Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna
Zaloguj

Pokochać wroga - autorskie
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna -> Fan made / Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lora
Generał



Dołączył: 04 Sie 2014
Posty: 518
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:15, 24 Paź 2014    Temat postu:

A mnie się podoba zabieg pokazujący przysięgę, to świetne pokazanie, że tak naprawdę to co myślimy i czujemy to tylko efekt chwili, że tu nie ma żadnego constansu. Przysięgając Elżbieta myślała o Polsce i o tym, że miłość do Jerzego zapiera jej dech w piersiach a później... W tej części uświadomiłam sobie, że już bardzo bardzo czekam na pierwsze spotkanie Elżbiety i Dietera.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:48, 25 Paź 2014    Temat postu:

Pierwszą, tą polską cześć dedykuję Madzi, a drugą, niemiecką - Lorze.
31 grudnia 1939, Warszawa

Jerzy
Czasami Elka mnie irytuje. Kocham ją, jest dla mnie najważniejsza, ale nie potrafię jej zrozumieć. Może to kwestia różnicy wieku… Nie, nie chodzi o to, że ona robi coś źle, ale mam wrażenie, że nie dorosła jeszcze – ani do związku, ani do walki. Poprosiła mnie, żebyśmy razem poszli do Estery, potańczyć i razem powitać nowy rok. Czy ona naprawdę nie wie, ile ryzykuje? Eśka jest sympatyczna, solidna i godna zaufania, ale w każdej chwili do jej mieszkania mogą wpaść Niemcy i wszystkich pozabijać. Nie, nie jestem wielkim żołnierzem, ale… nie chcę tak ginąć. Wolałbym w czasie walki. Zresztą, nigdzie dzisiaj nie pójdziemy. Mam rozkazy.
- Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz iść ze mną do Estery? Przecież ją lubisz – trajkocze Ela, kiedy idziemy ulicą - Kiedyś nawet byłam zazdrosna, ale… Przeszło mi. Chciałam spędzić z nią ten dzień, chciałam się wytańczyć, ale…
- Ela, ja też bym chciał. Ale nie.
- Daj mi dokończyć – mówi, przekrzywiając głowę – Mam lepszy pomysł. Matka idzie dzisiaj do swojego gacha – nie cierpię, kiedy mówi o swojej matce w tak pogardliwy sposób – I chciałabym… żebyś do mnie przyszedł.
Nie. Proszę, Ela, nie mów tego. Przecież ty masz dopiero siedemnaście lat, przecież ty nawet nie chcesz iść ze mną do łóżka! Nie chcę cię skrzywdzić…
- Nie mogę – mówię chłodno – Mam coś innego do roboty.
- Coś innego? – pyta, urażona – A co jest lepszego od spędzenia sylwestra ze swoją dziewczyną?
- Elu - biorę głęboki wdech i chwytam ją za rękę – To naprawdę nie jest nic przyjemniejszego. Chciałbym spędzić ten czas z tobą, ale…
- Ale jest inna? – pyta ona, najzupełniej poważnie.
Przystaję. To ja walczę, ja dzisiaj zabiję człowieka, a ona.. Ona sugeruje, że jest jakaś inna? Kiedy? Między randkami z Elą a magazynowaniem broni? Albo między śledzeniem zdrajców a pomocą mamie w sklepie?
- Nie ma żadnej innej – wchodzimy do jakiejś bramy – Po prostu, jest akcja…
- Akcja? – pyta ona, z niezadowoleniem w głosie – A miałeś być tylko mój… – wzdycha.
- Nigdy ci tego nie obiecywałem.
- Ty mi nigdy w ogóle nic nie obiecywałeś…
A więc o to jej chodzi! Czasem dziwi mnie kobieca natura… To nie jest czas na trwały związek, my zawsze możemy zginąć… Nie chcę jej ranić.
- Elka! Nie bocz się! Chciałbym z tobą spędzić czas, ale mam rozkazy…
- Rozkazy, rozkazy! – przedrzeźnia mnie – One są ważniejsze?
Jakim cudem Ela jest w konspiracji? Nie tak powinien zachowywać się żołnierz? Przecież przysięgałem, być bezwzględnie posłusznym. Nie mogę być żołnierzem tylko wtedy, gdy mi pasuje… Czy ona tego nie wie?
- Ela, jesteśmy przede wszystkim żołnierzami – mówię, całując ją w czoło – A ty, nie masz żadnych zadań.
- Mam. Roznoszę papierki po mieście – mówi z wściekłością – I co, twoje papierki nie mogą poczekać do jutra? – pyta.
- „Betty” – mówię do niej pseudonimem – Ogarnij się, proszę. Zachowuj się jak żołnierz! – jestem nieostrożny, ale tylko to pomoże mi przywrócić moją Elę – tę, którą kocham.
- Po prostu tego nie rozumiem…
- Kiedyś zrozumiesz… Kocham cię, wiesz? – mówię i całuję ją w nos.
31 grudnia 1939, Monachium
Dieter
Jak to dobrze, znów być w domu… W spokojnym, ciepłym domu, gdzie czekają zawsze uśmiechnięte mama i Rosamunde. Co do Warszawy… Rosa miała rację. Jak zwykle. Mam przesłuchiwać – co tak naprawdę oznacza bicie więźniów do nieprzytomności. Jestem w tym coraz lepszy, osiągam dobre wyniki. Tylko coraz więcej pieniędzy przeznaczam na wódkę. Tutaj, w domu, mogę zapomnieć. Rosa chyba to rozumie, bo organizuje czas tak, że nie mam czasu na rozmyślania – a to spotkanie z Karlem i Peterem, a to jakieś spotkanie organizacji charytatywnej, a to ognisko. Dzisiaj pojechaliśmy do Grety, świętować nowy rok. Nie widziałem jej do czasu tamtej nocy. Nawet nie zastanawiałem się, co teraz robi. W Warszawie nie ma ani chwili, ani nastroju na uczucia. To niepożądane.
- Hans! – moja siostrzyczka wylewnie wita się ze swoim chłopakiem. Chyba już zaakceptowałem ten związek, widzę, że Fritz ma wobec niej poważne zamiary.
Znowu jesteśmy w tej komórce. Znowu gra swing, nawet Peter i Karl są. Tylko, że coś jest innego. Nie chodzi o to wszystko, co zaszło między mną, a Gretą. Ja jestem innym człowiekiem, zresztą oni też. Nie potrafimy już być wolnymi.
- Dieter! – gwiazda wieczoru, jaśnie panienka von Witzleben w końcu zwraca na mnie uwagę – Dieter, tak się stęskniłam – mówi, całując mnie w usta.
Znowu. A ja znowu ulegam jej urokowi… Przecież, cokolwiek ona nie zrobi, to ja jej i tak wybaczę… Jak to się nazywa? Kochać za bardzo?
- Greto – mówię oficjalnie – Pięknie dziś wyglądasz.
- Oj, Dieter, Dieter – śmieje się ona, dmuchając mi dymem ze swojego cygara prosto w twarz – Nic się nie zmieniłeś.
Nieprawda, Greto. Zmieniłem się nie do poznania, ale nie chcę, żebyś o tym wiedziała. Może lepiej, żebyś pamiętała mnie jako idealistę, który nie chciał służyć w Dachau? Co ta wojna ze mną robi? Czy to dobrze, że chcę w końcu pokazać, że i wśród Weynerów są porządni Niemcy?
- Co tam w Warszawie? – pyta ona, jak zwykle, zupełnie nonszalancko. Tylko ona może pytać o narodowy socjalizm, służbę w SS, popijając szampana.
- Dobrze – mówię – Mam dużo pracy. Czasem nie wychodzę z mojego gabinetu cały dzień –„Bo za długo wytrzymują” dodaję w myślach – Warszawa to niebezpiecznie miejsce, Greto. Dobrze, że tam ze mną nie pojechałaś.
- Przemyślałam to – Greta nie przejmuje się towarzystwem Hansa, Rosy, Karla i Petera – Pojadę z tobą do Warszawy. O ile oczywiście twoje oświadczyny są dalej aktualne.
Greta. Warszawa. To do siebie nie pasuje. Ona jest symbolem tego dobrego Dietera, Dietera – człowieka, Dietera – idealisty. Ona jest promyczkiem, jest powodem dla którego tak kocham Monachium. A Warszawa? Tam nie ma Dietera – jest Mann Weyner, brutalny śledczy.
- O, Boże, Greta! Tak się cieszę – do mojej ukochanej podbiega Rosa i mocno ją przytula – Będziemy teraz rodziną. Dieter – mówi do mnie – Pilnuj jej lepiej. Bo ci wyfrunie.
- Greta… - zaczynam – Warszawa to nie jest miejsce dla niemieckich kobiet.
Dopijam wino i wychodzę z tej komórki. To już nie jest miejsce dla mnie, ja już nie chcę tej wolności. Ja już nie pasuje. Ani do Rosy, ani do Grety, ani do swinga…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lora
Generał



