Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna
Zaloguj

Pokochać wroga - autorskie
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna -> Fan made / Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Sob 23:05, 31 Sty 2015    Temat postu:

O, Olu, nowy avatar! Jaki śliczny. <3 No i cudowny cytat Edelmana w podpisie. <3

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:17, 31 Sty 2015    Temat postu:

1968, Marlow
Charlotte
Zniknął. Bałam się tego dnia, kiedy odejdzie, tak bez słowa. Od dnia naszego ślubu wiedziałam, ze tak będzie. Pewnego dnia przegram rywalizację z ukochaną Lisette. Usiłuję wierzyć w tę bajeczkę o delegacji. Tyle razy przekonywał mnie, że Lisette to przeszłość.
Ciekawe, czy dalej jest taka ładna, jak na tamtym zdjęciu, które Dieter trzyma w szufladzie. Myśli, że ja o tym nie wiem. Może ma zmarszczki? Może posiwiała? Czy, kiedy mój mąż zobaczy ją i swoje dziecko, zostawi nas? Przecież liczyłam się z tym. Nie jestem Lisette. Czemu tak łatwo zrezygnowałam? To mnie przysięgał, nie tej Elżbiecie. To ze mną wychowuje synów, to przy mnie się budzi. Czasem nawet mówi mi, że mnie kocha. Czym się różnię, w czym jestem gorsza? Czy w życiu można kochać tylko raz? Co miała Lisette? Czemu przez dwadzieścia trzy lata była w naszym małżeństwie?
Słyszę, że ktoś wchodzi do środka. Poznaję te kroki. Tyle razy czekałam na niego, kiedy wracał z pracy. A teraz? Wraca, żeby mi powiedzieć, że odchodzi do Lisette i swojej córki? A może udawać, że był na jakiejś cholernej delegacji.
- Charlie – podchodzi do mnie i całuje– Nie ma to jak w domu.
Pierwszy raz nie cieszę się dotykiem jego ust. Boję się tego, co za chwilę nastąpi. Nie wiem, co mam robić.
- Jak było w Paryżu? – pytam, z pozoru beztrosko.
Ciekawe, co odpowie.
- Widziałem ją.
Och, jak strasznie się rozczarowałam. Liczyłam na kłamstewka. Liczyłam, ze będzie mnie uspokajał. Opowie bajeczkę o delegacji.
- Po to pojechałeś, prawda? Żeby zobaczyć Lisette? – Nawet nie mam siły już walczyć. Przegrałam, chociaż całe życie go kochałam.
- Tak. Charlie, przepraszam, że nie wiedziałaś.
- Nie zasłużyłam – mówię zgodnie z prawdą – Nie wiedziałeś, jak Elżbieta zareaguje, wiec wolałeś nie zamykać starego życia, prawda?
- To nie tak, Charlie. Kocham cię.
Przytula mnie. Przez chwilę próbuję udawać, że nic się nie stało, że nie uciekł do swojej wielkiej miłości, że nie przekreślił ponad dwudziestu wspólnych lat. A potem czuję, że już nie mogę. Nie potrafię, nie chcę żyć ciągle w cieniu Lisette.
- Kochasz ją – szepczę w jego koszulę – I dzieci. A ja jestem dobrą żoną, która czeka z obiadem, pierze koszule i ładnie wygląda na rodzinnym zdjęciu. Nie mam siły. Nie chce być tą drugą, Dieter.
- Charlie – On przytula mnie mocno, głaszcze po włosach, całuje dłonie – Przepraszam. Nie wiedziałem, co robię. Kiedy dostałem od niej list, zwariowałem. Codziennie o niej myślałem. O naszej córce.
- Widziałeś się z nią?
- Nie. Lisette nie chciała. Nie zgodziła się.
- I dlatego wróciłeś? Bo ona nie chciała z tobą żyć?
- Charlie, to nie tak – Po raz kolejny słyszę te same słowa, które znaczą coś dokładnie odwrotnego. Tak, Charlie, wróciłem, bo jesteś moją deską ratunkową. Bo nie chcę być sam. Gdyby Lisette chciała ze mną być, odwróciłbym się na pięcie. – Kocham cię.
- Nie kłam. Nie kochasz mnie, jesteś ze mną z wygody, z przyzwyczajenia, żeby nie zabiły cię wyrzuty sumienia – Nie mam pojęcia, czemu płaczę. Przecież wiedziałam. Moja miłość od pierwszej chwili była jednostronna.
- Nie płacz, Charlie. Nie warto – Dieter przytula mnie, całuje w czoło. Pierwszy raz widzę, że jest tak samo zagubiony w swoich uczuciach, jak ja. Że się waha, a nie odrzuca mnie z góry. – Tak, kochałem całe życie Elę. Albo moje wspomnienia o niej. Tylko, Charlie, w tym Paryżu uświadomiłem sobie, ile ci zawdzięczam. Jesteś ze mną codziennie. Ufam ci. Mamy synów. Nie umiałbym tego odrzucić. Kocham cię – Pierwszy raz brzmi to szczerze.
- Dieter… - Nawet nie wiem, co odpowiedzieć. Jestem zła, zmęczona. Nie chcę być już dłużej w tym trójkącie. Rozum podpowiada mi, że Dieter już wybrał, Lisette, kiedy jechał do Paryża. Ale teraz, gdy pierwszy raz usłyszałam takie szczere, zwyczajne „kocham”. Czemu potrafię mu wszystko wybaczyć? Czemu po dwudziestu trzech latach ciągle żyję złudzeniami? Czemu po prostu nie każę mu się wynosić?
- Tato! – Do pokoju wpada Thomas, nasz dwunastoletni syn. – Tato, wróciłeś! Nie było cię na moim meczu! – opowiada z uśmiechem ustach.
A ja już wiem, że wytrzymam kolejne dni z Elżbietą.
Wrzesień 1940, Warszawa
Elżbieta
Moje osiemnaste urodziny. Jestem dorosła i odpowiedzialna. Kiedyś z takim utęsknieniem czekałam na ten dzień, a teraz? Od pół roku, odkąd wpadł Jerzy żyję sama. Trzy razy cudem uniknęłam aresztowania. Oddałam się mężczyźnie, który zniknął. Zakochałam się w Niemcu. Idealny pakiet na start w dorosłe życie.
Rok temu umarł tata. I wtedy tak naprawdę stałam się dorosła, musiałam zatroszczyć się o mamę, o siebie. Pamiętam, jak widziałam go, już umierającego, w szpitalu. Powiedział, że dam sobie radę. Czemu to mnie przekazał odpowiedzialność za naszą rodzinę? Wiedział, w jakim stanie jest mama? Tak strasznie tęsknię za chwilami sprzed paru miesięcy, zanim aresztowali Jurka, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Od początku wojny minął ledwie rok, a ja czuję, jakbym zestarzała się o przynajmniej pięć lat. Nic już nie jest takie samo. Nie ma miejsca na marzenia, w każdej chwili mogę zginąć. Nie mogę już płakać, bo i tak nie ma mnie kto pocieszyć. Nie mam prawa być słaba. Czekam od rozkazu do rozkazu. Dwa razy uczestniczyłam w egzekucji. I czasem chciałabym wtulić się w płaszcz taty i usłyszeć, że jest ze mnie dumny.
Na cmentarzu jest pusto. Teraz nie pora na takie odwiedziny, niedługo i tak się spotkamy. Gdzieś tam. Jeszcze kiedyś byłam katoliczką, może nie gorliwą, ale jednak. Oddałam się Bogu po śmierci taty. Ale, jeśli on by istniał, to co robiłby teraz? Kiedy codziennie ginie tyle ludzi? Patrzyłby na to? Mną się w ogóle nie przejmuje. Czasem czuję, że wszystkie nieszczęścia spadają na moją głowę. I jeszcze ten okropny Weyner. Widziałam go pół roku temu, a ciągle o nim myślę. To wróg. Niemiec. Jest niebezpieczny. Ale jestem zakochana w nim do szaleństwa! Nie znam go, a zaprząta każdą moją myśl. Próbuję wmówić sobie miłość do Jurka, ale to na nic. Mam nadzieję, ze szybko umrę.
Mama była chyba na cmentarzu, w każdym razie pali się znicz. Ja składam jakieś kwiatki, bez wiary zmawiam pacierz i odchodzę. Nie chcę się rozkwilać, nie chcę być słaba, wspominać. Muszę jakoś zapomnieć. Z przyjemnością myślę o wódce, którą dziś po raz pierwszy wypiję w pełni legalnie. A jednocześnie nie poznaję sama siebie. Kiedy stałam się taka cyniczna, zrezygnowana, dorosła? Mam dopiero osiemnaście lat, powinnam być optymistką. Wierzyć w przyszłość. Gdyby nie było wojny, pewnie wirowałabym w ramionach Jurka. Studiowałabym, może medycynę? A może architekturę? Nie miałabym pojęcia, jak się strzela.
Wracam do domu. Tęsknię trochę za rodzinnym ciepłem, za kimś, kto by na mnie czekał. Tak lubię, gdy przyjeżdża Jerzy, kiedy nie wracam do pustego mieszkania, kiedy ktoś przytula mnie i pyta, jak minął dzień. Tak strasznie ranię Jurka, on zasługuje na kogoś, kto będzie go naprawdę kochał. A jednocześnie okropnie za nim tęsknię, uwielbiam przebywać w jego towarzystwie, rozmawiać z nim. Przecież możemy być szczęśliwi. Ten Niemiec to głupia mrzonka. Może powinnam dołączyć do Jurka, do dywersji?
Na progu leży bukiet czerwonych róż. Może Jerzy postanowił zrobić mi niespodziankę? Może na mnie czeka? Szukam bileciku, jakiejś miłej wiadomości. „Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin, pani Elżbieto. Dieter Weyner”.
Powinnam lecieć do „Beatrycze”, zameldować, że Niemiec zna moje nazwisko, mój adres. Zamiast tego, wstawiam kwiaty do wazonu, ciesząc się jak głupia.
Listopad 1940, Getto warszawskie
Estera
Próbuję udawać, że wszystko jest w porządku. Przecież jeszcze żyjemy! Znalazłam pracę, mamy co jeść. W getcie też da się żyć. Póki co nie ma nawet tak dużo egzekucji. Ale tak naprawdę rozpadam się. Z dnia na dzień jest mnie coraz mniej. Nie mam czasu na nic, jestem tak zmęczona. Nie mam już na tyle siły, by dawać ją Heńkowi i mamie. Czemu daliśmy się zamknąć? Miałam szanse… Mogłam iść z Jerzym do partyzantki, ukryć się u cioci Eli. Czemu jestem tak dumna? Czy teraz ten honor utrzyma mnie przy życiu?
- Estera! – Odwracam się i widzę, jak podbiega do mnie Jakub.
Pracujemy razem w szopie. Czasem zastanawiam się, jakim cudem on znalazł się wśród tylu kobiet. Ma jakieś dwadzieścia lat, przed wojną mieszkał na Pradze.
- Jakub! – uśmiecham się. Lubię jego towarzystwo. Czasem zdaje mi się, że tylko on utrzymuje mnie przy życiu. Ma w sobie ciągle tyle siły.
- Odprowadzę cię. Panienki nie powinny chodzić same o tej porze.
Śmieje się z tych panienek. Na początku wojny spotykałam się ze starymi mężczyznami za pieniądze. A teraz nagle jestem panienką.
- Jak twoja mama? – pyta.
- Dobrze. Ona ciągle jest w swoim przedwojennym świecie. Czasem jej tego zazdroszczę. My z Heńkiem już nie potrafimy.
- A przyjaciółka? Odzywała się? – Kiedyś opowiadałam Jakubowi o Eli, o naszej przyjaźni, o naszym pożegnaniu. Naprawdę, miałam nadzieję, ze jakoś jeszcze będziemy się porozumiewać. Przecież mamy tu pocztę, jest też kobieta, która nosi listy na aryjską stronę i ksiądz katolicki. Ale Ela milczy. Konspiracja, zadania. Nawet nie wiem, czy jeszcze jest w Warszawie. Tak chciałabym coś zrobić,by się zbuntować, by napsuć Niemcom krwi.
- Nie. Pewnie ma swoje zajęcia. Tylko my tu zdychamy – wzdycham. Po drugiej stronie byłam łączniczką, tu jestem śmieciem.
- Nie musimy zdychać – Jakub patrzy na mnie porozumiewawczo.
Wiem, co mu chodzi po głowie. Przecież też jest mężczyzną, też chce walczyć. To, że jest Żydem, wcale nie znaczy, że… Zaczynam, tak jak Niemcy, dzielić ludzi na Żydów i nie-Żydów. Co się ze mną dzieje?
- Masz jakieś kontakty? – pytam z entuzjazmem. Może tu też można coś robić?
- Nie. Ale ty. Masz tę Elkę. Masz pewnie kogoś jeszcze. Nie chcę zdychać, Estera. Nie chcę do końca życia robić Niemcom szczotek! – krzyczy, a ja boję się, że Niemcy nam coś zrobią.
Nie chcę całe życie się bać. Ale, kiedy jestem w klatce, to nie jest takie proste. Nie mam już gdzie uciec.
- Spróbuję się z kimś skontaktować – mówię. Pierwszy raz od miesiąca mam jakiś cel! W końcu mogę zrobić coś więcej, niż praca dla Niemców, jedzenie i spanie! - Jakub, dziękuję!
- Za co? - On chyba naprawdę nic nie rozumie.
- Dzięki tobie znowu mam po co żyć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Nie 18:02, 01 Lut 2015    Temat postu:

