widzicie, kuchnia polowa. Zaraz nas tu nakarmią porządnie! – uśmiechnął się, obejmując „Lili” w talii – Odpoczniesz sobie chwilę, a potem odnajdziemy naszych.
Faktycznie, zamigotały jej charakterystyczne stoły i duże gary wypełnione pewnie jakąś zupą. Musiała tylko znaleźć siłę, by dojść. Potem już będzie dobrze.
- Lena! Cela! – usłyszała głos Wandy, dochodzący gdzieś z oddali – Boże, dziewczyny, jesteście.
Mimo zmęczenia, wysiliła się na uśmiech. Nie chciała, żeby Wanda wzięła ją za jakąś niewdzięcznicę.
- Chodźcie, dam wam coś do jedzenia. Mamy nadwyżkę kartofli, ręce mnie bolą od obierania – zaśmiała się aktorka – Co u was?
Celina poczuła, jak Zając puszcza ją i odchodzi gdzieś, żeby nie przeszkadzać. Ucieka? Jak Michał. Nie miała jednak czasu, by o tym myśleć, bo trajkotanie Wandy pochłonęło ją całkowicie.
- Lena, co z Jasiem? Czemu wróciłaś?
- Musiałam. A Jaś jest pod dobrą opieką. Niedługo do niego wrócę – to brzmiało, jakby kobieta sama siebie próbowała przekonać.
- Oby – stwierdziła sucho Wanda – Z każdym dniem wydaje mi się, że to nie ma szans…
- Cicho, Wanda! Nie mów tak! – przerwała jej stanowczo Lena – Bo się spełni – dodała znacznie ciszej i mniej pewnie.
- Dobrze, już jestem cicho – aktorka utkwiła spojrzenie w sylwetce młodego chłopaka, który przyszedł razem z koleżankami. Miał około dziewiętnastu lat, rozwiane włosy i roztargniony wzrok – Kto to?
- To Zając – powiedziała Celina obojętnie. Jakby powstaniec nie obejmował jej w talii. Jakby nie patrzył na nią jak na boginię.
- Zając? – zapytała Ryszkowska.
- Zając. Kolega.
- Tylko? – dociekała Wanda.
- Nie tylko. Przynajmniej nie z jego strony. On się zdeklarował… powiedział, że mnie kocha. Że chce ze mną być. Że mogę na niego liczyć. I faktycznie, ciągle jest obok, wspiera mnie…
- A ty?
- Nie wiem. On zasługuje na to, żebyśmy byli razem – tego akurat Celina była pewna – A na pewno bardziej niż… - urwała.
-Bardziej niż Michał – dokończyła za nią Lena – Ale to z Michałem chcesz być.
- Dziewczyny, zmieńmy temat! Wokół szaleje powstanie, ludzie umierają, a my gadamy o moich miłościach. Nie uważacie, że to trochę puste?
- A co mamy robić? Zadręczać się? Myśleć o tym, że przez nas matki osierocą dzieci, mężczyźni zostawią swoje kobiety na zawsze? A może zastanawiać się, czy nasi chłopcy żyją? Ile tak można? – wybuchła pani Markiewicz – Jesteśmy młode, tak? Mamy prawo do normalnego życia…
- Normalnego? Jakie życie nazywasz normalnym? Co z tego jest normalne? – atakowała Celina.
- Trzeba zachować te resztki… Miłość, przyjaźń – powiedziała cicho Wanda – Bo kim będziemy? Automatami do wykonywania swoich zadań?
- Automatami… To dobre słowo, by mnie określić – westchnęła Celina – Ja się tak strasznie zmieniłam… Czasem sama siebie nie poznaję. Tylko przy Michale mam jakieś uczucia, uwalnia się ta prawdziwa Celina.
- A przy „Zającu”? – zapytała Lena.
- Rzadko. Tylko wtedy, gdy jestem tak zmęczona, że nad sobą nie panuję – uśmiechnęła się Dłużewska – Bo ja muszę być silna…
- Dlaczego?
Właśnie, dlaczego? To jest dobre pytanie. Skąd brał się ten przymus ukrywania swoich uczuć? Pojawił się, gdy poznała Grota, a może wcześniej, po śmierci Krzysztofa? Po przecież kiedyś była otwarta, skłonna do największych szaleństw. Co w sercu, to i na języku. Śmiała się, tańczyła, śpiewała, chodząc po ulicach. Klnęła jak szewc, choć pochodziła z dobrego domu. Niczego nie żałowała. A teraz, od pewnego czasu, ubolewała nad każdą swoją decyzją, wszystko uważała za błąd.
- Nie wiem. Ale nie chcę się poddać. Chcę być zależna tylko od siebie. Nie chcę, by ktoś mnie skrzywdził – powiedziała szczerze.
- Michał cię nie skrzywdzi. On cię kocha – oświadczyła Lena.
- Tak kocha, że aż zaręcza się z inną? – zadrwiła Celina – Proszę cię.
- Ta Osmańska… Ja ją znałam. Siedziałyśmy razem na Pawiaku. Tyle, że ona wtedy na pewno nie była żoną polskiego oficera, zmarłego w kampanii wrześniowej. Wydaje mi się, że uważano ją za prostytutkę. Ale już nie miała żadnych zahamowań. Kiedy miałyśmy uciekać – Ryszkowskiej zadrżał głos – Lola, bo tak się tam nazywała, ona poszła do Schneidera – To był naprawdę ciężki temat, z nikim o tym jeszcze nie rozmawiała – I zdobyła ten klucz… Nie wiem, do czego się posunęła, ale znając to bydlę… Była zdeterminowana. A potem zniknęła. I jej nie widziałam, dopóki kiedyś nie poszłam do Bronka. I ona tam była, z Guzikiem. Zaciągnęła mnie do kuchni i powiedziała, że jak ktokolwiek się dowie, to gorzko tego pożałuję.
- To agentka MI6. Dobrze zakamuflowana, prowadziła podwójną grę. Niby współpracowała z Sowietami. I za to ją zabiliśmy – westchnęła Celina.
- To Władek? – zapytała Wanda.
- Tak. Szkoda, że mnie tam nie było.
- Prywatna zemsta? – dociekała Lena.
- Nie… Gdybym miała zabić wszystkie kochanki Michała, musiałabym wybić połowę populacji Warszawy – zaśmiała się Celina – To złe, że cieszyłam się z jej śmierci?
Nie umiała tego ukrywać. Gdy dowiedziała się o śmierci Osmańskiej, chciało jej się śmiać. Może i ona straciła Michała na rzecz tej zdziry, ale w ostatecznym rozrachunku wygrała.
- Nie… Też bym się cieszyła, jakby jakaś Bronkowa umarła – powiedziała Ryszkowska.
- Proszę cię, Bronek na pewno cię nie zdradza – zaperzyła się Lena.
- Powiedziała ta zdradzana – zakpiła Dłużewska.
Rozmowę przerwał zbliżający się odłos wystrzałów. Celina zatkała uszy – nie chciała już tego słuchać, miała dość tej cholernej wojny, powstania. Po co to? I tak nie wygrają… Kiedyś jeszcze wierzyła w wolną Polskę, w wygraną, ale teraz… wszystko było takie ciemne, beznadziejne. Położyła głowę na kolanach. Zrobiło jej się strasznie słabo, ciało oblał zimny dreszcz. Próbowała zaczerpnąć powietrza, ale dusiła się. Podniosła się, chcąc w ten sposób nabrać sił.
- Zaraz wracam – powiedziała, siląc się na uśmiech.
Nogi miała jak z waty. Kolana jej drżały. Wszystko było do niczego… Była sama, nikt jej nie rozumiał. Rozkochała w sobie chłopaka, którego i tak nigdy nie obdarzy uczuciem. A ten jej, ten którego tak strasznie kochała, pewnie znalazł już sobie inną. Chciało się jej płakać. Co złego zrobiła, że jej życie było aż tak pokomplikowane? W głowie kręciło się jej coraz bardziej, nie miała sił, by się poruszać. Nagle przed oczami pojawiły się malutkie plamki. Celina zorientowała się, że ziemia jest coraz bliżej, i bliżej i bliżej…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Nie 8:14, 11 Maj 2014    Temat postu:

Ach....<3 Tak świetnie to wszysto prowadzisz, że miałam wrażenie, że czytam książkę! Naprawdę. Podobają mi się rozterki MiC. Pewnie jeszcze dużo się wydarzy, zanim do siebie wrócą. Szkoda, że. Janek nie wie, że Lena jest w powstaniu. A, i jak zwykle bardzo mi zaimponowałaś dialogami. Smile

Fajowskie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:43, 22 Maj 2014    Temat postu:

Dla Klaudii - mojej ogromej pomocy w pisaniu <3

7 sierpnia
6:25, Janek
Gdzie byli wszyscy? Kiedy ich zostawił parę dni temu stała tu barykada, trwał ciągły ostrzał, ale nastroje były przednie. A teraz? Cisza… Pył, gruz. Żadnych zwłok. Jakby tu nikogo nigdy nie było.
- Halo! Halo! Jest tu ktoś – krzyknął w przestrzeń, choć bez wiary, że to cokolwiek da.
Oczywiście, odpowiedziała mu cisza. Ani jednego drżenia, ruchu. Janek sięgnął po schowane w kieszeni papierosy od Władka. Może powinien wcześniej wrócić? Oczywiście, Konarscy namówili go na nocne rozmowy i to przez to… Ale argument Władka, że nie ma co niepotrzebnie ryzykować był rozsądny.
- Halo! – ponowił próbę. Chyba na daremno.
- Panie poruczniku – usłyszał cichy krzyk, gdzieś zza kamienicy.
Pobiegł w tym kierunku, wiedziony nadzieją. A może nie wszystko stracone? Może jego ludzie się ukryli? Może postanowili z niego zakpić? Choć było to okrutne, Janek miał nadzieję, że o to właśnie chodziło. Na pewno.
To, co zobaczył za murem pozbawiło go wszelkich złudzeń i nadziei. Stos, morze trupów. Jego ludzie. Jego żołnierze. Poranieni, pozbawieni kończyn, z oderwanymi kawałkami ciała. Nogi się pod nim ugięły. Nigdy nie widział niczego tak przerażającego. Oczy zaszły mu łzami. Opadł na ziemię, nie miał siły, by się podnieść. Poczuł gorycz w przełyku. Serce opadło mu niemal do stóp, ale nadal czuł jego bicie.
- Panie poruczniku! – znów słyszał ten krzyk. To prawdziwe czy tylko wytwór jego fantazji?
Czy ktoś miał jakiekolwiek szanse by przeżyć? A może to tylko wyrzuty sumienia? Zza kamienicy wyszła młoda sanitariuszka. Wyglądała strasznie – miała poszarpaną i zakrwawioną sukienkę, warkocz cały szary i poszarpany od kurzu, a jej oczy… były pełne obłędu. Która to?
- Panie poruczniku, nie poznaje mnie pan? – zaśmiała się – To ja „Kalina”, sanitariuszka. A wie pan, co tu się działo? – jej głos był taki zmieniony. Pełen obłędu – Nieee… - przeciągała samogłoski, zataczała się i szaleńczo śmiała. Janek był przerażony, nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego – Bo pana tu nie było, panie poruczniku. Pan nas zostawił. Ale ja panu wszystko opowiem – machała gorączkowo rękami – Wszystko. Niemcy tu przyszli – kolejny wybuch śmiechu – Niemcy tu przyszli i zabili. Zabili wszystkich. Każdego po kolei. Kazali im się położyć a oni tak czekali i czekali…- Na śmierć! A Pan? – wbiła w niego oskarżycielskie spojrzenie – A pan by tak umiał? Tak leżeć i czekać? A ja się schowałam – kolejny wybuch ten okropnego śmiechu, od którego Janek miał ciarki na plecach – Schowałam się tutaj i wszystko widziałam. Wszy-ściu-tko. I się bałam, co będzie dalej. Czy mnie znajdą – teraz jej krzyki zamieniły się w szloch – A tak strasznie chcę żyć…
- „Kalina” – Janek podszedł do sanitariuszki i ją przytulił – Chodź ze mną. Pójdziemy do szpitala. Wszystko będzie dobrze.
- NIE! Ja ich tu nie zostawię, nigdy, wie pan? Bo ja nie jestem taka jak pan! Ja przysięgałam, że ich nie zostawię. Niech pan sam idzie – krzyczała oskarżycielsko, wyrywając się z objęć Markiewicza – Bo ja tu zostaję.
Co miał zrobić? Dziewczyna we wszystkim rację. Zostawił swoich ludzi na śmierć. Nie było go przy nich, kiedy go potrzebowali. Powinien zginąć razem z nimi.
- „Kalina” – chwycił rękę sanitariuszki – Chodź. Proszę. Strasznie mi na tym zależy. Ich już straciłem, oni nie żyją, rozumiesz? – Odwróciła wzrok. Jakby nie chciała, by ta prawda do niej dotarła – Ale mogę uratować ciebie. Rozumiesz? Po nas tu już nic. Chodź ze mną.
- A jak nie, to co? – zapytała nadzwyczaj spokojnie dziewczyna.
- To będę miał wyrzuty sumienia do końca życia, że cię nie uratowałem – powiedział.
- I dobrze. Niech pan ma. Bo to przez pana… Oby pan też kiedyś zginął, tak jak oni – krzyknęła „Kalina” odbiegając gdzieś na lewo.
Janek wpatrywał się w dziewczynę. Przez to wszystko straciła rozum, nic dziwnego. Ile mogła mieć lat? Szesnaście? Siedemnaście? Nie więcej. Nagle zaczęła się chwiać, a na plecach pojawiła się krwawa plama. Nie. Boże, nie! URATUJ JĄ! Na nic zdały się jego prośby – Kalina opadła na bruk. Po raz pierwszy od kilku lat Janek Markiewicz miał ochotę wyć z rozpaczy.
7:35, Maria
Z Rudą było coraz lepiej. Oczywiście, dziewczyna nadal była osłabiona, ale wyglądało na to, że wszystko będzie dobrze. Może nadszedł czas, by powiedzieć jej prawdę? Ale jak? Czy Ruda nie będzie miała pretensji? Czy jej nie znienawidzi? Zrozumie, że to jedyne, co Maria mogła zrobić, by ją uratować? Konarska sama miała wątpliwości. Może mogła…
- Dzień dobry, Mario – do dyżurki wszedł Otto. Jak zawsze. Zjawiał się wtedy, kiedy Maria go najbardziej potrzebowała – Czas na obchód.
Ależ on był zabawny. Obchód. Teraz? Co chwila przeprowadzali operacje, ratowali ludziom życie, a on chce robić obchód. Jak w normalnym szpitalu.
- Obchód? A jeśli ktoś nas będzie potrzebował? – zapytała.
- Obchód to nasz obowiązek. Bierz dokumenty i idziemy – powiedział tym swoim nieznoszącym sprzeciwu tonem.
- Otto, ja nie robię żadnej dokumentacji. Nie ma na to czasu.
- Maria, to są podstawy.
- Nie będziesz mnie pouczał. Ty nie widzisz, co się dzieje? A podstawy to ratowanie ludziom życia. I robię to przez cały czas, więc nie miej pretensji, że nie mam czasu wypełniać jakichś cholernych papierków! – wybuchła Konarska.
- Coś się stało? Wyglądasz na rozdrażnioną – Otto chwycił ukochaną za rękę, jednak ona szybko ją wyrwała.
- Jestem rozdrażniona. I nie mów, że cię to dziwi. Śpię po dwie – trzy godziny na dobę, ciągle operuję, ciągle podejmuję trudne decyzje. A moje dzieci są nie wiadomo gdzie. W każdej chwili mogą zginąć. Nie mogę zrobić nic, żeby im pomóc. I ty pytasz się, czy jestem rozdrażniona – wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.