Dołączył: 04 Sie 2014
Posty: 518
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 1:09, 26 Paź 2014    Temat postu:

Czyżby Twoim zamiarem było pokazać nam proces dojrzewania Elżbiety; jeśli tak to zamysł jest fenomenalny! Co do czasu antenowego Niemców mam oczywiście kilka swoich ulubionych cytatów:

Cytat:
pyta ona, jak zwykle, zupełnie nonszalancko. Tylko ona może pytać o narodowy socjalizm, służbę w SS, popijając szampana.


Cytat:
To już nie jest miejsce dla mnie, ja już nie chcę tej wolności. Ja już nie pasuje. Ani do Rosy, ani do Grety, ani do swinga…


Z każdą częścią co raz bardziej lubię to opowiadanie, uwielbiam jej analizować, łączyć fakty z poprzednich części z faktami z nowej, odkrywać co raz nowsze aspekty. Przez to, że piszesz je w takiej formie z różnych perspektyw czasowych, z punktu widzenia różnych postaci jest jak puzzle, wspaniałe puzzle, które ja lubię układać Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Nie 20:24, 26 Paź 2014    Temat postu:

Och, och, och! Szalenie dziękuję za dedykację i tę cudowną część z tym, czego chciałam! <3 Wrzruszyłam się.
Wiesz, rozumiem i Elę, i Jerzego. Ja myślę, że ona jest dojrzała, tylko jeszcze się nie... zaaklimatyzowała. Bardzo wiarygodna taka kłótnia, bez krzyków, ale z ciętą wymianą zdań. Świetne! Smile
Dieter - dziwi mnie, że jeszcze się nie utopił w tej rzece nazizmu (och, jakie zgrabne określenie mi przyszło na myśl). Zazwyczaj ci, co na początku byli dobzi, potem się zmieniali... Chodzi mi oczywiście o uczucia, bo jakbym miała oceniać Dietera podług pracy, to... Uznałabym, że jest naprawdę zezwierzęcony.
A teraz chętnie poczytałabym o amorach, no wiesz Dieter&Greta. Smile Ale do niczego nie zmuszam.
Ciekawa część! Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:41, 31 Paź 2014    Temat postu:

Dla wszystkich, którzy ponad miesiac cierpliwie czekali na spotkanie Dietera i Eli, a szczególnie dla Madzi.
Maj 1945, Milanówek
Elżbieta
Po raz pierwszy od dawna pozwoliłam sobie na myśli o Dieterze. Na co dzień staram się normalnie funkcjonować – szukam pracy, bliskich, Heńka. Mama Jurka próbuje namówić mnie na odpoczynek, ale ja nie chcę. Nie potrafię żyć na jej utrzymaniu i nic nie robić. Zabija mnie ta egzystencja – pozbawiona sensu, nadziei…
Dieter… Czy on jeszcze żyje? Gdzie jest? Myśli o mnie czasem? A czy, jeżeli zginął, to ktoś odmówił na jego mogile choć krótkie „Wieczne odpoczywanie”? Czy zawsze będzie tylko tym okropnym szwabem? Czasem czuję, że jego już nie ma. Staram się wierzyć w naszą przyszłość, w to, że wszystkie obietnice się spełnią, ale…To, co było na wyciągnięcie ręki w Bawarii, tu jest jakąś marą, głupim sennym marzeniem. Modlę się, by Dieter przeżył, by był szczęśliwy. I o to, żebym sobie poradziła. Sama.
Marzec 1940, Warszawa
Elżbieta
Marzec to nie jest czas na długie spacery po mieście. Roztapiający się śnieg przenika przez cienką skórkę moich butów, lichy płaszcz (futro sprzedałam, żeby mieć za co utrzymać dom) nie daje ciepła. A jednak, codziennie przemierzam niemal całą Warszawę – ze Śródmieścia, gdzie odbieram u mojej przełożonej, Beatrycze, przesyłki, na Pragę, do majora Łukasińskiego. Major wysyła mnie zazwyczaj na Wolę, a stamtąd pędzę na Stare Miasto, na komplety. Czasem nie mam siły kompletnie na nic, ale nie mam do tego prawa. To był warunek Jerzego – muszę się uczyć.
Z Jerzym coraz rzadziej się widuję. On też jest zajęty, nie wiem, czym, nie pytam. Wiem, że mnie kocha. Że o mnie myśli. I to mi wystarcza. Zresztą, kiedy wracam zmęczona do domu, jedyne, na co mam ochotę, to sen. Urywany, niespokojny, pełen lęku, ale sen.
- Ela! – nagle słyszę jego głos. Czuję dłonie, które układają się na mojej twarzy – Zgadnij, kto to…
- Jurek – obracam się i całuję go na powitanie – Jak dobrze, że jesteś.
- Zabieram cię na spacer – mówi, zupełnie beztrosko.
Uśmiecham się, zdumiona jego pomysłem. Od dawna się tak po prostu nie spotkaliśmy, nie poszliśmy na spacer. Widziałam go ostatnio dwa tygodnie temu, kiedy odbierał ode mnie przesyłkę. Nie mogliśmy dać po sobie poznać, że się znamy.
- Muszę z tym pójść na Wolę – mówię, pokazując torbę.
- Zaprowadzę cię – wygląda na zdesperowanego. On przecież nie może wiedzieć, gdzie idę. Gdzie jest cały jego rozsądek? To on zawsze mówił mi, że tego, tego, tego nie wolno, że jesteśmy przede wszystkim żołnierzami, a dopiero później kochankami.
- Nie możesz, Jerzy – staram się być stanowcza, chociaż wszystko we mnie mówi mi, jak bardzo chcę spędzić ten czas z nim – To są moje sprawy.
- Moje sprawy, moje sprawy – przyciąga mnie do siebie i namiętnie całuje – A ja, to co?
- Jerzy, puść mnie. Ktoś na mnie czeka… - wyrywam się z jego objęć, poprawiam torbę, która spadła mi z ramienia i idę.
- Ela! Poczekaj! – krzyczy za mną, biegnie, a w końcu chwyta za ramiona – Potrzebuję cię.
- Mam już zadania – nie chcę z nim pracować. Chcę oddzielić moje szczęście od obowiązków – Jerzy, ja naprawdę nie mogę się spóźnić.
- Nie o to chodzi – mówi, bierze głęboki wdech i spogląda na mnie poważnie – Zabiłem kiedyś kobietę. Matkę dwójki dzieci – głos mu się łamie – A dziś okazało się, że to pomyłka.
Przywieram do niego całym ciałem, chwytam jego dłonie, pozwalam całować włosy. Jerzy. Mój kochany Jurek, piękny żołnierz sprzed wojny, mordercą. Likwidatorem, pardon. I zabił niewinną kobietę… Co się dzieje z naszym światem?
- Jerzy… Jerzy tak strasznie mi przykro – szepczę w jego koszulę – Pomyłki się zdarzają…
- Te dzieci są teraz w sierocińcu. U sióstr. Ich ojciec poległ w kampanii wrześniowej. A my oskarżyliśmy wdowę po bohaterze o zdradę, zabiliśmy ją, a jego dzieci…
- Jerzy, to nie jest Twoja wina. To nie Ty wydałeś wyrok… - mówię, próbując zakończyć tę rozmowę – Muszę iść. Naprawdę.
Jestem okropna. On mnie teraz potrzebuje. Chce, żebym przy nim była. Ale ja muszę, przysięgałam. Jestem żołnierzem. My jesteśmy żołnierzami, a nie kochankami.
- Ela… daj mi się zaprowadzić. Chociaż do tramwaju.
- Nie będę jechać tramwajem – mówię, tak całkiem zwyczajnie – To zbyt niebezpieczne.
- To cię zaprowadzę… Ela, nie zostawiaj mnie teraz – szpecze, ściskając moją dłoń – Potrzebuję się upewnić, że nie jestem złym człowiekiem.
Łamię wszystkie zasady konspiracji. Już dawno mała paczuszka owinięta w szary papier, która spoczywa na dnie mojej torby, zakryta nićmi, portfelem, lusterkiem, pomadką, chusteczką i książką, powinna zostać dostarczona. A Jerzy nigdy nie powinien wiedzieć czym się zajmuję. Ale to nie jest takie ważne… Trzymając się za ręce, idziemy Hożą. Nic nie zwiastuje katastrofy…
Marzec 1940, Warszawa
Dieter
Zmienili mi przydział. Już nie zajmuję się przesłuchaniami, teraz, jak na złość, chodzę po ulicy i szukam potencjalnych bandytów. Czasem żal mi tych ludzi, którzy kulą się pod lichymi płaszczami, biegają ulicami, chuchają w czerwone od zimna dłonie, by choć trochę się ogrzać.
Dzisiaj jest wyjątkowa podła pogoda. Śnieg od kilku dni spływa ulicami, nie przypominając tego białego puchu, który kilka miesięcy temu okrył warszawskie ulice… A po ulicy kręci się, jak zwykle tyle młodych ludzi. Młodych? Mówię jak staruszek! Przecież to moi rówieśnicy, może gdyby to były inne czasy, piłbym z nimi szampana. Jedna para wzbudza moje szczególne zainteresowanie. Drobna, ubrana po męsku dziewczyna z krótkimi włosami (taka tu teraz moda, wydaje mi się, że krótkie włosy są tańsze w pielęgnacji) z małą torbą na ramieniu, którą ściska jak najcenniejszy skarb. I wysoki chłopak, z takimi smutnymi oczami. O czyms dyskutują, on ją całuje, ona się wyrywa, a zaraz potem rzuca mu na szyję… Czyli nie zabraliśmy wszystkiego! Czyli jest tutaj jeszcze miłość… Dziewczyna poprawia torbę, chwyta chłopaka i idzie szybko w stronę przystanku.
- Dziwni jacyś – mówi Schlapke, czterdziestolatek, z którym jestem na patrolu.
- Czy ja wiem? Normalni… Zakochani. Też tak chodzę z moją narzeczoną.
- Oj, Weyner, Weyner… kMusisz się jeszcze dużo nauczyć. Popatrz na jej torbę… Czemu ściska ją tak mocno? A ten chłopak, co mu się wybija zza paska?
Faktycznie! Ten chłopak, pewnie mój rówieśnik, ma przy sobie broń!
- Na co czekasz Weyner?
Podchodzę do zakochanych z zawziętą miną. Dziewczyna patrzy na mnie ze strachem, ale usiłuje się uśmiechać. Jest bardzo ładna – ze zdumieniem stwierdzam, że nawet ładniejsza, niż Greta. Idealne rysy twarzy, idealna sylwetka i uśmiech, którym mogłaby podpić Hollywood.
- Dokumenty proszę.
Marzec 1940, Warszawa
Elżbieta
Koniec. To już koniec. Wpadliśmy. Zginiemy. Drżącą ręką wyciągam z torby kenkartę, modląc się, by Niemiec nie zauważył malutkiej paczuszki.
- Imię? – pyta on.
Jest chyba w wieku Jurka, przystojny, ma takie przenikliwe oczy. Zastanawiam się, czy on wierzy, w to, co robi? Dlaczego znalazł się w Warszawie? Czy ma dzieci? Chyba jeszcze nie, ale może jakąś narzeczoną?
- Elżbieta.
- Nazwisko?
- Gojewska – mówię drżącym głosem.
Każdy mój ruch wydaje mi się podejrzany ,wszystko robię źle… Czemu dałam się zatrzymać? Nogi drżą mi, ale jednocześnie chcę uciekać, zostawić niebezpieczeństwo za sobą.
- Pańskie? – Niemiec przegląda dokumenty Jurka.
O, Boże. Wpadliśmy. Przecież tyle razy mnie prosił, żebym na ulicy nazywała go Arturem…. A nie… Jaki ze mnie żołnierz! Zabiłam Jurka przez własną głupotę.
- Artur Boćkowski – mówi on najspokojniej na świecie, ściskając mocno moją dłoń.
Wiem, co to znaczy. Jeszcze, żeby potwierdzić, że wszystko zrozumiałam, układa usta w jedno słowo: Uciekaj! Ale jak? Jak ja mogę tu zostawić miłość mojego życia?
- Otwieraj torbę – podchodzi do mnie inny, grubszy, na oko czterdziestoletni żołnierz.
Patrzę przed siebie. Do najbliższej bramy jest jakieś dwanaście metrów. Nie zdąży mi nic zrobić. Ale, co będzie z Jerzym? „Uciekaj!” czytam jeszcze raz z jego twarzy.
Nie poznaję sama siebie. Zamiast posłusznie otworzyć torbę, biegnę. Przed siebie, już nie do bramy, ale byle dalej, byle dalej. Nie chcę myśleć o tym, że zostawiłam Jurka. Nie mam dokumentów. Nie mam gdzie spać. Prawdopodobnie skazałam na śmierć miłość mojego życia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lora
Generał