Jak już mówiłam, świetna psychologicznie część.
Zacznijmy od Charlie. Doskonale przedstawiłaś jej rozterki. Doskonale. No i perfekcyjnie oddałaś to, że Dieter w końcu powiedział Charlie to szczere ,,Kocham Cię". Szkoda tylko, że dopiero potem, gdy (jak mi się wydaje) uświadomił sobie, że stracił Lisette, to znaczy Elę.
Szczególnie to mi się podoba:
,,- Charlie, to nie tak – Po raz kolejny słyszę te same słowa, które znaczą coś dokładnie odwrotnego. Tak, Charlie, wróciłem, bo jesteś moją deską ratunkową. Bo nie chcę być sam. Gdyby Lisette chciała ze mną być, odwróciłbym się na pięcie. – Kocham cię.
- Nie kłam. Nie kochasz mnie, jesteś ze mną z wygody, z przyzwyczajenia, żeby nie zabiły cię wyrzuty sumienia – Nie mam pojęcia, czemu płaczę. Przecież wiedziałam. Moja miłość od pierwszej chwili była jednostronna. " oraz pytania, które zadaje sobie Charlotte na początku. Prawdziwe, o, jakie prawdziwe!

Ela. Tutaj musiałabym skopiować cały tekst, żeby pokazać moje ulubione cytaty, jednak gdyby miałabym wybrać...
,,Nie znam go, a zaprząta każdą moją myśl. Próbuję wmówić sobie miłość do Jurka, ale to na nic. Mam nadzieję, ze szybko umrę. "
,,Tak strasznie ranię Jurka, on zasługuje na kogoś, kto będzie go naprawdę kochał. A jednocześnie okropnie za nim tęsknię, uwielbiam przebywać w jego towarzystwie, rozmawiać z nim. Przecież możemy być szczęśliwi."
I tu znów wspaniale oddane rozterki Eli. Rzeczywiście, może Jurek bardziej jej potrzebuje... Ale Dieter... Dieter do niej bardziej pasuje! Kurczę, też bym nie wiedziała, co zrobić. o.O

Estera... Moja ulubiona postać (zaraz po Dieterze)! Całe szczęście, że jest ktoś, kto pomga jej przetrwać to piekło, kogoś, kto mysli tak samo jak ona.
,, Zaczynam, tak jak Niemcy, dzielić ludzi na Żydów i nie-Żydów. Co się ze mną dzieje? " - jej, takie przejęcie trybu myślenia okupanta! Niesamowite!
,, Ale tak naprawdę rozpadam się. Z dnia na dzień jest mnie coraz mniej. Nie mam czasu na nic, jestem tak zmęczona. Nie mam już na tyle siły, by dawać ją Heńkowi i mamie. Czemu daliśmy się zamknąć? " - taka bezsilność zionie z tego fragmentu!