Miała już dość tego powstania, ciągłych wystrzałów, nowych rannych. Operacji, ryzyka. Strachu. Boże, dlaczego nie mogła być szczęśliwa? Po co ta wojna? Wszystko było takie męczące. I jeszcze Ruda… powinna z nią porozmawiać. „Tylko tak mogłam ją uratować” próbowała przekonać samą siebie. Na nic.
- Marysiu – Znów ten Otto. Dlaczego nikt nie chciał jej dać chwili świętego spokoju? – Przepraszam. To nie było najmądrzejsze pytanie – przyznał – I chyba nie powinien naciskać tak na ciebie. To, co tu robisz, to jest wspaniałe.
- Nie, Otto. Podjęłam tyle złych decyzji…
- Chodzi ci o Rudą, tak? Przecież wiesz, że tylko tak…
- Tylko tak mogłam ją uratować – przerwała mu Maria – A jeśli nie? A jeśli można było zrobić coś jeszcze? Jeśli to nie było ostateczne wyjście.
- Marysiu, pomyśl racjonalnie – Otto usiadł obok lekarki – Jakby chodziło o jakąkolwiek inną pacjentkę nie wahałabyś się tak, prawda?
- Ale chodzi o Rudą. Chodzi o narzeczoną mojego syna. Co ja mam im teraz powiedzieć? – Nigdy jeszcze los żadnej pacjentki nie obchodził jej tak bardzo. Ale pierwszy raz operowała kobietę, z którą, jeśli Bóg da, będzie przez najbliższe lata jadała rodzinne obiady, wigilie i wielkanocne śniadania. Czy Wiktoria jej wybaczy?
- A co powiedziałabyś Władkowi, gdyby nie udało ci się jej uratować? – zapytał, niezwykle rozsądnie, Otto.
To była kolejna z wątpliwości Marii. Wiedziała niby, że to jedyne, co mogła zrobić, ale przecież pozbawiła Rudą tak dużej radości. A gdyby jej nie uratowała, czy potrafiłaby spojrzeć Władkowi w oczy? Czy w tej sytuacji jakiekolwiek decyzja byłaby słuszna? A może udałoby się uratować Wiktorię inaczej?
- Pójdę do niej. Ona powinna się dowiedzieć – zdecydowała Maria.
- Nie. Ja jej o tym powiem. Ty jesteś zbyt zaangażowana emocjonalnie. To nie jest zbyt profesjonalne, pozwolę sobie zauważyć.
- Mówisz jak profesor Schlapke. Ale ja zawsze będę zaangażowana emocjonalnie. Nie potrafię przejść obojętnie obok losu pacjentów, to źle?
- Nie, Marysiu – Spojrzał w te ukochane, brązowe oczy. Już nie błyskały stanowczością, uporem. Zagubienie, bezradność – I za to właśnie cię kocham.
Jak to? Jak to kocha? Przecież byli przyjaciółmi, dobrymi przyjaciółmi. Razem studiowali, może nawet kiedyś się spotykali, ale ostatecznie to wszystko się rozeszło. Nie, nie przestała o nim rozmyślać, czasem nawet zastanawiała się, co Kirchner robi, czy też czasem myśli… Ale z czasem wszystko wygasa. Zwłaszcza młodzieńcze uczucia.
Powiedział to. Wyrzucił z siebie. Patrzył niepewnie na twarz ukochanej. Zdziwiona, to na pewno można było o niej powiedzieć. Jak zawsze była dla niego tajemnicą. Nigdy jej nie zrozumiał i tak już chyba zostanie.
- Idę do Rudej – powiedziała, kierując się w stronę łóżka synowej.
9:15, Bronek
Niemcy chyba się zmęczyli. Po raz pierwszy od dwudziestu sześciu godzin na Chłodnej zapanowała cisza. Taka, że aż uszy puchły. Ustał ostrzał, w ich stronę nie leciały już kule. To było takie piękne, że aż nierealne.
- Poddali się! – krzyknął rozentuzjazmowany „Kanarek” – Udało się nam! Udało się!
Bronek był niemal nieprzytomny ze zmęczenia. Od tylu godzin nie zmrużył oka, trwał ciągle na posterunku. Innym pozwalał na chwilkę drzemki. Sam, jako dowódca, wiedział, że nie może opuścić pola walki. Marzył teraz o kawałku podłogi, na której mógłby się położyć i spać… Spać, spać.
- Panie kapitanie! – Oczywiście, nie mógł sobie na to pozwolić. Był dowódcą.
- Słucham cię – zwrócił się do „Tchórza”, paradoksalnie jednego z najodważniejszych swoich żołnierzy.
- Chodzi o Tom… o „Longinusa” – chłopak nie wiedział jak opowiedzieć dowódcy tę historię.
- Tak?
- Bo „Maja”... – znowu tak strasznie ciężko westchnął, a w oczach pojawiły mu się łzy. Bronek już chyba wszystko zrozumiał – Przepraszam, panie kapitanie. Ale myśmy zawsze byli ze sobą blisko. Ja, „Longinus”, „Maja” i moja narzeczona. Ja z „Longinusem” chodziłem do szkoły, siedzieliśmy w jednej ławce przez tyle lat. A dziewczyny poznaliśmy w konspiracji… Mi Ola zdradziła swoje imię, a „Longinus” nadal tego nie wie…
- Co się dzieje, żołnierzu? – krzyknął Bronek, chcąc przywrócić chłopaka do porządku.
- „Maja”… przed chwilą – powiedział cicho.
- Gdzie?
- Zaprowadzę pana.
Szli swoim kawałkiem Polski, mijając radosnych powstańców, którzy, po tylogodzinnej walce, mieli czas na krótki odpoczynek. W jednym kącie golił się „Bolec” , obok w karty grali „Kanarek” i „Kapsel”.
- Spać! – huknął na nich dowódca – Bo potem będzie, że jesteście zmęczeni i tak dalej i że biedni nie macie siły walczyć
- Panie kapitanie, my zawsze mamy siłę, żeby bić Szkopa – uśmiechnął się „Kapsel”- A pan?
Bronka cieszył się z entuzjazmu podwładnych. Jednak te kilka lat różnicy dawało się we znaki. On sam był coraz bardziej zrezygnowany. Niemców było coraz więcej, a ich coraz mniej. W ciągu ostatniej doby stracili szesnastu chłopaków z sześćdziesięcioosobowego oddziału. Ich ciała nadal czekały na pogrzeb, do tej pory nie mieli do tego głowy.
- „Maja”! – z rozmyślań wyrwał Bronka zrozpaczony głos „Longinusa” – „Maja”! – Woyciechowski odwrócił się i dostrzegł, że chłopak trzyma w objęciach bezwładne ciało „Mai” – Majka, Majeczka, no obudź się, proszę. Majeczka, otwórz oczy, spójrz na mnie – delikatnie odgarniał włosy z czoła ukochanej – No, Majuniu! Majeczka, nie odchodź – całował jej dłonie, jej czoło, jakby wierzył, że to coś przyniesie – Majka! No, Majka! Nie zostawiaj mnie! – krzyczał.
Wokół zebrali się już żołnierze z oddziału. Wszyscy patrzyli na „Longinusa”. Czy on się pogodzi? Bo to, że „Maja” nie żyła, dotarło do wszystkich.
- Majeczka, Majeczka! – chłopak kołysał swoją ukochaną w ramionach – Kocham cię, wiesz? Błagam cię, obudź się. Ożenię się z tobą, słyszysz? Majeczka! Wyjedziemy nad morze, jak zawsze chciałaś. Majka!
- Zostaw ją – Bronek chwycił chłopaka za ramię – Ona nie żyje.
- Nieprawda! – krzyknął „Longinus”, jeszcze mocniej przyciskając do siebie ciało „Mai” – Ona jest tylko ranna!
- „Longinus” – zaczął znów Woyciechowski – Ty już jej nie pomożesz. Musisz to zrozumieć – mówił jak ostatni, bezduszny idiota – Że ona…