Dołączył: 04 Sie 2014
Posty: 518
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:54, 31 Paź 2014    Temat postu:

Ojej, sama nie wiem czego się spodziewałam po pierwszym spotkaniu Deitera i Elżbiety ale to co dostałam jest genialne. Świetnie zbudowana fabuła, świetnie rozłożone napięcie, aż chce się od razu następny i następny rozdział! Elżbieta nadal jest Elżbietą, czyli dziwnym dziewczątkiem, które samo nie wie czego chce - ale za to lubię to opowiadanie. W tej części czytelnik odkrywa nagle nie odparty urok Jerzego (przynajmniej ja odkryłam) i myśli sobie jak mogłaś z kogoś takiego zrezygnować Elżbieto, jak mogłaś. Reasumując genialnie.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lora dnia Pią 20:57, 31 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Pią 19:58, 31 Paź 2014    Temat postu:

Dzięki, dzięki, dzięki za dedykację! <3
Naprawdę trzyma w napięciu! Rozumiem, rozumiem Elę, że uciekła. Naprawdę. Co się teraz stanie z Jurkiem? A Dieter... jak on znajdzie potem Elę? Czy okaże się dobry dla Jurka? Świetnie przeprowadzona sytuacja!
A Ela zrezygnowała z Jurka, bo on jest dla niej trochę za dojrzały. Takie są przynajmniej moje odczucia. Ojej.... nie no, ja chcę kolejny rozdział! Very Happy
No i bardzo wiarygodne te odczucia Dietera:
,,A po ulicy kręci się, jak zwykle tyle młodych ludzi. Młodych? Mówię jak staruszek! Przecież to moi rówieśnicy, może gdyby to były inne czasy, piłbym z nimi szampana."
Przepraszam, że tak nieskładnie piszę, ale nie wiem nawet, z której strony ugryźć takie fajne opowiadanie! (i ten epitet ,,fajne", ech... zabrakło mi przymiotników na ten rozdział! Very Happy)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:49, 31 Paź 2014    Temat postu:

Wiecie, co jest dla mnie jako autorki cudowne - że dyskutujecie o moim opowiadaniu <3 naprawdę to mnie strasznie mnie motywuje do pisania i pisania i pisania. A mogę Was trochę pociągnąć za język?
"odkrywa nagle nie odparty urok Jerzego (przynajmniej ja odkryłam) " ---- a o co dokładniej chodzi?
I powiedzcie mi, czy wolałybyście teraz może poczytać coś z jesieni 1939, kontynuację marca 1940 czy może wątek niemiecki?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 14:53, 01 Lis 2014    Temat postu:

Tak mnie jakoś wen chwycił i nie puszcza Smile
Listopad 1939, Warszawa
Elżbieta
Coraz ciężej o chleb. Osiąga on niebotyczne ceny, przynajmniej pięć razy tyle, co przed wojną. Nie wiem, skąd już brać pieniądze, wszystko, co miałam cenniejsze sprzedałam. A, nawet jeśli by były, to gdzie iść na zakupy? Głód, który jeszcze kilka miesięcy temu był mi zupełnie nieznany, teraz jest moim stałym towarzyszem… Już nie pamiętam, kiedy nie czułam bolesnych skurczy, kiedy na widok jedzenia nie ciekła mi ślinka… Tata byłby załamany, gdyby nas teraz zobaczył. Mama coraz bardziej ucieka od tej rzeczywistości, która nas otacza… Ucieka w ramiona Adama. Chciałabym, żeby Jurek tu był, żebym też miała miejsce, gdzie nie muszę się o wszystko troszczyć.
Dzisiaj będzie dobry dzień. Z rana wpadła do mnie Nika, koleżanka, harcerka, z którą byłyśmy sanitariuszkami w szpitalu. Tam razem cieszyłyśmy się z każdej, najmniejszej nawet wygranej naszego wojska… To są czasy tak odległe. Naszego wojska już nie ma. Ale jest chleb. Na Brackiej otworzyli sklep. Wyciągnęłam ze skrzyneczki na czarną godzinę ostatni banknot i popędziłam na przód. Jedzenie. W sklepie tak pięknie pachnie, że z głodu kręci mi się w głowie. Szynka! Nie jadłam mięsa od siedemnastego września.
- Co mogę kupić za pięćdziesiąt złotych? – pytam, gdy w końcu staję przy ladzie.
- Kanapkę z szynką lub bochenek chleba – mówi wychudzona dziewczyna, stojąca przy kasie.
Jakie to musi być straszne – pracować wśród tylu pyszności, a nie mów nic z tego zjeść, wąchać chleb i mięso, gdy prawdopodobnie jest się tylko po cienkiej herbacie wypitej rano, powoli, by zagłuszyć głód.
- Proszę kanapkę – mówię, wyciągając nasze ostatnie pieniądze.
Wychodzę, ściskając mój najcenniejszy skarb. Już, już wkładam chrupiącą skórkę do ust, gdy z bramy wychodzi mała, ciemnowłosa dziewczynka. Żydóweczka, jak nic.
- Da pani? – pyta, patrząc się jak zahipnotyzowana w kawałek szynki.
Nie wiem, co mam zrobić. Jestem tak strasznie, strasznie głodna, chleb jest na wyciągnięcie ręki, o mięsie śnię od dwóch miesięcy, ale… To jest dziecko. Ona bardziej potrzebuje pożywienia, niż ja. Ja sobie poradzę jeszcze kilka dni, może pojadę pod Warszawę i uda mi się znaleźć jakąś podgniłą kapustę? Szybki ruchem daję dziewczynce kanapkę i biegnę, byle dalej, byle nie czuć już tego zapachu…
Głodna wracam do domu. Mamy jak zwykle nie ma. Jedzenia też. Nastawiam wrzątek, nasypuję kilka liści herbaty. To też już niedługo nam się skończy…
- Elu? – do domu wchodzi mama. Opatulona ciepłym futrem, uśmiechnięta, umalowana – Co tu robisz? Nie miałaś iść na zakupy? Jedzenie się kończy.
- Jedzenia nie ma, mamo. Pieniędzy też – mówię, rozżalona.
Bo to niesprawiedliwe. Niesprawiedliwe jest to, że mama całe dnie spędza u swojego kochanka, że ciągle ma futro, że nie dotyczą jej te wszystkie problemy.
- Córeczko – mama siada obok mnie i delikatnie całuje włosy – Córcia… jesteś bardzo dzielna.
Pierwszy raz słyszę słowa uznania z jej ust. Ale, wolałabym, by dała mi coś to jedzenia.
- Masz – wyciąga z torebki kawałek chleba, posmarowanego masłem (masłem!) z plasterkiem sera i szynki.
- A ty?
- Ja już jadłam. To od Adama – mówi.
Walczę ze sobą, po raz kolejny tego dnia. Nie chcę mieć nic od tego człowieka, który zabrał tacie mamę, ale jestem tak strasznie głodna. Muszę coś jeść, muszę mieć siłę. Odgryzam kawałeczek i powoli przeżuwam, delektując się jego smakiem…
- Eluś, ja cię przeprasza szam, że ostatnio to wszystko jest na twojej głowie… Wiem, nie zdałam egzaminu jako matka, nie ma mnie przy tobie.
- Radzę sobie – mówię oschle – Pan Adam na pewno bardziej cię potrzebuje.
- Adam chce uciekać za granicę, do Szwajcarii – mówi głucho i nieszczęśliwie mama – Tam podobno jest bezpiecznie, tam będzie mógł tworzyć. Chce, żebym jechała z nim.
- To jedź – mówię.
- Ela… Ty masz dopiero siedemnaście lat, jak sobie sama poradzisz? Nigdzie nie jadę. I wiesz… przepraszam, że tak wyszło. Że wszystko zwaliłam na twoje ramiona. Nie mogę sobie poradzić z wojną, ale już wezmę się w garść, obiecuję – pierwszy raz widzę, jak słabą kobietą jest moja mama. Ona chce mi dać siłę, której w sobie nie ma. Bomby zniszczyły nie tylko mój, ale i również jej świat. Już nie jest bogatą panią majorową, tylko ubogą wdówką, mającą na utrzymaniu kochanka i córkę – Znalazłam pracę. Będę sprzątać u takiego Niemca, znam go jeszcze sprzed wojny.
To musi być dla niej okropne. Ona, wielka dama, zawsze miała służbę. A teraz sama będzie sprzątaczką.
- Nie musisz. Ja wezmę tę pracę, jestem młodsza, silniejsza…
- Nie ma mowy. Ty się będziesz uczyć. Spotkałam dziś twoją wychowawczynię, profesor Woyciechowską. Powiedziała mi, że ruszają tajne komplety. Musisz się uczyć, kochanie.
- Po co? – pytam – I tak niedługo umrę – po tych słowach wychodzę z pokoju.
Kwiecień 1940, Warszawa
Elżbieta
Jurek jest na Pawiaku. Od dziesięciu dni. Tylko tyle udało mi się dowiedzieć, choć poruszyłam niebo i ziemię. Czuję, że nasz dowódca, major Łukasiński (szef jednej z komórek egzekutywy, jak się teraz dowiedziałam) wie więcej, ale nie chce mi mówić. Nie mogę już wytrzymać tej bezczynności, cały czas zastanawiam się, co teraz robią Jurkowi. Czy on jeszcze żyje?
Myślę czasem o tym Niemcu, który nas zatrzymał. To w jego rękach leżały losy mojego ukochanego, mógł go przecież puścić wolno. Przecież nawet on kiedyś kogoś kochał… Czy Niemcy nie mają serca? Czy Jerzy wyjdzie żywy? Chciałabym mieć jakieś zadania, które pozwolą mi się czymś zająć. Tymczasem, od chwili, kiedy Jurka aresztowali jestem zawieszona. Zmieniłam nazwisko, adres, ale pewnie niedługo będę musiała wyjechać z Warszawy.
Codziennie odtwarzam w pamięci tamten dzień. Co mogłam zrobić inaczej, tak, by Jerzy był ze mną? Wyjść trochę wcześniej, by go nie spotkać? A może nie pozwolić się odprowadzać? A może, po prostu nie uciekać? To, co robiłam od tamtej chwili, gdy usłyszałam wystrzał, pamiętam doskonale. Pobiegłam, nie myśląc o tym, co dalej. Wiedziałam tylko, że nie mogę narażać mamy, bo Jurek już jest stracony. Unikałam Woli, włóczyłam się po uliczkach, a kiedy nastała godzina policyjna, poszłam do Beatrycze. Boże, jaka ona była na mnie wściekła! W tej paczuszce była broń, potrzebna Łukasińskiemu do zabicia jakiegoś konfidenta. Chyba ważnego, skoro sam dowódca miał to zrobić. A ja nie dostarczyłam, dodatkowo, straciliśmy jednego z naszych. Spałam wtedy u niej. Całą noc płakałam, przewracając się z boku na bok.
Jedyne, co wyrywa mnie z marazmu, to odwiedziny Eśki. Nie mam pojęcia, jak mnie tu znalazła, wiem, że też jest w konspiracji, ale nie powinna chyba wiedzieć takich rzeczy. Cóż, dobrze, że jest.
- Mam dla ciebie zadanie – mówi dziś, wchodząc do drzwi.
Ona nie martwi się ryzykiem. Wie, że jako Żydówka i tak zginie.
- Jakie?
- Mamy kontakt na łapownika z Szucha. Może pomóc – mówi, uśmiechając się.
- Naprawdę?! – nie mogę uwierzyć we własne szczęście. Jerzy może być wolny!
- Naprawdę, naprawdę. I to ty musisz się z nim spotkać. Nazywa się Dieter Weyner, ma dwadzieścia kilka lat…
- I on może załatwić zwolnienie Jurka? – nie mogę za bardzo w to uwierzyć, tacy młodzi zazwyczaj nie mają na nic wpływu. Są tylko pionkami, służą do bicia więźniów, a nie…
- Nie wiem. Ale, skoro go kochasz, to chyba warto próbować…
- Skąd masz w ogóle takie informacje? – początkowa nadzieja zaczyna ustępować miejsca wątpliwościom.
- Od Heńka – mówi z uśmiechem – Heniek skontaktował się z nim, kiedy chcieli uwolnić kolegę, Jonasza Goldmana.
Nie wiem, co mnie bardziej cieszy – to, że Heniek wrócił do Warszawy, czy to, że ten cały Weyner naprawdę może pomóc Jurkowi….
- Ten Jonasz… on jest w jakiejś organizacji.
- Nie – Estera uśmiecha się, wie, że nie wszyscy Żydzi są tacy odważni, nie wszyscy stawiają wszystko na jedną kartę - Aresztowali go za chodzenie po godzinie policyjnej.
I nagle cała nadzieja umiera. Chodzenie po godzinie policyjnej, nawet w przypadku Żyda, to nie jest to samo, co posiadanie broni i kontakty z łączniczką. Weyner może może decydować w tak mało ważnych sprawach, ale Jurkowi nie pomoże.
- Trzeba próbować – mówi Estera, widząc, jak całe szczęście ulatuje z mojej twarzy – Umówiłam cię z nim na wtorek.
Marzec 1940, Warszawa
Jerzy
Elka uciekła. To najważniejsze. Elka jest bezpieczna. Powiadomi kogo trzeba. Za dwa dni już wszystko powie, już będzie bezpiecznie.
O ile będzie jakieś za dwa dni. Mann Weyner, ten, który mnie aresztował (wygląda zresztą na mojego rówieśnika) jest wyjątkowo brutalny. Nie wiedziałem, że tak młode osoby są tak okrutne. Ciągle pyta o Elę, a nie o broń.
- Kim jest ta dziewczyna?
- Nie wiem – kolejny policzek.
- Kim ona jest? – spadam na podłogę.
- Nie znam jej – krew wypływa mi z ust, z nosa.
- Całujesz się z nieznajomymi? – uderzenie w brzuch, boli, aż się zwijam.
- To koleżanka, ale ona nic nie wie… - szpilki wbijaą mi się pod paznokcie
Wyję. Nie mam siły. Niech mnie już w końcu zabiją!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pierniczkowa
Generał