Olu, jesteś NIESAMOWITA!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dłużewska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 2938
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:46, 05 Lut 2015    Temat postu:

Wyjątkowo przygnębiająca część. Oszukiwana Charlie, potem oszukiwany Jurek. Dieter oszukuje żonę, Ela Jerzego, a i tak nie są razem. Żal mi Charlotte i Jurka. Czerwone róże na wycieraczce mnie przeraziły, choć sama nie wiem czemu. A może raczej ta radość Eli z otrzymania ich jest przerażająca.

Estera w końcu dostrzega swój błąd i niepotrzebną dumę, ale jest już za późno, już dała się zamknąć w getcie. Jakuba polubiłam - chłopak chce walczyć i chyba jest szczerym towarzyszem, takim radosnym. Takiego kogoś Estera potrzebuje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 1:16, 25 Lut 2015    Temat postu:

Jak ja dawno nic nie pisałam! Polecam przed tą częścią przeczytać poprzednią!
Madzi
Listopad 1940, Warszawa
Elżbieta
Róże w wazonie już niemal zwiędły. Co z tego? Nie wyrzucę ich, bo przecież one… Dał mi je Weyner. Leżały na wycieraczce, kiedy wróciłam z likwidacji. To takie przerażające, ten Niemiec wie, kiedy mam urodziny, gdzie mieszkam, jak się nazywam. Powinnam zameldować, ukryć się. A ja dosypuję aspirynę do wody i cieszę jak głupia, bo kwiaty stoją jeszcze jeden dzień. Wczoraj była Beatrycze, zapytała, skąd je mam. Wymyśliłam historyjkę o Jurku. Nie wiem, jak długo jeszcze będę tkwiła w tym kłamstwie – przed „Beatrycze”, przed majorem, przed Jurkiem, przed samą sobą. To takie okropne. Szaleje wojna, powinnam walczyć, a nie skupiać się na swoich uczuciach.
Coraz więcej mamy do roboty. Nie wiem, skąd w ludziach, których przecież znam, tyle nienawiści do siebie. Sąsiedzi wydają się nawzajem. Wdowy po oficerach zabawiają w ramionach okupantów. Zresztą, nie powinnam ich oceniać. Sama nie jestem lepsza. Kiedy śledzę te kobiety, jakoś nie mogę uwierzyć, że „Kto chodzi z Niemcami, honor swój plami”. Ile z nich naprawdę kocha ludzi ukrytych za mundurami gestapo?
Chciałabym wyjechać z Warszawy, zacząć nowe życie. Kiedyś wszystko było takie proste, Niemcy na nas napadli, więc do nich strzelamy. Wrogowie. Czarno-białe. Kiedy poznałam Dietera, kochałam Jurka tak bardzo, że ryzykowałam dla niego aresztowanie. A teraz? Żyjemy zupełnie osobno, nawet nie wiem, czy on o mnie pamięta. Chciałabym go mieć przy sobie, zapytać, co robić.
Dzisiaj mamy kolejną akcję, tym razem mam tylko dostarczyć broń chłopakom. Łatwizna, nawet nie biorę pod uwagę wpadki przy tak prostej robocie. Wkładam colta do torby, przykrywam go jakimiś drobiazgami, poprawiam makijaż i wychodzę. Już nie udaję uczennicy, teraz każą mi być zalotną. Zwykła osiemnastolatka, cokolwiek to znaczy w wojennej Warszawie. Powtarzam w pamięci, jakby modlitwę, hasło. Są takie idiotyczne i moim zdaniem, śmierdzą na kilometr. Ale z górą się nie dyskutuje, góry się słucha. Ciekawe, kogo dziś zlikwidują. Kobietę? Mężczyznę? Będzie młody czy w średnim wieku? Najwięcej jest takich po trzydziestce. Stateczni, całe życie patrioci, a teraz polecieli...
- Halt! – Z rozmyślań wyrywa mnie niemiecki wrzask.
Czemu ten język jest taki brzydki? Mam wrażenie, że da się w nim tylko krzyczeć, choć pamiętam, że dawno temu moja niania, Trudy, opowiadała mi niemieckie bajki i śpiewała niemieckie kołysanki.
Uśmiechnięta, bo tak trzeba, obracam się i wyciągam z kieszeni płaszcza dokumenty. Lepiej nie otwierać torby. Kiedy unoszę wzrok na gestapowca, moje serce zamiera. Weyner. Uśmiechnięty, ale i zmarznięty Weyner. Nie widzieliśmy się osiem miesięcy. Nasze pierwsze spotkanie było w podobnych okolicznościach. Dobrze, że teraz już nikogo nie narażam.
- To pani, panno Gojewska – mówi on i uśmiecha się tak słodko, tak pięknie… Co ja wygaduje! To Niemiec. A ja mam w torbie broń.
- To pomyłka – Zbieram w sobie resztki odwagi – Nazywam się Wanda Rylska – pokazuję Weynerowi dokumenty.
- Ach, tak. To pomyłka, ma pani rację – Nie mogę znieść jego spojrzenia, cała czerwienieję. – Proszę ze mną do bramy.
Koniec. Przejrzał mnie. Od dawna śledził. Aresztuje. Zabije. Uroiłam sobie, że coś do mnie czuje. Już dawno powinnam była zameldować. Kto dostarczy broń? Czy mama dowie się, jak skończyłam?
Weyner popycha mnie na ścianę, ledwo utrzymuję się na nogach. Zbliża się do mnie. Cała drżę.
- Lisette – Znam to zdrobnienie, tak samo mówiła do mnie Trudy. –Musisz bardziej uważac.
- Nie rozumiem, proszę pana – Może udając głupią, uda mi się przeżyć.
- Wiem, że jesteś inteligentna. Nie graj idiotki.
- Nie rozumiem – mówię słabym głosem. Tak strasznie się boję.
- Lisette, nie pogrywaj ze mną. Nie jestem dobrym człowiekiem. Myślę, że twój narzeczony mógł się o tym przekonać.
- To dlaczego mnie pan nie aresztuje? Wystarczy, że otworzy pan moją torebkę, a znajdzie pan wystarczające dowody, by mnie rozstrzelać. – Nie wiem, czemu go prowokuję. Jestem taka głupia, nie powinnam się narażać.
- Bo cię kocham – mówi on prosto z mostu.
Nie wiem, co mam robić. Uciekać? A może powiedzieć mu, że ja też? Co z Jurkiem? Co z tą cholerną likwidacją?
- A ja pana nie. Jeśli pan liczył, że rzucę mu się na szyję, to proszę mnie teraz aresztować.
- Lisette! – Weyner prawie krzyczy – Czy ty naprawdę jesteś taka głupia? Ja nie łudzę się, że będziemy razem. Jestem dla ciebie tylko Niemcem. Wrogiem. Ale… Pozwól mi się chronić.
- To znaczy? Mam panu mówić, gdzie idę?
- Nie. Lisette, ja nie jestem dobrym człowiekiem. Torturuję ludzi. Ale jeśli byś chciała, to ja bym to wszystko rzucił. Dla ciebie.
Nie mam pojęcia, co teraz zrobić. Tyle złego słyszałam o Weynerze… Jeśli rzeczywiście mógłby się zmienić? Czy to nie byłoby dobre dla naszych? Ale czego on by ode mnie chciał? I dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiam? Jestem Polką. Muszę zachowywać się jak Polka. „Przysięgam być wierny Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru” powtarzam sobie słowa przysięgi.
- Niczego takiego od pana nie chcę – mówię, wyszarpując się z jego objęć – Mogę już iść? Ktoś na mnie czeka.
- Tak. Lisette, czy ty mnie nienawidzisz? – pyta, gdy odchodzę. – Czy myślałaś o mnie chociaż raz?
- Każdego dnia – odpowiadam i biegnę do chłopaków. Ojczyzna mnie wzywa.
Grudzień 1940, Monachium
Rosa
Kiedy byliśmy dziećmi, obiecaliśmy sobie, że nigdy nie będziemy głodni. Co z tego, że ojciec nie żył (prawie w ogóle go nie pamiętam), a mama „chorowała”? Mieliśmy siebie nawzajem. Dwoje dzieci, Dieter miał wtedy piętnaście, ja trzynaście lat. Nienawidziliśmy Hitlera, który zabił nam tatę. Ale Dieter był w Hitlerjugend, a ja… Uciekłam ze szkoły. Teraz tego żałuję. Może mogłabym zarobić na siebie i mamę. Brat wysyła pieniądze, ale my nie chcemy żyć z czyjejś śmierci. Nie wiem, jak to się stało, że z Dieterem tak się poróżniliśmy. Wiem, że on najpierw bardzo się bał. Nie chciał już narażać mamy ani mnie. Zaczął uważać się za głowę rodziny. Udawał najgorliwszego z gorliwych, a teraz pokochał naszego wodza, Deutschland über alles. Ja ciągle tkwię w jakimś bardzo dziwnym i nic niedającym oporze. Co mu się stanie, jeśli kilka osób zrezygnuje z nauki? Nic. Nie możemy zrobić nic konkretnego, więc z tej rozpaczy bawimy się i udajemy, że jesteśmy wolni.
Przechodzę szybko ulicami. To nie jest dobry dzień na zakupy, jest straszny ziąb, a ja nie mam porządnego płaszcza. Ciekawe, w Warszawie jest cieplej, czy zimniej. Co robi teraz Dieter? Torturuje ludzi? Marznie na ulicy? Mimo tego, że się nie zgadzamy, tęsknię za nim. Mam nadzieję, że przyjedzie na święta.
- Ro! – Słyszę zza pleców śmiech Hansa. Obracam się i całuję go na środku ulicy prosto w usta, choć ludzie mogą uznać to za nieprzyzwoite.
Nie wiem, co jest między nami. Hans, Peter, Karl i Dieter zawsze się przyjaźnili. Czterej muszkieterowie, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Może Hans był bliżej, mieszkaliśmy w sąsiedztwie. Kiedy tata umarł, bardzo nam pomógł. Ale ja zawsze byłam tylko głupią siostrą Dietera. Do czasu, kiedy Peter, Karl i mój brat pojechali na szkolenie, a Hans z powodu choroby mamy… Dobrze, że pani Fritz wydobrzała. Dużo czasu spędzaliśmy wtedy z Hansie’m na rozmowach. Pokazał mi inne życie, otworzył na świat. Poznał z Gretą. Aż pewnego dnia po prostu zabrał nad Amper i pocałował. Tyle o nim słyszałam, że podrywacz, że zły, że dziewczyna na tydzień… Ale nie protestowałam.
- Witaj, Hans – uśmiecham się. – Zakupy?
- Tak. Brakuje nam w domu kogoś, kto mógłby to robić za mnie.
- Ale z ciebie szowinista.
- Nie wiesz, co mówi nasz Furher? – staje przede mną tak, że nie mogę go ominać – Kobiety do kościoła, dzieci i kuchni – po tych słowach całuje mnie prosto w usta.
- Ale my nie musimy go słuchać – uśmiecham się w odpowiedzi.
Hans poważnieje w jednej chwili. Jest taki sam jak Dieter, za bardzo się boi. Czasem denerwuje mnie ten ich ciągły strach, czy można powiedzieć to, tamto, siamto.
- Rosa, musimy słuchać Furhera. Nie mów takich rzeczy na ulicy, proszę. Przecież wiesz, że on chce dla nas, Niemców, dobra.
- Wiem, wiem – szepczę zrezygnowana. – Tylko się tak droczę.
Idziemy w milczeniu. Nie wiem, co mam mu powiedzieć. Zależy mi na nim, kocham go, ale te jego poglądy… Nie chcę być z fanatykiem. Nie chcę, żeby ojciec moich dzieci torturował ojców innych dzieci. Nie chcę, żeby ginął za Furhera. Dochodzimy do domu Grety. To tam zawsze kończą się moje pobyty w Monachium. Ale teraz coś jest nie tak – przed kamienicą stoi smutny czarny samochód. Ale przecież nie może chodzić o Gretę. Ona ma immunitet, nazywa się von Witzleben. Nie robiliśmy nic takiego poważnego – słuchaliśmy jazzu i oglądaliśmy Marlenę Dietrich. To przecież nie są przestępstwa. Stoimy obok siebie z Hansem, patrzymy, jak dwaj gestapowcy wyprowadzają bladą ze strachu Gretę. Cała drży. Ja też. Nie chcę iść do więzienia. Nie chcę tracić przyjaciółki.
- Rosa, podlewaj mi kwiatki! – krzyczy nagle ona, za co zostaje uderzona. Przewraca się. Nie chcę na to patrzeć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Śro 17:06, 25 Lut 2015    Temat postu:

Och, jaka cudowna wymiana zdań! Bardzo efektowne jest to, że on do niej mówi normalnie, tak, jak się mówi do osby, którą się dobrze zna, a ona nie chce wypadać z roli AK-owca i udaje, że go nie zna! Fajnie się to czyta, no i w końcu wiedzą, na czym stoją! Ela już na pewno wie, że Dieter ją kocha, on co prawda na razie myśli, że ona go nie, ale to chwilowe, no i ten cytat:
,,- Lisette! – Weyner prawie krzyczy – Czy ty naprawdę jesteś taka głupia? Ja nie łudzę się, że będziemy razem. Jestem dla ciebie tylko Niemcem. Wrogiem. Ale… Pozwól mi się chronić. " - ach! On chce ją chronić. :')
Mam ogromną nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej! Wiesz, skonstruowanie takiego dialogu pewnie nie było łatwe, ale doskonale sobie z tym poradziłaś! Gratki!

,, Brat wysyła pieniądze, ale my nie chcemy żyć z czyjejś śmierci." Doskonałe! Poruszyłaś najbardziej palący problem niemieckiej ludności cywilnej! Wow! Napiszesz o tym coś więcej? Smile Smile Smile
,,Nie możemy zrobić nic konkretnego, więc z tej rozpaczy bawimy się i udajemy, że jesteśmy wolni.' - bardzo gorzkie i prawdziwe.
Bardzo podobają mi się również opisy przeżyć wewnętrznych. Bardzo!
Co teraz będzie z Gretą? ;-; Ja ją tak lubię!
(Przewspaniała końcówka!)

No i oczywiście bardzo, bardzo dziękuję za dedykację. :')


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pierniczkowa dnia Pią 18:49, 27 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 1:54, 27 Lut 2015    Temat postu:

Grudzień 1940, areszt Gestapo w Monachium
Greta
Za co mnie aresztowali? Za jazz? Za amerykańskie kino? Czy wszystkiego się dowiedzieli? Czy czeka mnie egzekucja? Czy znaleźli moje raporty dla Anglików? Czy Rosa zrozumiała moja prośbę? Odkąd mnie aresztowali, nie mogę myśleć racjonalnie. Boję się. Wiedziałam, na co się decyduję. Ale nigdy nie dopuszczałam do siebie możliwości wpadki. Byłam profesjonalna. Żeby spotkać się z Johnnym, jechałam aż do Berlina. Nic nie mogło wskazywać na to, że jestem szpiegiem.
Boję się tortur. Boję się bólu. Wolę, żeby mnie szybko zakatowali. Czy powinnam napisać gryps do Rosy? Czy Dieter będzie się o mnie martwił? A zresztą, co mnie obchodzi jakiś Dieter, przecież go nie kocham, lubię uprawiać z nim seks. Jest uroczy i zakochany we mnie. Jeśli III Rzeszy faktycznie będzie tysiącletnia, a mnie nie zakatują, nie rozstrzelają ani nie wyślą do Dachau, to wezmę z nim ślub. To będzie bezpieczne, żona esesmana nie może być przecież zdrajcą.
Najzabawniejsze jest to, że aresztowali mnie w domu. A ja nie mogłam wziąć swetra, w którym miałam zaszytą kapsułkę z cyjankiem. To tak szybko rozwiązałoby problemy. Boże, żebym chociaż wiedziała, o co mnie oskarżają.
Klucz od celi przekręca się. Odruchowo się prostuję, nie chcę znów dostać pękiem kluczy w głowę. Strażniczka, kobieta w wieku pani Weyner, wprowadza niską, pulchną dziewczynę.
- Będziesz miała towarzystwo – mówi, przekręcając znów klucz.
Nowa rozgląda się ze strachem po celi. Cała drży, przyciska do siebie zawszony siennik. Jest chyba w wieku Grety von Witzleben, czyli powinnam być jej rówieśnicą.
- Jestem Greta – pochodzę do niej i podaję dłoń.
- Katrin. – Kładzie siennik na drugiej pryczy i siada na nim. Znów zapada cisza.
- Za co siedzisz? – pytam ponownie.
- Mam przyjaciółkę, Żydówkę. Ukrywa się, a ja staram się jakoś pomóc. Kupiłam jej chleb. Szpicel szedł za mną, kiedy wychodziłam, aresztował mnie… Już się z tego nie wygrzebię. A ty?
To dobre pytanie.
- Słucham jazzu. I oglądam amerykańskie filmy – mówię ze śmiechem.
- Wypuszczą cię szybko – śmieje się Katrin. – Ile masz lat?
- Dwadzieścia jeden.
- Ja mam dziewiętnaście. Uczę się na pielęgniarkę. A raczej uczyłam – wzdycha – Nienawidzę tego kraju. Nienawidzę Hitlera. Nienawidzę tego, ze ktoś każe mi nienawidzić moją przyjaciółkę.
- Katrin, nie mów tak. To ci tu nie pomoże.
- Mnie już nic nie pomoże. Umrę. Mam nadzieję, że szybko.
Nie wiem, co mam jej powiedzieć. Ukrywanie Żyda. Jedna z najpoważniejszych zbrodni w Rzeszy. Tylko dlaczego nie wywieźli jej od razu? Mam nadzieję, że nie będą jej bili, jest taka ładna.
- Masz narzeczonego? – pyta Katrin, skubiąc chleb.
- Tak. Walczy w Warszawie – mówię, chociaż nie wiem, jak zareaguje na to koleżanka.
Prawdę mówiąc, nie wiem nawet, jak to z nami jest. Dieter się zmienił. Bardzo. Kiedy był ostatnio już mnie nie adorował, już nie błagał, nie patrzył z tym szczenięcym uwielbieniem. Był gdzieś indziej. Zastanawiam się, może ma tam inną kobietę? Tak byłoby dla niego lepiej.
Katrin chyba zauważa, że straciłam humor. Siada na mojej pryczy i przytula mnie.
- Greta, nie martw się. Na pewno wyjdziesz.
- Wiem – szepczę – Ty też – kłamię.
Wigilia 1940, lasy pod Monachium
Katrin
„Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat”. Tak kiedyś powiedział mi dziadek, rabin. Byłam dzieciakiem, ale wzięłam sobie te słowa do serca. Nigdy nie myślałam, że tak naprawdę uda mi się uratować świat, choć oczywiście w marzeniach widziałam się jako osobę, która organizuje wielkie akcje charytatywne, adoptuje dzieci z sierocińca, zakłada szkoły a w międzyczasie prowadzi stołówkę dla ubogich. Szkoda, że mi się to nie uda.
„Tam gdzie nie ma ludzi, staraj się być człowiekiem”. Idę znałam od zawsze. Wnuczka siostry mojego dziadka, daleka kuzynka, która mieszkała zaledwie dwa domy dalej. Wszystko robiłyśmy razem – uczyłyśmy się, bawiłyśmy, potem nawet zakochiwałyśmy się w tych samych chłopakach. Aż przyszła Noc Kryształowa. Jasne, już wcześniej spotykały Idę różne trudności, zaczęła się coraz bardziej martwić, ale w tamtych chwilach wszystko stało się jasne. Nie ma dla niej miejsca w naszej czystej, idealnej Rzeszy.
Kiedy znalazłyśmy tę kryjówkę, nawet nie myślałam, że może się coś stać. Przecież Hitler musiał się w końcu opamiętać! To wszystko było przejściowe. Dni ukrywania Idy zamieniły się w tygodnie, tygodnie w miesiące, miesiące w lata. Wszystko układało się tak dobrze, że już zapomniałam, że to niebezpieczne. Przypomniałam sobie w więzieniu.
Może to dobrze, że to wszystko się za chwilę skończy. To takie śmieszne, ginąć w Wigilię Bożego Narodzenia. Ludzie są już w domach, świętują, śpiewają kolędy. Nie dożyję już Pasterki. Ale przecież tego zawsze chciałam, być wolna. Wyciągam twarz ku gwiazdom. Mama mówiła, że każda z nich symbolizuje osobę, która odeszła. Dzisiaj pojawi się nowa. Może pokaże się rodzicom i doda im nadziei? Może doda siły Idzie?
Kat popycha mnie w stronę drzewa. Chwytam się kory, smakuje po raz ostatni zapach powietrza… Strzał. Ból. Ciemność. I głos mamy, nucącej „Stille Nacht”.
Wigilia 1940, Warszawa
Jerzy
To najpiękniejsza Wigilia w moim życiu. Nie ma pijanego ojca, który wrzeszczy na matkę, płaczących braci, nie ma zrzędzącej babki. Tylko ja, Elka i wódka. Leżymy nadzy, przytuleni do siebie. Ona jest wyjątkowo radosna, pali mojego papierosa i śmieje się. A ja mógłbym tak na nią patrzeć i patrzeć.
- Jurek! Ty mnie w ogóle nie słuchasz – krzyczy nagle ona, ale zaraz potem zanosi się śmiechem. Za dużo alkoholu.
Tak właściwie to przez alkohol się poznaliśmy. Upiła się tak bardzo, że musiałem odprowadzić ją do domu. Potem spotkaliśmy się przypadkiem, przez Heńka. I jeszcze raz. Aż w końcu wybuchła wojna, a ja powiedziałem jej, że ją kocham.
- Jerzy! – Obrażona Elka okrywa się kocem i wychodzi z łóżka. Podchodzi do kredensu, wyciąga z niego opłatek. – Od mamy – wyjaśnia.
Siada mi na kolanach, przytulam ją mocno.
- Eluś – szepczę w jej włosy – Życzę ci, żebyśmy następne święta spędzili już w wolnej Polsce.
- A ja ci życzę, Jurku – urywa – Żebyś był szczęśliwy. Mimo wszystko.
Zastanawiam się, co znaczy to „mimo wszystko”. Mimo wojny? Mimo rozłąki? Mimo tego, że żyjemy w ciągłym strachu? Chcę się zapytać Elki, ale za późno, ona już śpi. Wygląda wtedy na te swoje ledwie osiemnaście lat. Na co dzień ukrywa się, udaje dorosłą i taką bez uczuć. Może tamta Elka jest prawdziwa? Powinienem być przy niej. Wspierać ją. Może uda mi się zabrać ją do dywersji? Tylko, że ona czuje się tutaj bardzo potrzebna. Nie wygram z jej miłością do ojczyzny.
Muszę się napić, ale już nie gorzkiej wódki – naszej jedynej potrawy wigilijnej. To taka prawdziwie wojenna wigilia – dwoje żołnierzy, pusty stół i tęsknota za bliskością. Wchodzę do kuchni. Po omacku szukam szklanek. Elka nie wpuściła mnie tu odkąd przyjechałem. Inna rzecz, że cały ten czas spędziliśmy w łóżku, ona od czasu do czasu szła po coś do jedzenia. Zapalam światło. Mrużę przyzwyczajone do ciemności oczy. Rozglądam się. Szybko dostrzegam szklanki i dzbanek z wodą, ale moją uwagę przykuwaja wazon. Z wysuszonymi różami. A obok drugi – tym razem ze świeżymi. Kto dał Elce kwiaty? Czemu ona je trzyna? Podchodzę do tych nowszych i szukam bileciku. „Ukochana Lisette! Wszystkiego dobrego z okazji świąt. Na zawsze Pani D.W.” Ukochana”? „Lisette”? „Na zawsze Pani”? Kim jest D.W.? Co czuje do niego Elka? Dlaczego trzyma kwiaty? Nalewam sobie pełną szklankę wódki i piję jednym haustem – może jednak jestem podobny do ojca? Lekko się zataczając, idę do łóżka. Elka przewraca się we śnie. Wygląda jak dziecko. Boże, tak strasznie ją kocham!
- Eluś – szepczę w jej włosy – Odchodzę.
Tak będzie lepiej. Przecież ja już nie jestem tak ważny. Żeby tylko D.W. był dla niej dobry.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Pią 18:45, 27 Lut 2015    Temat postu:

,,Czy Rosa zrozumiała moja prośbę?" - ach, czyli to było jakieś hasło! Zaintrygowało mnie to.
Szkoda mi Katrin, szkoda mi Grety. To okrutne, że Greta musiała kłamać, żeby jej nie załamać . I ten cytat:
,,Strzał. Ból. Ciemność. I głos mamy, nucącej „Stille Nacht”." - już ci to chyba mówiłam, że twoje zakończenia są świetne!
Postać Katrin jest doskonale oddana, pojawia się tylko na chwilę, a zaraz potem ginie - takich osób były setki tysięcy, bardzo miło (zaraz, czy to pasuje słowo ,,miło"?) że pochyliłaś się nad takimi ludźmi.