- Niech się pan zamknie – krzyknął „Longinus” – Ja jej nie zostawię. Jak chcecie ją pogrzebać, to ze mną – zaczął płakać – Majeczko…
- Czołgi!!!! – rozmowę przerwał przerażony głos „Judyma” – Puścili na nas czołgi!
10:27, Celina, Zając, Lena
Musieli już iść. Choć Wanda namawiała przyjaciółki do pozostania w kuchni, Lena i Celina czuły, że ich miejsce jest w wojsku. Na barykadzie, wśród kul, pocisków i przyjaciół. Może uda im się odnaleźć Bronka, Władka, Janka i Michała? Służyć Polsce razem z nimi.
- Celinka? – Lena chwyciła przyjaciółkę za rękę – Co jest? Strasznieś zbladła.
- Nic, nic. Tylko mi trochę słabo – uśmiechnęła się Celina.
Było strasznie gorąco. Może to wina słońca, może pożarów. Nie dawało się wytrzymać. Kobieta marzyła o łyku wody i chwili odpoczynku. Po co jednak miała martwić tym towarzyszy? Wszyscy byli tak samo zmęczeni jak ona.
- „Lili” – „Zając” spojrzał z troską na ukochaną – Chcesz odpocząć?
- Nie, nie – była trochę zirytowana troską przyjaciół.
Szli w kierunku Starówki – nic innego im nie zostało. Wola umierała. Wszyscy ciągle odpierali ataki Niemców, trwał nieustanny ostrzał. Cywile byli pędzeni przed czołgi jako żywe barykady. Wokół płonęły ludzkie szczątki. I pomyśleć, że kiedyś kwitło tu życie – ludzie bawili się, rodzili, pobierali. A teraz tylko gruzy, ogień, łzy i strach.
- Stać – rozmyślania Celiny przerwał pewny głos młodego powstańca, którzy zaszedł im drogę – Podchorąży „Sarmata”.
- Podchorąży „Zając” – przedstawił się Wiktor – A to moja narzeczona – wskazał na Celinę.
- Chorąży czasu wojny „Lili”- przedstawiła się Celina – I nasza łączniczka, „Janka”.
- Co tu robicie? Nie powinniście być w swoich oddziałach?
„Zając” już miał tłumaczyć ich sytuację, gdy do akcji wkroczyła Celina.
- A pan? Pan nie powinien na barykadzie ostrzeliwać Szkopów?
- Kapitan „Kmicic” wysłał mnie na patrol. Ale nadal nie usłyszałem odpowiedzi na moje pytanie.
- Nasz oddział został rozbity, a my próbujemy przebić się na Starówkę – wyjaśniła Lena, uśmiechając się do chłopaka.
- I szukamy kogoś – dodała Celina, przypominając sobie rozmowę z przyjaciółką. Kobieta żaliła się, że nie wie nic o mężu, nie zna nawet jego pseudonimu.
- To po wojnie wynajmą panie detektywa. A teraz, skoro nie mają państwo nic do roboty, to idziemy do oddziału kapitana „Kmicica”.
12:35, Maria
Znowu siedziała w swojej dyżurce, pijąc zimną lurę, zwaną kawą, którą wcisnęła jej siostra Józefa. „Musi pani coś zjeść” powiedziała i popatrzyła na przyjaciółkę tym swoim dezaprobującym spojrzeniem. Może i miała rację? Rozmowa z Rudą tyle ją kosztowała. Dziwne, że Wiktoria przyjęła to wszystko tak spokojnie. Może prawda jeszcze do niej nie doszła.
- Maria! – jej rozmyślania przerwał Otto, wbiegający do pokoju – Maria, rozbieraj się!
Popatrzyła na niego zdziwiona. O co mu chodzi? Najpierw wyznanie miłości, a teraz taka prośba.
- Chyba nie rozumiem – powiedziała cicho.
- SS niedługo tu będzie. Pacyfikują szpital po szpitalu, co ja mam ci jeszcze tłumaczyć?
Po raz pierwszy od dawna zrobiło się jej słabo ze strachu. Chciała żyć – chciała mieć wnuki, chciała doczekać wolnej Polski i… Zacząć na nowo. Z Otto. Otworzyć się na miłość. A teraz wszystko mogło się skończyć.
- Masz – Otto rzucił na biurko połataną sukienkę i jakąś chustkę na głowę – Lekarzy zatrzymują – wyjaśnił, widząc jej zdumione spojrzenie.
- Ale Otto… ja nie zostawię pacjentów. Szpitala. Jestem tu potrzebna.
- Nie, Marysiu. Jesteś potrzebna mnie. Żywa. I dlatego teraz stąd uciekniesz.
- A… A co z tobą? Czemu stąd nie uciekniesz ze mną? – dociekała, przerażona.
- Bo ktoś tu musi zostać. Z pacjentami – tłumaczył jej spokojnie.
Niby wszystko było takie proste. Nie mogła jednak pozwolić, by Otto znów zaryzykował wszystko, żeby ją ratować.
- Ty stąd uciekniesz. Daj mi się tak odwdzięczyć za… - urwała, nie wiedząc, jak opisać wszystko, co Otto dla niej zrobił.
- Ty masz synów. Masz dla kogo żyć – powiedział, rozpinając guziki jej bluzki.
Czuła się tak… tak jak nie powinna czuć się piędziesięcioparoletnia kobieta. W brzuchu wirowały jej motyle, poczuła dziwne ciepło od środka. Chciała, by dotyk Otta nie ustawał. Sprawiał jej przyjemność, dawał poczucie bezpieczeństwa.
- A co z Rudą? – zapytała, odskakując od przyjaciela.
- Jest ranna – Otto znów chwycił jej dłoń – Przebierz się.
- Ale ja jej tu nie mogę zostawić. Na pewną śmierć – tłumaczyła, ubierając sukienkę – Ona idzie ze mną.
- Niech ci będzie. Marysiu…
- Nie, nie zostawię jej. Rozumiesz? Władek powierzył mi jej życie.
- Rozumiem, ale Marysiu… - próbował znów Otto.
- Nie wiem jeszcze, jak stąd wyjdziemy, ale się uda, zobaczysz – przekonywała go.
- Marysiu…
- Idę po nią – zdecydowała już przebrana kobieta.
Otto zastawił jej drogę. Chwycił mocno za nadgarstki i popchnął w stronę ściany. Kobieta cała topniała od jego dotyku. Chciała, żeby ta chwila trwała wiecznie.
- Dasz mi coś powiedzieć? – szepnął.
Jego oddech ogrzewał jej szyję. Usta pieściły włosy, ręce delikatnie obejmowały twarz.
- Wszystko powiedziałeś mi już rano – próbowała wyrwać się z tego uścisku. Nie chciała, ale Ruda…
- A ty to odrzuciłaś – stwierdził mężczyzna.
- Nie. Daj mi czas – szeptała, bawiąc się jego włosami.
- Marysiu… Marysiu, ja ci dałem już tyle lat. Nie rozumiesz, że nie chcę już czekać? W każdej chwili możemy zginąć.
- I czego ode mnie oczekujesz?
- Niczego. Niczego – szeptał, całując gorączkowo jej dłonie – Kocham cię.
- Ja ciebie też – wyznała.
Otto nie uwierzył w to, co usłyszał. Kochała go. Naprawdę. Sama się do tego przyznała. Miał ją teraz całą dla siebie. Delikatnie musnął wargami jej usta. Tak jak przed laty w Aachen. Rozkoszował się jej bliskością, jej słodyczą. Za chwilę mógł ją stracić. Ale teraz, teraz mieli tę krótką chwilę. Przyciągnął ukochaną do siebie. Czuł jej ciepło, jej zapach… Oszołamiała go. Zatracał się coraz bardziej i bardziej w tych pocałunkach, nie myśląc o konsekwencjach.
- Otto – wyszeptała – Muszę iść.
Trzask zamykanych drzwi. Stukanie pantofli. Dziwne, że w tym pełnym krzyków i jęków szpitalu słyszał takie szczegóły. Dobrze, że odchodzi. Będzie bezpieczna. Jeszcze się spotkają.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Krasiwaja
Generał