Dołączył: 24 Sty 2014
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ziemie odzyskane

PostWysłany: Sob 17:41, 01 Lis 2014    Temat postu:

Nie spodziewałam się, że Dieter aż tak... wypełnia swoją pracę. Nie no, szkoda.
Nie spodziewałam się także, że Estera jest w konspiracji. Mnie wydawała się sceptyczna wobec takich rzeczy, właśnie przez to prześwaidczenie, że zginie. Zaskakujesz mnie!
Bardzo ciekawe, jak rozwiążesz tą sytuację z ich spotkaniem w sprawie uwolnienia Jurka. Bardzo!
No i wyznanie mamy Eli... takie przybijające. Aż sama zdałam sobie sprawę ze swojej słabości. Choć tak naprawdę - wszyscy jesteśmy tylko słabymi ludźmi.
Wiesz, teraz jestem także ciekawa tego Adama. Jego zachowania wobec Eli, no wiesz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lora
Generał



Dołączył: 04 Sie 2014
Posty: 518
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:10, 01 Lis 2014    Temat postu:

Faktycznie zaskoczył mnie Deiter w tej części, nie spodziewałam się po nim aż takiego zachowania, ale lubię być zaskakiwana w opowiadaniach. Lubię poznawać nowe wymiary postaci i naprawdę mogłabym czytać rozdział za rozdziałem tego opa, więc pisz, pisz, dużo i kwieciście Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 0:35, 11 Lis 2014    Temat postu:

Styczeń 1940
Elżbieta
Pozbyłam się strachu. Od kilku dni, od tamtego sylwestra, którego spędziłam w ramionach Jerzego, już się niczego nie boję. Czuję się wręcz szczęśliwa, że mogę zacząć walczyć, że stanę się takim samym żołnierzem jak on i jak tata. Szkolą mnie na razie, całe dnie spędzam na czyszczeniu broni i studiowaniu planów miasta, które znam przecież jak własną kieszeń. A jeszcze tajne komplety, na które uparła się mama. Czasem chciałbym jej powiedzieć, że naprawdę nie mam siły zagłębiać tajemnic matematyki, gdy cały dzień rysowałam plany uliczek i latałam po lasach, by ćwiczyć kondycję. Ale ją trzeba chronić. Ona nie może o niczym wiedzieć. Niech myśli, że jej córka spędza dnie na nauce. Kiedy mama jest u tego Niemca, Hermanna Lagerfelda, miejsce książek sprzed wojny (nawet napaść Hitlera nie uratowała mnie przed zbliżającą się maturą z matematyki) zajmuje broń ojca i regulaminy wojskowe. To mi się teraz przyda bardziej.
Dzwonek do drzwi. To może być gestapo. Pewnym siebie ruchem chowam pistolet i papierzyska do biurka. To idiotyczna kryjówka, ale może nie znajdą. Poprawiam jeszcze włosy, wyciągam jakąś książkę i na drżących nogach podchodzę do drzwi.
- „Betty”? – w progu stoi ładna, uśmiechnięta kobieta w ciąży – Jestem „Stokrotka” – mówi, podając mi rękę – Przysyła mnie „Beatrycze”.
Krew spływa mi z twarzy, nogi stają się jeszcze miększe. Głupia jestem, przecież nie ma żadnego niebezpieczeństwa!
- Wchodź – mówię słabo.
Prowadzę „Stokrotkę” do mojego pokoiku. Jak dobrze, że ciągle mieszkamy w naszym starym mieszkaniu, przynajmniej mam tu trochę swobody, a mama nie zagląda do moich rzeczy. Mijamy się, w tak dużym mieszkaniu to nie jest trudne.
- Mogę usiąść? – pyta, wskazując na fotel – Maleństwu chyba nie służy to, że mama całe dnie lata po mieście.
- Jasne –mówię – Może wody?
- Nie. Przejdźmy do konkretów i nie bawmy się w tę kurtuazję. Ja jestem „Stokrotka” i jestem rodziną „Beatrycze”. Mama przysłała mnie, bo chce, żebyś pomogła mi w akcji.
- Akcji? – mój głos aż drży z podniecenia. „Beatrycze” w końcu dopuściła mnie do czegoś konkretnego!
- Tak – „Stokrotka” otwiera torbę i wyjmuje z niej plik małych, zadrukowanych karteczek – To nasz przydział. Mamy to rozkleić w Łazienkach.
- Jak w Łazienkach, przecież to Nur fur Deustche…? – nie dowierzam .
- No właśnie o to chodzi. Mamy na tę akcję szwabskie papiery – podaje mi piękne, pachnące dokumenty – Ty nazywasz się Elsa Kirchner. Jesteś uczennicą niemieckiego gimnazjum, córką esesmana. Zrób sobie warkocze i ubierz się porządnie.
- Co to za akcja? – dociekam.
- Odkąd Niemcy wkroczyli, wiele dziewczyn poczuło ogromną miłość do różnorakich Fryców, Wilhelmów i innych. Trzeba to ukrócić.
- Karteczkami? – nie wierzę w powodzenie tej misji. Jeśli ktoś jest głodny, to taka mała karteczka nic nie zmieni.
- Nie, nie, nie. To tylko część akcji. Myślę, że jeśli te dziewczyny się nie opamiętają, czeka ich surowsza kara.
- Kto chodzi z Niemcami, honor swój plami – czytam z małej karteczki – Nie wiem, czy to coś da.
- Ty nie masz wiedzieć, tylko wykonywać rozkazy, „Betty” – mówi stanowczo „Stokrotka” – Od myślenia to są ci na górze. Masz dwadzieścia minut i wychodzimy.
Zastanawiam się, jak w ciągu kilkunastu minut zamienić zapracowaną polską nastolatkę w wypieszczoną uczennicę niemieckiego gimnazjum. Szybko zaplatam warkocze, zakładam czerwone kokardy i białe pończochy. Spódnica ze starego mundurka jest tak szeroka, że niemal spada mi z bioder, jednocześnie sięgając lekko ponad kolano. Nie mam żadnego porządnego nakrycia – nowy, wełniany płaszcz, który tata kupił mi w zeszłym roku, sprzedałam już w październiku.
Kiedy w końcu idziemy do Łazienek, czuję na sobie wzrok wszystkich na ulicy. Wiem, że każdy domyśla się co robię. Ręce mi się pocą. Każdy Niemiec patrzy na mnie podejrzanie. Staram się uśmiechać, ale… Torba z karteczkami ciąży mi coraz bardziej, ze strachu jestem chyba blada jak kreda.
- Halt! – słyszę nagle za plecami.
Zatrzymujemy się obie ze „Stokrotką”. Kiedy podchodzi do nas Niemiec, ona odruchowo zasłania rękami brzuch. Może to właśnie to ją wydało.
- Dokumenty.
Siląc się na beztroskę, podaję papiery. Wierzę, że są mocne. Pewne. Że mnie uratują.
- A panna co tu robi? – zagaduje jeden z żołnierzy – Panna nie powinna teraz w szkole być?
- Powinnam ,panie oficerze – gram głupią – Ale tak pięknie na świecie, że żal w szkole siedzieć.
- To niebezpieczne miasto, panna nie powinna tak sama się włóczyć – stwierdza oficer.
- Oczywiście, panie oficerze. Zgadzam się z panem. Ja już nie będę – mówię pokornie, zabieram dokumenty i mijam żołnierzy.
Potem dowiedziałam się, że „Stokrotkę” zgarnęli. Znaleźli przy niej cyjanek, to im wystarczyło. Pojechała pierwszym transportem.
Marzec 1940
Elżbieta
Dzisiaj mam spotkać się z Weynerem. Jeszcze raz powtarzam wyuczoną formułkę… „Mój narzeczony, przypadek, strasznie go kocham, gdyby pan był tak miły… Ja się odwdzięczę”. Po raz kolejny zerkam w lustro. Idealna fryzura, lekki makijaż. Jak to określiła Estera, muszę wyglądać na zrozpaczoną narzeczoną, ale nie tak zrozpaczoną, by nie spodobać się Weynerowi. Na razie nie mam pieniędzy, nawet nie szłam z tym do Łukasińskiego. Boję się, że mnie wyśmieje, że się nie zgodzi na niepewne, niepotrzebne ryzyko. Kiedy będę mieć konkrety, poproszę o pieniądze.
- Elka! – Estera nawet nie puka, ona wpada jak burza – Ela – pierwszy raz od dawna widzę ją zapłakaną – Niemcy utworzyli specjalną dzielnicę dla Żydów…
- Estera – patrzę na nią ze strachem. Getto. Jak ja sobie poradzę bez zawsze wspierającej mnie i patrzącej z nadzieją w przyszłość przyjaciółki – Estera, musisz stąd wyjechać. Musisz się ukryć.
- Nie. Nie mogę. Nie zostawię rodziców ani Heńka – mówi pewnie – Masz, to prezent od nas – wyciąga z torebeczki grubą kopertę. Gdyby Niemcy ją złapali, rozstrzelaliby na ulicy. Żydom nie można mieć więcej niż 200 zł.
- Estera, ja nie mogę tego przyjąć.
- Bierz. Pewnie pomogą Jurkowi, a nam się nie przydadzą.
- Estera, te pieniądze pomogą wam tutaj, w aryjskiej dzielnicy. Załatwicie sobie dobre dokumenty, zmienimy wam wygląd…
- Co zmienicie? Heniek i tata są obrzezani… A my ich z mamą nie zostawimy. Bierz te pieniądze i leć do Weynera. Jesteś z nim umówiona na jedenastą. Poinformowałaś górę?
- Nie. Nie zgodziliby się. Jak Weyner się zgodzi, pójdę z tym do Łukasińskiego.
- Nie lepiej do Beatrycze? – Estera jest sceptyczna. Zresztą, ona uwielbia szefową łączniczek. Jest jej prawą ręką, bo sama nie może chodzić po ulicach. W każdej chwili może zostać rozstrzelana i wtedy przesyłka przepadnie lub, nie daj Boże, wpadnie w ręce Niemców.
- Nie. Łukasiński jest też dowódcą Jurka, on prędzej… - mówię, łamiącym się głosem. Nie wierzę, że ten młody Niemiec pomoże mojemu ukochanemu. Co on może? – Eśka, mam prośbę. Mogłabyś pójść do mojej mamy i powiedzieć jej, że żyję i mam się dobrze. I żeby się nie martwiła.
Od września nie miałyśmy z mamą normalnych stosunków. Ciągłe kłótnie, oskarżenia, tajemnice. Nie rozumiałyśmy się. Ale ona pewnie teraz szaleje z niepokoju o mnie. Kocha mnie, na ten swój specyficzny i pokrętny sposób, ale kocha.
- Pójdę. Weź te pieniądze, Elka. Pomogą Jurkowi.
- Nie mogę. Schowaj je i wracaj do domu. Poradzę sobie – mówię, zakładając płaszcz.
- Odprowadzić cię? – pyta Estera.
- Nie, to niebezpieczne. Przyjdę do was, jak będzie coś wiadomo.
Znów idę Hożą. Tutaj ostatni raz widziałam Jurka. Strach o niego już mi niemal spowszedniał. To straszne, iść ulicą, kiedy sens mojego życia może właśnie umierać na Szucha. Zastanawiam się, czy Jerzy kiedykolwiek by pękł, zdradził… Nie, to niemożliwe. Wierzę w niego. Niedługo znów będziemy razem, a wtedy on mi wszystko wybaczy. To, że nie cierpiałam razem z nim, że go zostawiłam…
Wchodzę na Szucha. Tu mam się spotkać z Weynerem. Niemcy uśmiechają się do mnie i wydają się nawet sympatyczni. Wszyscy się spieszą, pędzą po korytarzu, a jednocześnie są aż do bólu uprzejmi. Niemki w granatowych mundurkach noszą na dół herbatę. To miejsce wygląda jak wzrowoe przedsiębiorstwo. Przedsiębiorstwo śmierci. Staram się zakryć moje zdenerwowanie, trzęsące się ręce i niemal blade usta. Odwzajemniam ich uśmiechy, odpowiadam na zaczepki. Dopóki nie pojawia się on. Ten żołnierz, który aresztował Jurka. Mam ochotę splunąć mu na buty, zbić, zabić!
- To na mnie pani czeka – mówi, podchodząc do mnie – Dieter Weyner.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lora
Generał