Jerzy i Ela... Trochę mi smutno czytać o tym, że ich miłość teraz ogranicza się tylko do cielesnej. Dobra, rozumiem, długo się nie widzieli, ale... Nieeee!!! To znaczy, to jest bardzo realistyczne, po prostu... Tak przykro mi to sobie uświadamiać.
A to:
,,Tak będzie lepiej. Przecież ja już nie jestem tak ważny. Żeby tylko D.W. był dla niej dobry." - niby jestem za Dieterem, ale jak to przeczytałam, to pierwszą myślą było ,,Jerzy, nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!". No ale nic. I tak nie darzyłam go szczególną sympatią (nie zabij mnie Olu Very Happy).
Kiedy można sie spodziewać jakichś romatycznych scen Ela&Dieter?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:07, 07 Mar 2015    Temat postu:

Styczeń 1941, Warszawa
Elżbieta
Major nigdy nie był taki surowy, jak teraz. Aż drżę pod jego spojrzeniem. A przecież wiem, po co przychodzę, wiem, że mam rację. Już dawno powinnam była podjąć tę decyzję.
- Nie ma mowy, Betty. Jesteś potrzebna tu, w Warszawie.
- Ale panie majorze… Proszę. Bardzo mi zależy, żeby być z Jurkiem.
Tak naprawdę zależy mi na tym, żeby wyjechać z Warszawy. Czas uciąć te idiotyczne mrzonki o Weynerze. To Niemiec. To wróg.
- Betty, twój narzeczony ma swoje zadania, a ty masz swoje.
- Panie majorze, ja nie jestem w stanie ich wykonywać. Nie mogę mieszkać dłużej w Warszawie. Proszę, przenieście mnie gdziekolwiek. Nawet do Reichu.
Codziennie czekam na jakiś znak od Dietera. Powiedział mi, że mnie kocha i milczy. Jest wrogiem. Kocham go. Ale jest jeszcze Polska, jest Jerzy, jest Estera zamknięta w getcie.
- Betty, co się dzieje? Tutaj jest twoja mama, twoi przyjaciele.
- Ten Niemiec, któremu zapłaciłam, żeby wypuścił Jurka… On mnie prześladuje – mówię, nie całkiem mijając się z prawdą. – Ja już nie mogę. Boję się. Proszę, przenieście mnie.
- Porozmawiam o tym z górą – godzi się w końcu major – Szkoda. Byłaś jedną z najlepszych łączniczek. Jakbyś jednak jeszcze zmieniła zdanie… Wiesz, gdzie mnie szukać.
- Nie zmienię, panie majorze.
Otulona ciepłym płaszczem wychodzę na ulicę. To wszystko się już skończy. Będę mogła być prawdziwą Polką. Nie będę ciekawsko przyglądać się mijanym Niemcom, mając nadzieję, że któryś z nich to Dieter Weyner. Kiedy w bożonarodzeniowy poranek obudziłam się sama, uświadomiłam sobie wszystko. Pokochałam wroga, chociaż mam, albo raczej miałam cudownego narzeczonego. Zamiast skupić się na walce, myślałam o moich uczuciach. Przestałam kontaktować się z mamą, zapomniałam o Eśce. Stałam się zerem.
Jedyne, co może mi pomóc to ucieczka. Ucieczka od tych problemów, ucieczka od Weynera, ucieczka od matki i od poczucia winy. Do Jerzego. Do walki. Do nowego życia. Czekam z niecierpliwością na decyzję góry. Mam nadzieję, ze major odkrył, jak bardzo jestem zdesperowana. Ile mają samobójców, którzy zgłaszają się na misję w Rzeszy? Przecież tyle jest młodych dziewczyn w Warszawie, któraś na pewno mnie zastąpi. Kiedy w końcu Łukasiński i Beatrycze chcą się spotkać, omal nie biegnę do naszego lokalu kontaktowego. Jedyne, co mnie powstrzymuje, to strach.
- Masz zgodę góry – informuje lakonicznie major.
- Dziękuję. Jakie są moje nowe zadania?
- Dostaniesz nowe papiery. Nazywasz się teraz Anastazja Wolska, masz dwadzieścia lat – Beatrycze, jak zwykle niezauważalna, wyjmuje z torebki kenkartę i ausweis – Wszystkie szczegóły masz w kopercie. Pojedziesz do Przemyśla. Tam spotkasz się z naszym człowiekiem, który przeprowadzi cię na sowiecką stronę. Pojedziesz do Lwowa. Tam pójdziesz do apteki braci Orłowskich. Oni powiedzą ci resztę.
- Tak jest.
Sowiecka strona. Nie myślałam, że skierują mnie tak daleko. Miałam cichą nadzieję, że wyślą do oddziału Jerzego, że wszystko mu wyjaśnię. Dobrze, że jest ten list. Jak jest po drugiej stronie? Czy mi się uda?
Kiedy Beatrycze wychodzi, wymawiając się bólem głowy, podchodzę do majora. On jeden może mieć jakiś kontakt z Jurkiem.
- Panie majorze… Ja wiem, że pan tyle dla mnie zrobił. Ale mam jeszcze jedną, ogromną prośbę. Pan wie, gdzie jest mój narzeczony, prawda?
Łukasiński kiwa głową.
- Ja mogę już stamtąd nie wrócić. Mogą mnie złapać na granicy. Proszę mu to przekazać – wyjmuję szarą kopertę – Bardzo proszę.
W kilkunastu zdaniach próbowałam wytłumaczyć się Jurkowi ze wszystkich moich błędów. Zapewnić jego i siebie o naszej miłości. Zamknąć za sobą drzwi.
- Dobrze, Betty.
- Dziękuję. Za list i za… wszystko. Współpraca z panem była dla mnie bardzo ważna – mówię. – Dziękuję, że mi pan pomógł.
- Elu, dziecko, ja to obiecałem twojemu ojcu – Na wspomnienie taty robi mi się jednocześnie przyjemnie i bardzo smutno – Uważaj na siebie i wróć cała z Lwowa.
- Wrócę, panie majorze.
- Będę miał oko na twoją mamę.
- Dziękuję – plątam się. Rzeczywiście, major był parę razy u nas w domu, za młodu skończyli z tatą tę samą szkołę podchorążych. Przez ten ponad rok współpracy nie zwracałam na to uwagi, Łukasiński był po prostu moim przełożonym. Tak naprawdę nazywa się Cezary Gliński.
- Do zobaczenia w wolnej Polsce – mówi major na pożegnanie.
Styczeń 1940
Jerzy
„Najdroższy Jurku!
Piszę do Ciebie, chociaż tak naprawdę nie mam słów. Nie wiem, co Ci powiedzieć. Nie zasługuję na Twoją uwagę, Twój czas jest zbyt cenny by marnować go na moje tłumaczenia. Nie wiem, co stało się takiego, że postanowiłeś odejść… Chociaż mogę się tego domyślić. To D.W. i jego róże, prawda? Chciałabym Cię zapewnić, że to wszystko nie tak, jak myślisz, ale to nie prawda. Tak, zakochałam się w D.W. – jak dobrze, że nie wiesz, kim on jest! Myślałam o nim codziennie, każdej nocy. Ale teraz, kiedy nie ma Cię przy mnie, to czuję, że zabrakło mi czegoś bardzo ważnego. D.W. to tylko mrzonka. Kocham Cię, Jurku! Wiem, brzmię teraz tak egoistycznie, ale… Nie wiem, co mną kierowało. Tak strasznie za Tobą tęsknię i tęskniłam. Wiem, że nie zasługuję już na Twoją miłość…
Kocham Cię,
Na zawsze Twoja,
Elka”