Dołączył: 06 Sty 2013
Posty: 563
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska

PostWysłany: Czw 18:54, 22 Maj 2014    Temat postu:

Dziękuję za dedykację. Very Happy
Maria i Otto.... toż to.... cudo. Otto taki, jakiego kocham, oddający wszystko dla ukochanej. Za ten pocałunek przyznaję Ci Pulitzera. Ten ostatni fragment o nich, aż mi się ciepło zrobiło na sercu.... pięknie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 1:19, 15 Cze 2014    Temat postu:

Ostatnio mało było komentarzy. Jeśli się Wam nie podoba to napiszcie, bo naprawdę, nic tak nie demotywuje jak brak reakcji Smile Dobra, poględziłam, miłej lektury!
8 sierpnia
9:15, Celina
Na Starówce było tak cicho. Aż zbyt cicho. Miała stanowczo zbyt wiele czasu na rozmyślania. O Michale, o Zającu, o… O wszystkim. Wczoraj go widziała. Z nową dziewczyną. Wyglądali na bliskich sobie. Czuła się wtedy tak strasznie upokorzona. Kolejna zabaweczka. A ubzdurała sobie, że Michał ją kocha…
Dobrze, że Władek odesłał ich na Starówkę. W końcu mogła usiąść, zebrać myśli, odpocząć. Kątem oka dojrzała stojący przy ich kwaterze rower. To głupie. Nie powinna oddalać się od swoich przyjaciół. Już jeden oddział opuściła. Pokusa była jednak zbyt silna. Przed wojną dużo jeździła, z koleżankami, z siostrą, z Krzysztofem. A teraz nikogo już nie ma. Tylko „Zając”. Nie, Michał. „Zając”.
- Panie kapitanie – zwróciła się do stojącego przy furtce dowódcy – Mam prośbę. Czy mogę prosić o przepustkę?
- Po co? – kapitan „Igor” był na szczęście chętny na ustępstwa – Mama, siostra? A może narzeczony?
- Nie, panie kapitanie. Przyjaciółka- skłamała tylko trochę. Tak naprawdę nie miała w planach odwiedzać nikogo, chciała po prostu pobyć chwilę sama.
- Uważaj, „Lili”. Masz trzy godziny.
- Dziękuję, panie kapitanie – krzyknęła Dłużewska, wskakując na rower.
- Ale, ale! Kto pozwolił ci wziąć rower? Już nie jesteśmy dywizją zmotoryzowaną – zaśmiał się dowódca.
- Załatwię to raz-dwa! Nawet pan nie zauważy, że nie ma roweru. Ani mnie – uśmiechnęła się kobieta.
Nareszcie mogła zrobić coś, na co miała ochotę. Po raz pierwszy od… nawet nie pamięta od kiedy. Może od śmierci Krzysztofa? Potem stała się tylko automatem – rozkaz, rozkaz, rozkaz. Michał. Nie. Ten etap już się skończył.
- Lili! – zatrzymał ją „Zając”, stojący jej na drodze – Gdzie jedziesz?
- Nad Wisłę – powiedziała zupełnie beztrosko Celina.
- Zwariowałaś? Tam jest niebezpiecznie, Sowieci… - To było miłe, że „Zając” tak się o nią troszczył.
- Oj, „Zając”. Jesteśmy młodzi. Nic nam nie grozi – powiedziała pewnie.
- Kocham cię, wiesz? – Wiktor odgarnął jej włosy z czoła.
Czemu jego dotyk w ogóle na nią nie działał? Czemu nie potrafiła pokochać „Zająca”? Przecież zasłużył…
- Wiem – szepnęła, patrząc mu w oczy. Dobrze, że nie wymagał żadnego „ja ciebie też”.
- Jak masz rower, który pewnie skądś ukradłaś – zaczął – To możesz pojechać do mojej mamy – Włożył jej do ręki karteczkę – Tu masz adres. Pojedziesz?
- Pojadę, ale… co ja jej powiem?
- Że jesteś moją narzeczoną – pocałował ją w czoło – Ona cię zaakceptuje, na pewno.
- Wiktor, muszę już jechać – Nie chciała przedłużać tej sytuacji. To było okropne, ona była okropna, tak wykorzystując „Zająca”. Ale jeśli już dała mu nadzieję, to chyba powinna być temu wierna? Może z czasem go tak naprawdę pokocha?
- Uważaj na siebie! – krzyknął na pożegnanie Wiktor.
10:15, Lena
Przespała niemal całą noc. W końcu cisza, spokój, wygodne łóżko. To było jak najpiękniejszy sen. A teraz, teraz nie musiała w pośpiechu ochlapywać twarzy wodą, by rozbudzić się, stanąć do walki. Niespiesznie wyszła spod ciepłego koca i ubrała buty. Słońce wpadało prze duże okno. I to takie z szybami. Lena włożyła nogi do butów. Jedno się nie zmieniło – nadal miała okropne odciski, a buty strasznie ją piły. Nie można mieć wszystkiego.
Lena wyszła z pokoju. Zajrzała do sypialni Celiny – Boże, jakie luksusy. Na Woli spali wszyscy na kupie, jeśli w ogóle spali. Przyjaciółki nie było. Może znowu gdzie pobiegła? Dłużewska chyba nie umiała żyć w spokoju. Może do oddziału Kmicica. To było głupie, ale Lena chciała, by przyjaciółka w końcu uświadomiła sobie, że kocha Michała. A „Zając”… „Janka” go lubiła. Był naprawdę sympatyczny i chyba kochał Celę, ale… Ona by go nigdy nie umiała pokochać.
- Dzień dobry, śpiochu – ni stąd, ni z owąd, tuż przed nią stanął „Zając” – Wyspana?
- Wyjątkowo – uśmiechnęła się Lena – Aż trudno w to uwierzyć.
- W co?
- W to, że jeszcze trwa powstanie. Tutaj jest tak inaczej. „Zając”, jak to jest, że kilka ulic stąd giną ludzie? A myśmy się wyspali, mamy jedzenie, względne bezpieczeństwo…
- Jesteś taka jak „Lili”, wiesz? Ciągle byście się zadręczały i zadręczały…
- A gdzie ona jest? – Lena martwiła się o przyjaciółkę.
- Wzięła rower od kapitana i gdzieś pognała. Ona jest taka nieodpowiedzialna… - w głosie chłopaka słychać było autentyczną troskę o Celinę – Mam nadzieję, że tu wróci.
Posmutniał. Z twarzy znikł ten jego zaraźliwy uśmiech. I jakoś tak zapadł się w sobie. Chyba naprawdę kochał Celinę.
- Koniec z tym zadręczaniem się! – „Janka” nauczyła się już bycia twardym – Chodź, przejdziemy się!
- Lepiej na nią poczekać, a nie oddalać się – westchnął chłopak.
- Na dwór chodź! Porozmawiamy – uśmiechała się do niego.
Na podwórku rosła wielka jabłoń. Dawała cień, ochłodę. Między liśćmi pojawiły się malutkie jabłuszka. Nie warto było ich jeszcze jeść, za kilka tygodni miały być dużo lepsze. Ale czy za kilka tygodni oni będą ciągle żywi? Szli w ciszy, każdy pogrążony w swoich myślach.
- A ty, „Janka”, martwisz się o kogoś? – zapytał w końcu Wiktor.