Dołączył: 04 Sie 2014
Posty: 518
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:55, 11 Lis 2014    Temat postu:

Biedna Elżbieta, po raz pierwszy od początku opowiadania nie mam ochoty nazwać jej głupiutką, po raz pierwszy imponuje mi jej odwaga i siła. Strasznie tragiczna postać wyszła Ci z nie w tej części, w kontekście tego co ją czeka i co ją spotka aż człowiek czuje ścisk w gardle czytając to.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Konarska
Marszałek



Dołączył: 02 Sty 2013
Posty: 1756
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:58, 11 Lis 2014    Temat postu:

A w której części bardziej widziałaś jej odwagę, jeśli oczywiście mogę wiedzieć?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lora
Generał



Dołączył: 04 Sie 2014
Posty: 518
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:03, 11 Lis 2014    Temat postu:

Cytat:
Wchodzę na Szucha. Tu mam się spotkać z Weynerem. Niemcy uśmiechają się do mnie i wydają się nawet sympatyczni. Wszyscy się spieszą, pędzą po korytarzu, a jednocześnie są aż do bólu uprzejmi. Niemki w granatowych mundurkach noszą na dół herbatę. To miejsce wygląda jak wzrowoe przedsiębiorstwo. Przedsiębiorstwo śmierci. Staram się zakryć moje zdenerwowanie, trzęsące się ręce i niemal blade usta. Odwzajemniam ich uśmiechy, odpowiadam na zaczepki. Dopóki nie pojawia się on. Ten żołnierz, który aresztował Jurka. Mam ochotę splunąć mu na buty, zbić, zabić


na przykład poprzez takie fragmenty. Elka nie jest kanonicznie odważna, nie jest bohaterką z piedestału ale jak tak o niej czytam to widzę, że ma gdzieś po skórą dużo siły i odwagi. Owszem pomieszanej trochę z naiwnością i dziecinnością ale za to ją lubię. To bardzo prawdziwa postać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.czashonorupl.fora.pl Strona Główna -> Fan made / Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Strona 4 z 10

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Programy
Regulamin