Codzienne czytanie tych kilkunastu zdań od Elki stało się moi rytuałem. Liczę na to, że w końcu pojawi się w nich wskazówka, co mam robić. Walczyć i zapomnieć o niej? Pławić się w moim zranieniu? A może posłuchać serca, rzucić wszystko, gnać do Warszawy i powiedzieć, że kocham i wybaczam? Czemu jest taka szczera? Czemu mówi o miłości do D.W.? Czy był ważniejszy? Czy ucieknie do niego? Dlaczego w ogóle o tym myślę? Powinienem walczyć. Na miłość będzie czas po wojnie.
Z rozmyśla wyrywa mnie szmer w krzakach. Wszyscy poszli na akcję, ja jeden zostałem na warcie. Może to dobrze, jak mnie zabiją? Koniec z marną egzystencją. Elka będzie mogła spokojnie kochać D.W.
- Jurek! – na przedzie stoi „Ryś”.
Inny niż zwykle. Blady, cały się trzęsie. Pierwszy raz widzę w oczach kogoś z oddziału łzy. Poza „Kozicą”.
- Co się stało?
- Niemcy, oni strzelali do nas jak do kaczek. Nie żyje „Heniek”, „Matys”, „Kary”. A Maryśka… – głos mu się łamie.
Nie musi nic więcej mówić. Znam już ten ton, znam też „Kozicę”. Zawsze latała pomiędzy kulami, nigdy na siebie nie uważała. Dziwnie jest myśleć o niej w czasie przeszłym. Elka pewnie teraz krzyczałaby, że do końca trzeba mieć nadzieję.
- Gdzie ona jest?
- Przyniósł ją dowódca. Teraz leży tam, pod drzewem.
- Może trzeba ją opatrzyć? – jestem wściekły, że wszyscy postawili już krzyżyk na Marysi, że nikt nie chce jej pomóc.
- To nic nie da, Jurek.
Nie mogę znieść gadania „Rysia”. To jest jego siostra, czemu nie chce jej ratować?
- Trzeba pójść po lekarza! – krzyczę.
- Jurek, zrozum, to nic nie da.
Podchodzę do Marysi. Jest taka blada, koc, którym ktoś ją nakrył, z każdą chwilą staje się coraz bardziej czerwony. Drży.
- Marysia, wytrzymaj – szepczę, chwytając ją za rękę – „Ryś” pojechał po lekarza.
- I tak umrę – mówi ona. – Zimno.
Zdejmuję kurtkę i ją nakrywam. Nie mogę patrzeć, jak z chwili na chwilę staje się coraz słabsza.
- Jurek, ja ci muszę coś powiedzieć… Ty to musisz wiedzieć.
- Powiesz mi, jak wrócisz do zdrowia, Maryśka.
- Nie, ja muszę teraz. Kocham cię, Jurku. Te chwile, które z tobą spędziłam były… - zaczyna, ale już nie kończy.
Całuję jej małą, dziecinną jeszcze dłoń. To nie tak powinno być. Takie młode dziewczyny nie powinny walczyć, nie powinny ginąć. Mają się malować, tańczyć, stroić!
- Marysiu – szepczę, gładząc martwą twarz dziewczyny – Marysiu, teraz już wszystko będzie dobrze.
Może teraz się wytańczy za te lata stracone w lesie?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Roma
Szeregowy



Dołączył: 10 Paź 2014
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdzieś z Kresów

PostWysłany: Nie 18:42, 08 Mar 2015    Temat postu:

Jakie to... piękne. To za mało.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Wto 12:01, 10 Mar 2015    Temat postu:

Olu. Stwierdzam to z całą pewnością, my po prostu nieświadomie nawiązujemy połączenia telepatyczne. O co chodzi?
O śmierć Kozicy! Planowałam podobną sytuację (zauroczenie->niespełniona miłość->śmierć osoby pokrzywdzonej przez miłość) w tym nowym, inspirowanym wierszem M.Hillar, o którym ci pisałam. Ależ spokojnie, spokojnie. Nie ukradnę ci pomysłu. :'D
Bardzo mi szkoda Kozicy. Znów mamy to motyw uczucia wyznanego zbyt późno (choć wcześniej go pocałowała, no ale to było raczej nieoficjalne). Taka młoda, zadurzyła się w nieodpowiednim mężczyźnie... Takie sytuacje zawsze załamują mnie na nowo i wciąż na nowo! Ogólnie co do części z Jerzym, to chyba pierwszy raz zrobiło mi się go szkoda. Oj, jak szkoda! Jest teraz zupełnie sam, w zimnym lesie, w niebezpieczeństwie... Mam nadzieję, że kogoś dla niego stworzysz...

Elka... Między młotem a kowadłem normalnie. To straszna sytuacja, musieć wybierać między powinnością wobec ojczyzny a własnym szczęściem. To bohaterskie, że wybrała powinność wobec Polski, ale też tragiczne. Boję się o nią i o ten Lwów. Przecież wtedy tam było tak... Niebezpiecznie! Sowieci, ludzie z UPA, tu i ówdzie Niemcy... Mam nadzieję, że nic jej się nie stanie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dłużewska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 2938
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:43, 17 Mar 2015    Temat postu:

Mam aż trzy zaległe części! Embarassed
Teraz przeczytałam tę z 25.02 i rozmowa Eli z Weynerem wydaje mi się bardzo chaotyczna, ale to pewnie wynik okoliczności. Elka mnie zszokowała, może nawet zdenerwowała słowami, że ma w torebce coś zakazanego. To było bezmyślne, w ogóle drażni mnie jej zaufanie do Dietera.

Rosę za to darzę sympatią od początku. Szkoda mi jej nawet, bo tęskni za bratem, choć się poróżnili. Widać, że brakuje jej dawnych z nim stosunków. No i dopada ją zwątpienie w sens oporu.

Greta... Greta zachowała się w typowy dla siebie bezczelny i niepokorny sposób, krzycząc o kwiatach. Jak zawsze imponująca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dłużewska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 2938
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:55, 31 Mar 2015    Temat postu:

A więc podlewanie kwiatków było jakąś wiadomością. Bardzo mnie ciekawi, co dalej będzie z Gretą.

Katrin - postać epizodyczna, ale ten epizod opisałaś brawurowo. Zresztą brawurowo piszesz całe to opowiadanie.

Część o wigilii Jurka i Elki smutna! Smutna, melancholijna i to, jak łatwo on pogodził się z obecnością kogoś innego w życiu Elki, pogodził się z tymi różami i liścikiem! Aż mi się płakać chce, że on nie umie zawalczyć, zasypać jej pytaniami... Ale to jest Jurek: spokojny, pokorny wobec Eli, pragnący jej szczęścia, zdający sobie sprawę ze swojej ciągłej nieobecności. Ale dlaczego on tak się zachowuje? Daje jej wolną rękę, akceptuje prawdopodobną zdradę. On się czuje przegrany. Nie wiem, czy tylko w życiu prywatnym, czy w walce o Polskę już też.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dłużewska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 2938
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:33, 01 Kwi 2015    Temat postu:

Dziś, przy tej ostatniej części, już zupełnie mi łzy popłynęły z oczu. Nie spodziewałam się po Eli takiej szczerości, nie spodziewałam się, że ona jeszcze wyzna Jurkowi miłość, że będzie za nim tęsknić. To takie heroiczne z jej strony, że postanowiła wyjechać z Warszawy i już nie szukać, nie czekać na Dietera! No i jedzie do Lwowa, czekam więc na ciąg dalszy.

Śmierć "Kozicy" absolutnie do płakania. Zresztą, każda opisywana przez Ciebie śmierć jest naznaczona taką tęsknotą i żalem, że aż ściska w klatce piersiowej.

Biedny, biedny Jurek! On tę Elkę tak kocha.
Cytat:
Codzienne czytanie tych kilkunastu zdań od Elki stało się moi rytuałem. Liczę na to, że w końcu pojawi się w nich wskazówka, co mam robić. Walczyć i zapomnieć o niej? Pławić się w moim zranieniu? A może posłuchać serca, rzucić wszystko, gnać do Warszawy i powiedzieć, że kocham i wybaczam? Czemu jest taka szczera? Czemu mówi o miłości do D.W.? Czy był ważniejszy? Czy ucieknie do niego? Dlaczego w ogóle o tym myślę? Powinienem walczyć. Na miłość będzie czas po wojnie.