- Tak. Ale staram się o tym ciągle nie myśleć.
- Kto? Narzeczony?
- Mąż. I syn.
- Masz dziecko? – nie dowierzał chłopak.
- Tak. Jasiu ma miesiąc… nie powinnam go zostawiać.
Ciągle się tym zadręczała. Jak miała wybierać – być matką czy żołnierzem? Przysięgała Polsce, a serce ciągnęło ją do Jasia. A jeśli umrze? I Janek też? Kto zajmie się małym? Czy chłopczyk kiedykolwiek to zrozumie?
- Podziwiam cię, „Janka”. Ja nikogo nie zostawiłem.
- A twoja rodzina? – dociekała Lena.
- Ojciec nie żyje, siostra poszła do szpitala, a matka… Nie dogadujemy się.
- Chciałabym mieć matkę – westchnęła „Janka” – Bardzo chciałabym się teraz do niej przytulić.
- Nie żyje? – upewnił się „Zając”.
- Tak. Od trzech lat. A ja wysłałam ją na śmierć – Lenie zatrząsł się głos – To wszystko moja wina.
Wiktor patrzył ze zdumieniem na koleżankę. Zawsze była taka silna. Prędzej Celina się załamywała, miała dość, ale „Janka”… Ona zawsze tryskała optymizmem, entuzjazmem. Nic jej nie mogło złamać. A tu…
- Nie zadręczaj się. Proszę. Ty przecież jesteś silna – przytulił Lenę – Będzie dobrze. Za kilka dni razem z mężem przejdziecie w zwycięskiej defiladzie, odbierzecie swoje Virtuti a potem to już będziesz sobie wychowywać dzieci.
- Ja już w to nie wierzę – westchnęła Lena – Że się skończy.
„Zając” już jej nie słuchał. Z niepokojem patrzył w niebo, na którym pojawiły się czarne samoloty. Huk silników. Chłopaka oblał zimny pot – co z Celiną? Czy coś się jej stało? Niby nie słyszał wcześniej wybuchów, ale czego się mógł spodziewać w walczącym mieście? Chciał uciec, pociągnąć „Jankę” za sobą, ale… to wszystko działo się zbyt szybko. Ledwo schował się za filarem. Bomba wybuchła tuż obok. Wszystko się zatrzęsło. Kurz i dym zaczęły gryźć go w gardło. Poczuł swąd spalenizny. „Janka”!
- Lekarza! – próbował krzyczeć, ale jego głos nie mógł przebić się przez zaporę dymu. Nie miał siły – Pomocy! – spróbował jeszcze raz.
***
10:30, Celina
Woda była przyjemnie chłodna. Celina zamoczyła najpierw tylko stopa, potem jednak weszła do rzeki cała. Nie myła się od tygodnia. A teraz w końcu… I była sama. Nie myślała, że będzie o tym kiedyś marzyła, a jednak. Kiedyś brakowało jej towarzystwa, ale teraz wiedziała, jak miło pogrążyć się we własnych myślach. Michał… wciąż wracał, wracał i wracał. Nawet teraz. Bo przecież kiedyś byli tu na spacerze. Całowali się pod tym drzewem. Dlaczego? Dlaczego wszędzie go widziała? Czemu powietrze pachniało jego zapachem? Nabrała trochę wody w dłonie i opłukała włosy. Na niebie pojawiły się bombowce, zmierzające w kierunku Starówki. Wybuchy. Krzyki. Miała tego tak strasznie dość. Już wiedziała, dlaczego „Marcin” był przeciwny powstaniu. Za dobrze pamiętał kampanię wrześniową. Celina miała wtedy dziewiętnaście lat, była paniątkiem wysłanym przez ojca na wieś. By nic się jej nie stało.
Wyszła szybko z wody. Powinna już wracać do siebie. Nie wiadomo, czy bomby nie dosięgły kwatery jej nowego oddziału. Była potrzebna. Zarzuciła na ramiona sweterek, żałując, że nie wzięła do powstania czegoś cieplejszego – może płaszcza? Pobiegła do roweru. Ku swojemu ogromnemu zdumieniu dostrzegła, że na siodełku siedzi kilkunastoletnia dziewczynka w letniej sukience z biało-czerwoną opaską na ramieniu.
- To pani rower? – zapytała Celinę, gdy ta znalazła się całkiem blisko.
- Tak.
- To w imieniu polskiej armii go rekwiruję – powiedziała pewnie.
Celinę to z jednej strony rozbawiło, a z drugiej… ile to dziecko mogło mieć lat? Nie więcej, niż czternaście. Jej w tym wieku w głowie były makijaże i przystojni koledzy jej starszego brata. A ta dziewczynka pewnie nie miała rodziny. Bo nikt by jej nie puścił.
- Ja jestem żołnierzem polskiej armii. I ten rower też jest własnością polskiej armii – powiedziała pewnie Dłużewska.
- Nie ma pani opaski. Jak ja mam pani uwierzyć?
Faktycznie, Celina zdjęła opaskę. Gdyby Niemcy mieli ją złapać, lepiej, by wyglądała na cywila. A nie chciała ginąć – nie teraz, była za młoda. Chciała jeszcze długo żyć. Bardzo długo. Zestarzeć się i umrzeć w łóżku trzymając za rękę Mi… męża.
- Proszę – Celina opięła torbę i wyjęła z niej pistolet, opaskę i legitymację żołnierza AK – Teraz mi wierzysz?
- Tak – w oczach małej dało się ujrzeć prawdziwy zachwyt – A pani jest prawdziwym żołnierzem? – dociekała.
- Tak.
- Eee, bujdy – nie do końca dowierzała dziewczynka – Pewnie jest pani jakąś łączniczką czy inną sanitariuszką.
- Jestem zwykłym żołnierzem. Trochę postrzelam, jak trzeba, pomogę z rannymi. Wypełniam rozkazy.
Nastolatka patrzyła na Celinę z podziwem. Więc tak wyglądali ci powstańcy, o których z takim entuzjazmem mówili wszyscy w kamienicy? A kobieta wyglądała na całkiem normalną, niczym się nie wyróżniała.
- Weźmie mnie pani do powstania – stanęła obok Dłużewskiej i spojrzała jej w oczy – Proszę. Ja się przydam. Mogę robić wszystko. Co pani generał każe.
- A ile masz lat?
- Trzynaście. Ale ja wszystko zrobię!
- Nie ma mowy. Jesteś za młoda. Wojna nie jest dla ciebie.
- Nieprawda! Ja sobie poradzę! – upierała się dziewczynka – Proszę.
- Nie ma mowy. Nie mogę cię wziąć na pierwszą linię. Nas obowiązują regulaminy, rozumiesz?
- Ale pani generał! Proszę!
- Powiedziałam coś – Celina próbowała być stanowcza. Nie mogła wziąć tej nastolatki. Sumienie jej nie pozwalało niszczyć życia trzynastolatce – Wracaj do domu. Matka się o ciebie martwi – powiedziała, wsiadając na rower.
- Nie mam matki. Ani domu. Niemcy wczoraj przyszli… a ja chcę do powstania, zemścić się –Była pewna swoich racji.
Celina zadrżała. Jak mogła być aż tak niedelikatna? Powinna częściej myśleć. W dzisiejszych czasach… Nie mogła dać jednak po sobie poznać tego, ile to wszystko ją kosztuje. Jaki błąd popełniła.