Jakie to piękne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 23:21, 03 Kwi 2015    Temat postu:

Styczeń 1941, Monachium
Greta
Jak pięknie pachnie wolność. Wiatr pląta mi włosy, słońce łaskocze policzki. Przeżyłam. Wyszłam. Nie odkryli tego, kim jestem. Udało się. Chciałabym śmiać się, tańczyć, kochać. Ile dałabym za butelkę szampana!
Opuszczam mury więzienia. Monachium nic się nie zmieniło, choć przez ten miesiąc zmieniło się przecież wszystko. Siedziałam z czterema dziewczynami. Pierwsza była Katrin, w połowie Żydówka, która ukrywała swoją przyjaciółkę. Kula w łeb. W wigilię. Potem Annelise, młoda dziewczyna, która kochała kobiety. Miała śliczne czarne włosy. Może nawet była złego pochodzenia? Nigdy się jej nie bałam, nie zachowywała się w stosunku do mnie dwuznacznie. Zrobiłyśmy sobie Sylwestra, przekupiłyśmy strażnika naszymi bransoletkami i przyniósł nam trochę wódki. Annelise miała piękny głos, śpiewała, tańczyłyśmy. A potem zastanawiałyśmy się, czy dożyjemy kolejnego roku. Zabrali ją do Ravensbruck drugiego stycznia. I wtedy zaczęły się przesłuchania. Na szczęście nie bili. Tylko kazali robić przysiady, sto, dwieście, pięćset jednej nocy. Aż zemdlałam. Obudziłam się w szpitalu, tam odżyłam. Ale na Gestapo raj nie trwa długo, znów się do mnie wzięli. I poszłam do karca, na stójkę. Miałam przed oczami zakochane, wpatrzone we mnie oczy Dietera. Prawie go słyszałam… Kiedy wróciłam, w mojej celi były już dwie dziewczyny. Leni van Trieg, komunistka z arystokratycznej rodziny. Często ją przesłuchiwali. Kiedy patrzyłam na jej zmasakrowane ciało, wiedziałam, dlaczego się narażam. Dlaczego to wszystko robię. Zmarła jednej nocy, po przesłuchaniu. Złamali jej żebra, wyrwali paznokcie, przypalali papierosami. Może to i dobrze? Przynamniej się nie męczyła. Jeszcze Sophia, o której nikt nic nie wiedział. Cicha, oddana nazistka. Mówiła, że siedzi za kradzież. Leni podejrzewała, że to wtyka, że jest zbyt dobrą Niemką, że za bardzo wierzy w Rzeszę. Z drugiej strony, wszystkie tu udawałyśmy idealne Aryjki.
Na drugim końcu ulicy czeka Rosa. Przez te wszystkie dni była taka obca. Nie zaprzątałam sobie nią myśli. Chciałam przeżyć, przeżyć, przeżyć! To, co było na wolności, było zbyt odległe. Oby tylko przyjaciółka zniszczyła mikrofilmy…
- Greta! Boże, wiedziałam, że cię wypuszczą, przecież nic takiego nie zrobiłaś. – Rosa podbiega do mnie i mocno przytula – Jesteś taka dzielna.
Tuż obok Rosy stoi mój Dieter. Mój? Co to robi? Nie powinien być w Warschau? Służyć Hitlerowi? Przez chwilę zastanawiam się, czy on robi ludziom to, co tutaj zrobili młodej, pięknej Leni. A potem już tonę w jego ramionach. Nawet nie wiedziałam, że tak potrzebuję czyjegoś ciepła, obecności, miłości.
- Dieter… Co tu robisz? – szepczę, choć to takie idiotyczne. Ale są sytuacje, gdy szept jest naturalny. Jakbyśmy bali się, ze głośne słowa zburzą to chwilowe porozumienie dusz.
- Gdy tylko Rosa mi powiedziała, przyjechałem. Za co cię wzięli? Bili cię? Co ci zarzucali?
- To nic, Dieter. Nieważne. Nie bili. Wszystko w porządku, ważne, że już wypuścili.
Nagle czuję, że nie mam już siły. Nie chcę być dłużej szpiegiem, bać się. Nie chcę więcej siedzieć w więzieniu. Mam dwadzieścia trzy lata, jestem młoda, przerażona i chcę żyć. Chcę kochać. Chcę mieć męża i dziecko. To wszystko, co przeżyłam w więzieniu – głód, zimno, zmęczenie, strach, upokorzenie, wraca. Już nie muszę być dzielna. Łzy spływają mi po policzkach, topią się w koszuli Dietera.
- To było okropne. Nigdy się tak nie bałam – pozwalam sobie na chwilę szczerości. Nie powinnam. – Nocami budziły mnie krzyki przesłuchiwanych… TORTUROWANYCH ludzi!
- Greta, zapomnisz. Zapomnisz – Dieter kołysze mnie w ramionach, całuje, wyciera łzy.
- Nie chcę zapominać. Nie potrafię. Wyjedźmy stąd, proszę. Ucieknijmy gdzieś. Nie chcę się bać.
- Wszystko w porządku. Wypuścili cię. Już cię nie wezmą. Będzie dobrze.
Styczeń 1941, Berlin
Charlotte
Berlińskie wieczory są zdecydowanie zbyt ponure. Ludzie zaczynają martwić się chwilowymi niepowodzeniami na froncie. Coraz więcej jest rodzin, gdzie brakuje któregoś mężczyzny. Wojna, wojna, wojna. Jakby wszyscy zwariowali.
Mam już czasem dość bycia w połowie Amerykanką. Tak kocham moją ojczyznę, moje wielkie Niemcy. Z każdym wykładem z literatury, z każdym przeczytanym wierszem Heinego, coraz bardziej czuję się Aryjką. Bo przecież nią jestem. Jestem lepsza od tych wszystkich ludzi, których nasi dzielni żołnierze pokonują na frontach Afryki, Francji,Włoch. Chciałabym coś zrobić, być z chłopcami ale, jako kobieta mogę przepisywać sprawozdania w miejscowym urzędzie gestapo. Nie lubię tego robić. Za dużo tam krwi.
- Lotta! Lotta! – słyszę zmęczony głos mamy, która właśnie wchodzi.
Źle się na nią patrzy. Jest chuda, smutna, zabiedzona. Nienawidzi Hitlera i się z tym nie kryje. Dlatego pewnie całe dnie sprząta toalety. A przecież kilkanaście lat temu była wziętą pianistką.
- Tak, mama – podchodzę do niej i zabieram lekkie torby z zakupami. Nie mamy zbyt dużo pieniędzy.
- Co to jest? – z niespotykaną energią wyciąga przed siebie list z SS. Adresowany do mnie – Mogę się dowiedzieć?
- Możesz – mówię, wyjmując kopertę z jej rąk. Szybko czytam treść – przyjęli mnie – Parę tygodni temu wstąpiłam do partii. Potem złożyłam podanie o przyjęcie do SS. Udało się.
Czuję dłoń mamy na swoim policzku. Boli. Mama nigdy mnie nie uderzyła.
- Lotta! Masz amerykańskie nazwisko i obywatelstwo. W każdej chwili mogłabyś stąd wyjechać! Uciec! A ty się sama pchasz w to bagno!
- To nie jest bagno, mamo. To obowiązek.
- Obowiązek? Nie widzisz, że my przegramy tę wojnę. Lotta, chcę żebyś była bezpieczna. Chcę, żebyś po wojnie nie musiała ukrywać się jak szczur!
Słucham jej z niedowierzaniem – przecież to oczywiste, że wygramy wojnę. A ja powinnam pomóc naszej ojczyźnie.
- Lotta, masz dopiero osiemnaście lat. Niedawno skończyłaś szkołę. Idź na studia, zrób dyplom. Albo wyjdź za mąż.
- Zrobię dyplom, kiedy zwalczymy całe żydostwo tego świata – mówię z przekonaniem – Teraz nasz wódz mnie potrzebuje.
- Lotta! To cię zniszczy! – mama zaczyna płakać. Nie wiem, co mam zrobić. Czemu ona nigdy mnie nie rozumie? – Lotta, nie chcę, żeby moje dziecko było mordercą.
- Takie są moje obowiązki, mamo – mówię sucho, wychodząc.
Nie mam siły myśleć o tym, co powiedziała mi mama. Przegramy wojnę? Będę mordercą? Chce, żebym miała normalne życie? Nie, mamo! Wygramy! Zniszczymy te żydowskie szczury, wtedy wszystko będzie lepiej. A ja pomogę w tym wszystkim. Spoglądam na wiszące nad łóżkiem zdjęcie Adolfa Hitlera.
- Może pan na mnie liczyć, Mein Furher – szepczę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna -> Fan made / Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Strona 8 z 10

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Programy
Regulamin