- To i tak nie zmienia tego, że powstańcem być nie możesz. Są pewne zasady, regulaminy. Nie możemy brać dziecka na barykady.
- Ale ja już nie jestem dzieckiem! – tupnęła nogą nastolatka.
- Wierzę ci, ale… Masz jakąś rodzinę?
- Nie – zapierała się dziewczyna – To co ja mam teraz robić?
- Nie wiem. Ja cię naprawdę nie mogę zabrać ze sobą. Przepraszam.
Kiedy odjeżdżała, była niemal pewna, że dziewczyna wierci jej dziurę w plecach. Nie mogła się obrócić. Musiala być twarda. Zrobiła dobrze. Na co dzieci w powstaniu? Mała sobie poradzi. To tylko trzynastoletnia dziewczynka.
***
12:34, Ruda i Maria
Skwar był okropny! Wiktorii kręciło się już w głowie, nie miała siły, by zrobić choć mały krok. Nie chciała jednak martwić przyszłej teściowej swoim stanem. Pani Maria tez czuła się nienajlepiej. Ruda nie poznawała otoczenia, które opuściła przecież trzy dni temu. Tutaj stała barykada, tutaj była kuchnia… A tam, po drugiej stronie walczyła jej przyjaciółka sprzed wojny – Hala. A teraz? Gruzy, wszechobecne groby. Czy jest tu grób… Bała się nawet o tym pomyśleć. Bo przecież Władek musiał przeżyć. Musiał. Obiecał. Mieli być szczęśliwi.
- Pani Mario – podeszła do lekarki, która na chwilę usiadła w cieniu, który dawało rachityczne drzewko – Dobrze się pani czuje?
- Tak, tak, dziecko. A ty?
- Nienajgorzej. Tutaj stacjonował nasz oddział… - zawiesiła głos Rudnicka.
- Jak to? Przecież tu są tylko groby… - nie dowierzała Maria.
- No właśnie.
Cisza zastąpiła zbędne słowa. Bo co mogły powiedzieć w takiej sytuacji? Wystarczyło spojrzenie. Nie miał szans, by przeżyć.
- Nie, to niemożliwie. Trzeba być dobrej myśli, dziecko.
- To gdzie on, pani zdaniem jest? – zaatakowała Ruda. Nie chciała tego, ale ten strach.
- Matka wie, kiedy coś się dzieje z jej dzieckiem. Jak się kogoś tak kocha, to się wie – uspokajała ją Maria.
- Czyli pani sugeruje, że ja go nie kocham, tak? A ja się tylko boję – próbowała się usprawiedliwiać Ruda – Władek jest dla mnie… wszystkim. I dlatego nie wyobrażam sobie życia bez niego. A pani mi wmawia, że go nie kocham.
- Dziecko, uspokój się. Nic takiego nie sugeruję. Wiem, że Władek jest dla ciebie bardzo ważny.
- Ale?
- Bez ale… Próbowałam cię pocieszyć – Maria nie wyglądała na urażoną wybuchem niedoszłej synowej – Może się wycofali gdzieś dalej?
- Może – potwierdziła bez entuzjazmu Ruda – Spróbuję się dowiedzieć. A pani niech tu siedzi. Zaraz wrócę.
Przerażała ją ta pustka. Nie tak dawno się tu śmiała z chłopakami, całowała z Michałem… Gdzie oni wszyscy są? Ile dałaby, żeby wrócili, niechby nawet z tym strachem, ale żeby byli. Żeby miała się z kim pośmiać, porozmawiać. By wspólnie walczyli z Niemcami. Nie miała nawet broni.
- Żołnierzu – zaczepiła przechodzącego ulicą powstańca.
Chłopak odwrócił się do niej. Miał góra osiemnaście lat. Za duży hełm zsuwał mu się na czoło, zasłaniając oczy. Całą twarz zasłaniały bandaże, niektóre ropiały.
- Słucham? – odwrócił się jakoś tak bez życia.
- Z jakiego jesteś plutonu? – zapytała.
„Niech powie, że od „Kmicica”” zaklinała w myślach. Tylu tam było chłopaków, nie wszystkich znała, zwłaszcza że większość czasu spędzała z Władkiem, Michałem, „Sarmatą” i „Fryderykiem”.
- Od kapitana „Hrabi”. Podchorąży „Zawieja”. A bo co? – fuknął pod nosem.
- Nic, nic. Podporucznik czasu wojny „Ruda”. – „Zawieja” trzasnął oficerkami i zasalutował. Widać nauczyli go wojskowej dyscypliny -Szukam kapitana „Kmicica”.
- Nie ma go tu – powiedział ponuro „Zawieja”.
Tu? To znaczy gdzie? Na Woli? Na tej ulicy? W Warszawie? – nie, to nierealne. Na świecie?
- A porucznik „Szary”? – dociekała.
-Też nie ma. Wczoraj ich Niemcy zaatakowali. Długo się bronili.
- I…? – Wiktoria, chcąc nie chcąc, miała łzy w oczach. Więc tak to się wszystko skończyło?
- Co i? To samo, co u wszystkich – westchnął „Zawieja” – A teraz do widzenia szanownej pani. Podchorąży „Zawieja” odmeldowuje się.
Została sama. Jak miała powiedzieć pani Marii, że jej synowie nie żyją? Że nikogo już nie ma? Na miękkich nogach szła do przodu. Lekarka była coraz bliżej. Wiktoria nie miała na nic siły – na stanie, na siedzenie, na leżenie. Chciała umrzeć. Być z Władkiem.
- I co? – zapytała od razu pani Maria.
Jak? Co miała jej powiedzieć?
- Rozbili wczoraj ich oddział. Nikt nie… - nie dokończyła. Nie umiała. Jak miała się z tym pogodzić? To wszystko jej wina…
- Co robimy? – lekarka wpatrywała się w Wiktorię jak w wyrocznię.
- Pani Mario – spojrzała kobiecie w oczy – Proszę mi dać sekundę. Chcę sobie popłakać. A potem , obiecuję, będę silnym żołnierzem.
Nie pamiętała, jak to się stało, że znalazła się w objęciach lekarki. Płakała, płakała i nie mogła się uspokoić? Dlaczego? Akurat ten pluton? Tyle było w pobliżu…
- Kochanie, to im życia nie wróci… Ciiii…
- Władek mi zawsze mówił: „Bóg, Honor, Ojczyzna” – wyszeptała między jednym spazmem a drugim – Nic dla niego nie było ważniejsze.
- Ciiii…. Oni są już szczęśliwi.
Maria nie wiedziała, jak uspokajać Rudą. Skąd brała w sobie tę siłę? Przecież jej dzieci… Nie, nie wierzyła w to. Czułaby coś. A tak naprawdę, to miała przeczucie, że Władek i Michał żyją, choć wszystko przemawiało przeciwko temu.
- Dobrze – Ruda otarła łzy ręką – Im już nie pomożemy. Teraz musimy przebić się na Starówkę. Pani Pojdzie do szpitala.
- A ty?
- Poradzę sobie.
Wstała. Musiała być silna. Do końca powstania. Potem pozwoli sobie na łzy, na rozpacz, na żal. Ale teraz musiała być silna. I to bardziej, niż kiedykolwiek – bo za siebie, za Władka, za Michała, za „Sarmatę”, za „Fryderyka”, za „Kamisia” i wszystkich innych…

Chyba jestem straszną feministką i jeszcze sadystką. Proszę o komentarze


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Nie 10:46, 15 Cze 2014    Temat postu:

Nie no, przy tej dziewczynce to się normalnie prawie rozpłakałam... ;-; Wyobrażam sobie siebie na jej miejscu. Ruda, Ruda jest świetna, tylko jak kolejny raz czytam o jej sile i w ogóle... Jakoś mi to tak.... Nie no, ja to dziwna jestem, nie wiem, czego się czepiam. Masz pomysł, masz wiedzę, masz talent - czego chcieć więcej? Dlatego właśnie nie powinnaś, według mnie oczywiście, przestać pisać, ale taka smarkula jak ja Ci tego przecież nie zakaże. Mam tylko drobniuteńką uwagę - nie z przymiotnikami w stopniu najwyższym pisze się osobno. : )

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:01, 15 Cze 2014    Temat postu:

Pierniczkowa, wiesz, ile wody w Wiśle upłynie, nim to skończę?
A o co konretnie chodzi z Rudą? I czego brakowało?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Nie 20:28, 15 Cze 2014    Temat postu:

Niczego nie brakowało! : ) Tylko dziwnie mi się czyta to, że ona jest taka silna... Bo jestem ciekawa jakichś odwrotności tych bohaterów, ale nie przejumuj się tym. ; )

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dłużewska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 2938
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:43, 15 Cze 2014    Temat postu:

Totalnie zaniedbałam czytanie opowiadań na forum i teraz mam trzy części "Warszawskich dzieci..." do nadrobienia, dziś przeczytałam pierwszą z nich - 6 sierpnia. Nawet nie wiesz, Olu, jak się cieszę, że znowu wróciłaś z tym opowiadaniem!

Celinę tworzysz fenomenalnie, wszystkie jej rozterki, pozbawienie wiary i sensu walki, uległość "Zającowi" pomimo braku jakiegokolwiek uczucia do niego, nie licząc przyjaźni oczywiście, bo mówię o czymś głębszym. Mam dziwne uczucie, że Celina czuje się wobec niego zobowiązana - on daje jej wsparcie, wyznaje miłość, więc ona uważa, że powinna z nim być, dać mu to samo, choć tego nie czuje. Oj, bardzo Celina znowu sobie to wszystko komplikuje, ale to jest właśnie cała ona. Idealnie. Zaskoczyłaś mnie postawą "Zająca", jego ucieczką od walki, tak silną chęcią życia... Może gdyby nie zakochał się w Celinie, zostałby w kamienicy i walczył u boku "Klima" i pozostałych, ale teraz on chce żyć. I chce, by Celina żyła. Zaskoczyłaś mnie też jego młodym wiekiem.

Wanda w kuchni polowej z Lidką. Pamiętam Lidkę i te jej blond loki! To ona zapoznała Ryszkowską z Iwo Majerem, prawda? Wygładziłaś tę postać, wytłumaczyłaś jej kolaborację opowieścią o Elizie. Chciałam Lidki więcej w serialu wtedy, w I serii, bo uwielbiam Karolinę Piechotę, do grania w produkcjach wojennych pasuje jak mało kto.
Ach, Lidka!

Przepraszam, ale tak mocno mi o niej przypomniałaś, że aż musiałam wstawić zdjęcie. Ciekawe, czy jakoś pociągniesz jej wątek.


Rozmowa Wandy, Leny i Celiny świetna, taka zwyczajna, taka ludzka. Wyczerpanie Celiny niezwykle prawdziwe, aż trudno wyrazić to słowami. I opowieść Wandy o Loli, zdziwiło mnie to, że ona jednak wie, że ta cała Osmańska to jej współwięźniarka z Pawiaka.

Zachwycasz mnie, Olu, tym opowiadaniem, dialogami, opisami scenerii, bohaterów, wydarzeń. Jesteś taka młoda, a tak dużo wiesz, masz w sobie niezwykłą inteligencję i mądrość, i sporo talentu. Zazdroszczę Ci tego, bo ja, gdy byłam w Twoim wieku, nie potrafiłam takich rzeczy tworzyć, tak rozumieć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dłużewska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 2938
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:40, 17 Cze 2014    Temat postu:

Ok, przeczytałam 7 sierpnia. Zachwyciłaś mnie każdym fragmentem, ale Bronek... Bronek jest tak realny w tym opowiadaniu, jak żywy, jak wyjęty z serialu, to jest cały on, ten, którego uwielbiam najbardziej:
Cytat:
- Co się dzieje, żołnierzu? – krzyknął Bronek, chcąc przywrócić chłopaka do porządku.

Cytat:
- Zostaw ją – Bronek chwycił chłopaka za ramię – Ona nie żyje.

Powiem szczerze, że płakałam, czytając rozpacz "Longinusa", jak usiłował obudzić "Maję", a wszyscy wokół na to patrzyli.

Żal Janka, oskarżenia "Kaliny", jego bezradność.

Cieszę się, że napisałaś o Marii i Otto, to naprawdę idealne fragmenty dla Clarion, piękne! Very Happy

Powiem szczerze, że w końcówce 6 sierpnia myślałam, że Celina została ranna, a ona po prostu zemdlała. Chyba jest w ciąży?
A Ruda? Co z Rudą? O czym mówi Maria? Czy Ruda była w ciąży?...
Ta ucieczka, te rozmowy Marysi i Otta, ja to wszystko bez problemu mogłam sobie wyobrazić w wykonaniu Gniewkowskiej. Masz przeogromny talent do w stu procentach realnego oddawania bohaterów, bo w Twoich opowiadaniach są tacy sami jak w serialu, tak doskonale znasz ich charaktery i sposób bycia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dłużewska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 2938
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:41, 18 Cze 2014    Temat postu:

Ale, ale... Celina widziała Michała z jakąś dziewczyną? Minęli się? Ona, Wiktor i Lena jednak nie trafili do oddziału "Kmicica"? Sad
Cytat:
To było okropne, ona była okropna, tak wykorzystując „Zająca”. Ale jeśli już dała mu nadzieję, to chyba powinna być temu wierna? Może z czasem go tak naprawdę pokocha?

Czyli tak jak sądziłam, Celina czuje się zobowiązana żyć z tym chłopcem, któremu dała nadzieję, pokochać go.

Chciałabym zobaczyć w serialu taką Celinę na rowerze, kąpiącą się w Wiśle, rozmawiającą z tą dziewczynką. A co mi się cholernie podoba, to stopnie naszych dziewczyn - Podporucznik czasu wojny „Ruda” i Chorąży czasu wojny „Lili” Very Happy

Szkoda, że nie wyjaśniłaś, co takiego musiała zrobić Maria, by ratować wtedy Rudą...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna -> Fan made / Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 5 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Programy
Regulamin